Foxx Foxx
49
BLOG

"Trzech kumpli" - jak komisja rywinowska?

Foxx Foxx Polityka Obserwuj notkę 10

Przez media i sieć przetacza się fala opinii o filmie Ewy Stankiewicz i Anny Ferenc. Myślę, że nie ma sensu pisać kolejnego tekstu o znaczeniu tego filmu oraz profesjonaliźmie jego autorek. Chciałbym zwrócić uwagę na dwie sceny.

Pierwsza z nich, to jeden z filarów zapomnianego już Ruchu na Rzecz Demokracji, mecenas Jan Widacki, siedzący na sali rozpraw w ławach z SB-kami. Poniżej link do ciekawego tekstu na jego temat:

Sekrety mecenasa, który ściągnął esbeka do Sejmu

Na zachętę fragment.

Był rok 1992. Bronisław Wildstein, wówczas szef radia Kraków, obwiniał milicyjnego eksperta od medycyny, profesora Zdzisława Marka, o to że tuszował okoliczności śmierci Stanisława Pyjasa, studenta zamordowanego przez SB. Marek wytoczył dziennikarzowi proces. Widacki przyjechał specjalnie z Wilna, aby świadczyć na rzecz lekarza. "Nie tylko wygłosił wielki pean na cześć Marka (który w wypowiedzi dla radia przyznał, że "ktoś dał Pyjasowi w mordę”), ale na moich świadków i na mnie patrzył jak na śmiecie" - wspomina Wildstein, który do dziś przekonuje elity, że adwokat nie jest autorytetem. "Jego nazwisko warto czytać po angielsku (Łajdacki)" - pisze w felietonach Bronisław Wildstein.

Oto jedna z ikon oryginalnej III RP.

Druga scena, która zwróciła moją uwagę, to wypowiedź Krzysztofa Kozłowskiego, gdy stwierdza m.in. że fakt, iż Maleszka przyznał się do współpracy z SB nie przesądza o tym, czy faktycznie to robił. Po czym, dopytywany przez autorki filmu, z przyklejonym uśmiechem wstaje i zrywa wywiad, nie potrafiąc uzasadnić braku zmiany stanowiska, tak charakterystycznego dla obrońców oryginalnej III RP. Abolicji totalnej.

Trudno o bardziej przemawiające do wyobraźni dwa symbole systemu, który jest odrzucany przez antykomunistów - zwanych w okolicach, gdzie Widacki, czy Kozłowski są autorytetami, "kryptoendeckimi oszołomami". Historię choroby świetnie nakreślił Zbigniew Romaszewski:

Dzieje antylustracyjnej histerii

Również na zachętę:

W roku 1989 jawni i tajni agenci służb specjalnych - czy jak to się wtedy mówiło: ubecja -- byli początkowo załamani i przerażeni, bali się o swój los. Szybko jednak przekonali się, że nie dość, że nikt ich nie karze, nie potępia, "psów na nich nie wiesza", to jeszcze mogą sobie w wolnej Polsce spokojnie żyć. Mało tego -- mogą doskonale funkcjonować we wszystkich dziedzinach życia społecznego: polityce, mediach, biznesie, środowiskach kościelnych, tworzą nieformalne układy i zbijają fortuny w związku z prywatyzacją, korzystają ze specjalnych uprawnień emerytalnych. Dlatego też powodzi im się o niebo lepiej niż dawnym opozycjonistom.

(...) Gdy na wiosnę 1990 roku doszło do dymisji Kiszczaka, a jego następcą na stanowisku szefa MSW został ówczesny wiceminister Krzysztof Kozłowski, przyszedł czas na myślenie o jakichś działaniach rozliczeniowych w resortach mundurowych. Jak nietrudno zgadnąć, komuniści nie czekali na ten moment bezczynnie. Już wcześniej zaczęli niszczyć i palić akta na ogromną skalę. Do ostatnich takich wypadków dochodziło już za czasów Kozłowskiego, który ze względu na ogromny opór podwładnych nie był w stanie wszystkiego w swym resorcie kontrolować. Co więcej, aż do jesieni roku 1990 prowadzono inwigilację opozycji – jak to się wtedy mówiło – „niekonstruktywnej", czyli np. "Solidarności Walczącej" i KPN.

Powszechnie znana jest zasada, że do wyobraźni najlepiej przemawia obraz. Film "Trzech kumpli" świetnie spełnia tą rolę. Podobnie, jak kilka lat temu sejmowa komisja ds. Rywina. Nie bez znaczenia jest tu fakt, iż został wyprodukowany i wyemitowany przez TVN, czyli w jednym z mediów maksymalnie zorientowanych na "nieprzekonanych" do lustracji, eufemistycznie rzecz ujmując. Osobny wątek stanowi tu kwestia możliwych motywów imperium Walterów, trudna dzisiaj do wyjaśnienia - informacyjna "polityka" tej stacji wyklucza motyw "dążenia do prawdy". Mniejsza o to - liczy się efekt.

Chociaż pośrednie uderzenie w "Gazetę Wyborczą" wydaje się wskazywać na głębsze podobieństwo do kłótni w rodzinie Agora - SLD, związanej z rynkiem mediów. Jeżeli by okazało się to prawdą, po raz kolejny "walka buldogów pod dywanem" III RP spowodowałaby zwiększenie poparcia dla dla lustracji i dekomunizacji, zmuszając PO do dość szkodliwego dla zdrowia rozkroku. Jest on już widoczny w aktualnej dyskusji o kompetencjach IPN. Konsternacja po wypowiedzi Antoniego Mężydły dla "Rzeczpospolitej", w której potwierdził on fakt istnienia taśmy kompromitującej Lecha Wałęsę i reakcja Bogdana Borusewicza wydają się być pierwszą kroplą z tej chmury:

Monika Olejnik: Antoni Mężydło dzisiaj w „Rzeczpospolitej” mówi tak: „Nie wiem, czy Bogdan pamięta, że przyniósł taśmy z nagraniem Wałęsy do nas, do studentów, ja pamiętam nieocenzurowaną taśmę. Rzeczywiście była tam cała relacja Wałęsy z 70. roku. Oczywiście nie mówił, że był agentem SB, opowiadał zbyt entuzjastycznie o tym, jak wszedł na balkon komendy, ludzie zaczęli rzucać w niego kamieniami, a za jakiś czas wzięła go milicja, wypytywała o te zdjęcia i on rzeczywiście rozpoznawał je. Ale nie oceniał tego negatywnie. Jeszcze w 70. roku nie wiedział, że robi źle, on się tym chwalił. Joanna Gwiazdowa palnęła na tej taśmie: Lechu, ale ty milicji donosiłeś na ludzi” – pamięta pan to?

Bogdan Borusewicz: Nie, nie pamiętam, to znaczy pamiętam taśmę, ale nie pamiętam tego fragmentu. I co więcej, jeżeli Wałęsa by wtedy powiedział to, co miał powiedzieć, albo powiedział, że był zwerbowany to przecież w tym środowisku nie miałby co szukać. Może inni by to zaakceptowali, ale niewątpliwie ja bym tego nie zaakceptował, a miałem doświadczenie, przecież usunąłem wielu agentów z tego środowiska. I coś takiego, jeżeli powiedział, to by kompletnie go pogrążyło. I mówię o tym żeby uzmysłowić tym, którzy twierdzą, że są jakieś taśmy prawdy, ażeby uzmysłowić i zapytać się, jeżeli tak było, to co oni w tym czasie robili?

Monika Olejnik: Ale tutaj też Antoni Mężydło mówi, że po tej wypowiedzi Joanny Gwiazdowej Wałęsa odpowiedział – „ale milicja to też ludzie. Dokładnie to pamiętam, kiedy wyszliśmy z Bogdanem z sali powiedziałem mu: trzeba go nauczyć rozróżniać. A Bogdan mnie uspokoił, że nie możemy robotników pouczać, naciskać, bo są z nimi problemy i mogą pójść na tamtą stronę”.

Bogdan Borusewicz: My wielokrotnie dyskutowaliśmy o Grudniu. Ja Grudzień traktowałem nie tylko, jako historię, którą trzeba dokumentować, ale także jako przyczynek do właśnie nauczenia nas, robotników, całej tej mojej grupy, jak należy postępować, jak nie należy postępować. Dlatego o tym Grudniu, co jakiś czas dyskutowaliśmy. Takie dyskusje odbywały się wielokrotnie. Zaś nie sądzę żebym wielokrotnie nagrywał to samo, co mówił Wałęsa.

Monika Olejnik: Czyli co, Antoni Mężydło ma inną pamięć niż pan, panie marszałku?

Bogdan Borusewicz: Tak, to jest możliwe, przecież to minęło 29 lat. Mamy różną pamięć do szczegółów.

(źródło)

Znaczące jest, że widzimy spór byłego członka PiS z byłym marszałkiem Senatu wybranym z ramienia tej partii, z której list kandydował - obaj w kampanii wyborczej byli prezentowani, jako dowód na antykomunizm Platformy Obywatelskiej, skoro przechodzą do niej ludzie o takiej pięknej karcie. Z drugiej strony mamy pokaźne stadko byłych (?) funkcjonariuszy UOP z lat '90-tych na zapleczu PO (o których działalności również przypomina głośna książka historyków IPN) oraz wspólny salon z Lechem Wałęsą, na którego imprezie wspólnie spożywano strusia.

Kto pierwszy wyjmie głowę z piasku?
Foxx
O mnie Foxx

foxx@autograf.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (10)

Inne tematy w dziale Polityka