"Pieprzony los kataryniarza". Taki tytuł nosi jedna z bardziej znanych książek science-fiction napisanych przez R.A. Ziemkiewicza, wydana w 1995 roku. Lektura tekstu C. Michalskiego ("Utracona cześć Kataryny") w "Dzienniku", aktualnego wpisu Kataryny oraz dość zaskakującej notki Majora od razu mi podsunęła to skojarzenie. Gwoli wyjaśnienia - "kataryniarzami" RAZ nazwał w wykreowanym przez siebie świecie osoby funkcjonujące w internecie sprawniej od innych. Szukając podlinkowania z opisem akcji dla Czytelników tego bloga książki nie znających, znalazłem też nieźle pasujący cytat z samego tekstu, dialog:
- (...) Żyć sobie mogą malutkie ludziki. A ty, okazało się, masz jakiś talent. Orientujesz się w sieci dwa razy szybciej niż przeciętny kataryniarz. Jakiś szósty zmysł, tak bywa. Zresztą, to nawet nie o to chodzi. Jesteś kataryniarzem. Nie można dopuścić, aby jakiś kataryniarz nie był w ten lub inny sposób w układzie. Prędzej czy poźniej coś by znalazł i narobił kłopotów. Nie możesz się schować, taki twój pieprzony los.
- Taki mój pieprzony los. Po prostu. Dlatego będę was zwalczał.
(
cała notka zawierająca streszczenie książki)
W kontekście wpisu Kataryny o szantażu, jaki zaserwowali jej pracownicy Axla - albo będziesz dla nas pracować, albo ujawnimy twoje dane - trudno o trafniejszą pointę. Chociaż, nie ukrywam, w kontekście wcześniejszych wywiadów udzielanych przez Katarynę - nieco na wyrost. Nie zmienia to faktu, że C. Michalskiego, po raz kolejny, nieco poniosło w protekcjonalnych pouczankach. Każdy dorosły człowiek doskonale zdaje sobie sprawę, że jeżeli funkcjonuje się w jakiejkolwiek zależności od dużych koncernów, organizacji, czy instytucji o szerokich kompetencjach, nie sposób nie narazić się na problemy w przypadku nie płynięcia z prądem. I to niekoniecznie z powodów "spiskowo-systemowych". Po prostu zawsze znajdą się ludzie, którym przeszkadza fakt, że jakieś konkretne opinie są artykułowane, jednocześnie posiadający możliwości, by zaszkodzić ich autorom oraz chęć, by z możliwości tych skorzystać. Właściwie nie tyle ludzie, co szuje. Z pewnością wie to dziennikarz współpracujący kiedyś z "Życiem", które upadło tuż po "
Wakacjach z agentem" i wielokrotnie piszący o dominacji środowiska "Gazety Wyborczej" w poprzedniej dekadzie, prowadzącej do skazania całego pokolenia prawicowych publicystów na publikowanie w niszowych pisemkach, gdy w "G.W." teksty pisał, a później redagował np. L. Maleszka. Cóż jednak zrobić, gdy się przejawia ambicje "wejścia" w pełne moralizatorskiego kisielu buty A. Michnika - co zarówno C. Michalski, jak i R. Krasowski wielokrotnie sygnalizowali w swoich tekstach - a tu jakaś popularna lecz anonimowa "Pani Nikt" ostro krytykuje praktyki dziennikarzy umiarkowanie popularnej gazety. Dodajmy, praktyki nie do obrony - w tym kontekście przypominam
własną Grę w trzy karty z "Dziennikiem". Tyle, że ja udzielałem wywiadu przez komunikator, używając nicka - i zrobiłem to wyłącznie, by grę tą podjąć. I wygrać ;)
Cała ta sytuacja nie wywołuje u mnie specjalnej histerii. Po prostu po raz kolejny pracownicy polskich mediów przekonują, dlaczego powinniśmy oddzielać działalność blogerską od funkcjonowania w "realu", na ile to będzie możliwe. Gdyby "dekonspiracja" blogera nie miała znaczenia, Kataryna nie stałaby się obiektem szantażu, Major nie byłby wplątywany w sprawę, a C. Michalski praktycznie wprost nie artykułowałby deklaracji zemsty za krytykę "Dziennika".
Zdaję sobie sprawę, że moja anonimowość również kiedyś się skończy, co być może będzie miało jakiś wpływ na interesy. Na dzisiaj jednak, zamierzam w pełni korzystać z komfortu, jaki daje mi przebywanie "w trzewiach Lewiatana". Swoją drogą, całkiem dobrze się złożyło, że zawodowo nie stykam się ze światem polityki, chociaż - co przyznaję, zdarza mi się być elementem "systemu", który ostro krytykuję - zarówno w "realu", jak i tu, w "wirtualu".
Prowadząc ze wspólnikiem firmę w branży związanej m.in. z techniczną produkcją audio oraz filmową, poza "systemem", w "rynkowych" warunkach III RP, mógłbym realizować chyba tylko rejestrację ślubów i wesel - wszak mój krytyczny stosunek odnosi się do merytorycznych aspektów działania praktycznie wszystkich polskich mediów elektronicznych. I nie tylko elektronicznych zresztą, ale to już temat na inny tekst. A właściwie cykl tekstów.
Ufundowanie III RP na uwłaszczeniu nomenklatury oraz m.in. forowaniu wybranych przedsięwzięć medialnych w ich początkach (np. Radio Gazeta - obecnie Radio Zet) kosztem innych, różniących się sympatiami politycznymi od mainstreamu (np. początki Radia WaWa), spowodowało sytuację, w której wyjście ze sfery niskobudżetowej w tej branży zawsze musi prowadzić do bardziej lub mniej pośredniego zetknięcia się z którymś z dużych ośrodków medialnych. Albo z kilkoma.
Ja z niskich budżetów wyszedłem. Pozostając, również w "realu", wierny poglądom prezentowanym na blogu.
Inna sprawa, że kwestia znaczenia utraty anonimowości dla sytuacji w "realu" jest totalnie losowa. Bywa i tak, jak w poniższym komentarzu do notki Kataryny:
Kataryno
mam nadzieję, że zauważysz mój komentarz do Twojego wpisu. sam przez wiele miesięcy prowadziłem bloga, najpierw tu - w salonie (tytuł bloga "sto kwiatów"), a później postanowiłem działać samodzielnie i niezależnie, dlatego ruszyłem z blogiem na platformie wordpress (tytuł "the independent blog"). pisałem tam pod własnym nazwiskiem teksty z obszaru polityki, mediów, samorządu - jako były dziennikarz miałem sporo informacji i wiedzy o funkcjonowaniu mediów i zaplecza politycznego. aby być wiarygodnym ujawniłem się, bo uznałem, że trzeba ponosić odpowiedzialność za słowa. nie chciałem być uważany za anonimowego blogera, który z bezpiecznej pozycji atakuje wszystko i wszystkich (a atakowałem i owszem). no i co? ano to, że po jednym z wpisów dotyczącym funkcjonowania jednej z instytucji miejskich i opublikowaniu pewnych "wewnętrznych" dokumentów tejże, najpierw otrzymałem polemiczny list z tej instytucji (który opublikowałem na blogu), a potem moją zonę - pracownika w sposób pośredni podległego tej instytucji, odwiedził zwierzchnik i zagroził zwolnieniem jeśli mój blog nadal będzie istniał i nadal będę w nim pisał "takie rzeczy". posądzono ją wręcz o współudział w tym moim pisaniu. i zlikwidowałem bloga, którego w ciągu niespełna ośmiu miesięcy odwiedziło ok. 17 tys czytelników (indywidualne wejścia z pominięciem moich). i dość już mam blogowania w tym dziadowskim kraju. i tyle mi z tej jawności, choć konsekwencje brałem pod uwagę. wierzyłem jednak, że będą one dotyczyły tylko mnie.pozdrawiam
(link)
Dlatego wszelkie serwowane przez dziennikarzy opowiastki o "odpowiedzialności za słowa" mogą budzić tylko lekki uśmiech. To wszak nie kto inny, tylko osoby piszące pod nazwiskami - ze wszystkich stron medialnego mainstreamu - pod tymiż nazwskami zamilczają. A to "sprawę Rywina" lata temu (co "stworzyło" Katarynę jako blogerkę), a to - znaczenie niektórych - nagłośnionych przez rzeczoną Katarynę - fragmentów tekstów z "taśm Oleksego", a to np. problemy B. Komorowskiego w kilku sprawach związanych z WSI - dzisiaj. Piszemy podając źródła, które "w eterze" przepadają - wszak z tego najczęściej czynią nam zarzut dziennikarze, twierdząc, iż nasze teksty zawsze są tylko wtórnymi komentarzami do ich pracy. W przypadku podejrzenia, że łamiemy prawo, prokuratura ma do dyspozycji proste środki pozwalające na naszą identyfikację. A gdy - wbrew opiniom dziennikarzy - piszemy jednak o rzeczach, których bywamy świadkami, a o których pod nazwiskiem się nie pisze? Dlaczego się nie pisze? Innych świadków brak? Sprawa błaha? Związek przyczynowo-skutkowy trudny do uchwycenia?
Kataryna jednak prawa nie łamie i nie o to w jej przypadku chodzi. Wszystkie zainteresowane strony doskonale sobie z tego zdają sprawę.
Taki nasz pieprzony los.
PS W kwestii formalnej - moje dane znają odpowiednie osoby ze wszystkich trzech miejsc, w których "publikuję" jako Foxx, czyli Blogmedia24.pl, "Zeszytów Karmelitańskich" oraz Salonu24. Wybrałem więc wariant "(nazwisko znane redakcji)". Uważam to rozwiązanie
za najuczciwsze.
Inne tematy w dziale Polityka