Lektura notek i komentarzy pojawiających się w Salonie 24 nasuwa kilka luźnych spostrzeżeń. Przede wszystkim rzuca się w oczy żółć. Strumienie żółci. Do rzadkości należą merytoryczne wymiany zdań w komentarzach - nie wspominając już o czymś, co można by nazwać "debatą".
W porozwalanych już mocno okopach siedzą te same osoby (często pod kilkoma nickami) i mechanicznie obrzucają się błotem. Robią to już jednak na tyle automatycznie, że zaliczają większość "niedorzutów" - wzbudzając szczerą radość u kibiców. Jednocześnie pojawiło się kilkoro nowych blogerów, którzy bardzo szybko weszli w koleiny prowadzące do fortyfikacji starych.
Brak przemyślanego - i klarownego - systemu administracji portalem doprowadził do sytuacji rodem z co mroczniejszych produkcji cyberpunk - ciemno, pada deszcz, w okopach siedzą dziarscy "żołnierze", którzy powtarzając ten sam ruch bez końca, od lat, powoli zaczynają zapominać w jaki sposób się w tym miejscu znaleźli i w ogóle - po co. Między nimi ganiają wirtualni arbitrzy, krzycząc że to tylko manewry, ale co chwila któremuś z nich z kieszeni wystaje chusta w barwach (jak się wydaje) jednego z obozów - i wtedy odzywają się strzały. Na ostro. Najlepsze, że gdy w całym tym błocie nie widać dobrze kolorów - bardzo łatwo o friendly fire. Bo nieważne, co się pisze, tylko jakiego koloru szmatka z kieszeni wygląda.
Niezależnie od arbitrażu tu i gdzie indziej, sytuacja ta świetnie ilustruje faktyczny stan tzw. "debaty publicznej" w kontekście szerszym, niż S24. Nie przypadkowo kryzys przyszedł po ostatnich wyborach. Watahy powinny być dorżnięte, "bolszewicy" w postaci Kaczyńskiego, Ziobro i Kamińskiego - za kratami lub przed Trybunałem Stanu - a ich, więksi bądź mniejsi zwolennicy, powinni wreszcie "przyjąć do wiadomości, że Naród jesienią 2007 jednoznacznie odrzucił taki sposób uprawiania polityki i zaściankowy, czarnosecinny populizm" (ciekawe, co "odrzucił" w wyborach prezydenckich 2005).
Tymczasem żadna z tych wizji się nie sprawdza. Więcej, wydawałoby się że jest o czym dyskutować (wybór przypadkowy, z ostatnich tygodni):
Można tak długo. Uwagę komentatorów skupiają jednak kolejne sensacje w rodzaju ostatniej z "G.W.". Ciekawe, dlaczego... słychać więc błotne pac-pac w towarzystwie powtarzanych jak mantra, mniej lub bardziej bezpośrednich, obelg. "Kato-taliban" vs. "Metro-taliban" (© Foxx 2008 ;).
Oczywiście - jest to pomysł. Ale, czy na pewno "jakiś"?
PS Notkę tę na kilka minut opublikowałem przedwczoraj - znalazła się w rubryce "Kultura, podróże...". Po lekturze dzisiejszych wpisów na temat prasowego "gwałtu", wrzucam ją ponownie. Może dopłynie o Ekwadoru :) (np. w butelce po niepasteryzowanym Ciechanie). Zawsze może jeszcze zaliczyć Boisko 24 :)
Inne tematy w dziale Polityka