Skojarzenie z kreskówkami nasunęło mi się nieprzypadkowo. Kilka tygodni temu Andrzej Krajewski na łamach portalu dziennik.pl porównał przewodniczącego PO Borysa Budkę do Wilusia E. Kojota – postaci fajtłapowatej, wciąż wpadającej we własnoręcznie przygotowane zasadzki, znanej z serii o Strusiu Pędziwiatrze. Już podczas lektury tamtego tekstu miałem świadomość, jak bardzo trafne jest to porównanie. Niemniej, w ostatni piątek rzeczywistość znacznie przerosła nawet to, o czym pisał publicysta „Dziennika Gazety Prawnej”. Oto partia, która przeniosła na grunt polski anglosaską tradycję tworzenia przez opozycję tzw. cieni, czyli kogoś w rodzaju odpowiedników ministrów pełniących w danym momencie swoje stanowiska, postanawia ogłosić powstanie... kolejnego gabinetu. Tym razem dla niepoznaki nazwanego gabinetem „przyszłości”.
Wiele wskazuje na to, że Platforma ma duży sentyment do słowa „gabinet”, jak również do pomieszczenia nazywanego w ten sposób. O rządach Donalda Tuska wielokrotnie mówiło się, że są „gabinetowe” właśnie, często można było również usłyszeć o słynnym gabinecie sejmowym Grzegorza Schetyny, w którym to miały się odbywać owiane legendą schadzki wierchuszki partyjnej. Dziś jednak słyszymy o innym gabinecie. Przyszłości. Słowo to z pewnością padło nieprzypadkowo – bowiem Platforma wciąż zdaje się wierzyć, że Polacy zareagują na to słowo zgodnie z przewidywanym przez nią schematem, tzn. że będą po prostu zachwyceni. Bo przecież „przyszłość” to przeciwieństwo „zacofania” czy „ciemnogrodu” będących głównymi chochołami III RP.
Sęk w tym, że schemat ten nie działa już od co najmniej kilku lat. Główna(?) partia opozycyjna wciąż uparcie przegapia kolejne okazje do zrozumienia, w jakim miejscu znajduje się obecnie polska polityka, o jakimkolwiek przewidywaniu jej dalszych kierunków nie wspominając. I w zasadzie trudno się temu dziwić, biorąc pod uwagę, że przez wiele lat PO nie musiała się nad tym zastanawiać – przez wiele lat „zaprzyjaźnione” z nią media dbały o odpowiednią podbudowę ideologiczną, skutecznie pacyfikując jakąkolwiek debatę publiczną w Polsce. Pozwoliło to z jednej strony na bezproblemowe sprawowanie władzy, pozbawione trudnych pytań czy niewygodnych dziennikarskich śledztw, jednak w ostateczności skutek całkowitej monopolizacji przekazu okazał się być dla Platformy opłakany – doprowadził bowiem do całkowitej utraty kontaktu z rzeczywistością, a także z prawdziwymi powodami kolejnych wyborczych klęsk. Powołanie „gabinetu przyszłości” jasno pokazuje, że partia Borysa Budki wciąż pozostaje w tym trendzie.
Bo tu nawet nie chodzi o to, że to już przecież było. I że takich „nowych otwarć” miało POKO co najmniej kilka (jeśli nie kilkanaście) w ostatniej kadencji. Ale jeśli w dzień ogłoszenia informacji o planach powołania tego gabinetu, poseł Kierwiński nie jest w stanie podać żadnych szczegółów na jego temat, poza mglistą deklaracją że "pojawi się w ciągu kilku najbliższych dni/tygodni", to proszę wybaczyć, ale naprawdę trudno to traktować poważnie.
Wczoraj na Twitterze na głowę redaktor Joanny Miziołek posypały się gromy (głównie za sprawą #SilnychRazem), gdyż podczas występu w „Loży Prasowej” w TVN24 odważyła się określić Jarosława Kaczyńskiego mianem polityka „bardzo sprawnego intelektualnie”. Cóż, na ile sprawny intelektualnie jest prezes to kwestia względna. Z pewnością jednak, bije większość obecnej opozycji na głowę.
Inne tematy w dziale Polityka