Z wielkim hukiem i trzaskiem polskie partie polityczne okrzyknęły swoich pupilów jako prezydenckich kandydatów na nadchodzące wybory w 2025 r.
Ta dyskusja o kandydatach to zwykła gadanina o strategii partii politycznych /PO i PiS/ pojedynkujących się o rząd dusz Polaków, politycznego instrumentu zdobycia władzy odwiecznego marzenia wszystkich ambitnych polityków.
Demokracja populistyczna /taka jest w Polsce/ przypomina dwie strony monety określane jako „awers” /strona przednia - prawa/ i rewers /strona tylnia – lewa /
W takiej analogii wartości partie PO i PS przemiennie sadowią się przy władzy raz przednie miejsce a raz tylne. Miernikiem tego miejsca jest sejm. Z większością sejmową awers /rząd/ i opozycyjną mniejszością /rewers/.
Zaś konstytucyjna rola prezydenta w komforcie rządów jest jak wskazówka szalkowej wagi. Sprzyjając jednym lub drugim prezydent powoduje wychylenie szali swoich sympatii albo ku rządzącym albo ku opozycji.
To jest konstytucyjna wada urzędu prezydenta RP. Każdy może zostać prezydentem wybieranym w wyborach powszechnych, jeżeli pozyska sympatię wyborców, nawet przestępca /jak w USA/.
U nas w 1990 r. o mało co prezydentem Polski został by Stanisław Tymiński, szemrany emigrant z „Nowej Ziemi”, założyciel Partii X /Zgłosił swoją kandydaturę w wyborach prezydenckich w Polsce w 1990. Mimo spodziewanej porażki, po intensywnej kampanii, podczas której przedstawiał się jako jedyny „człowiek spoza układu” i alternatywa dla pozostałych, a także zdecydowanie kontestował dokonywane reformy gospodarcze, uzyskał w pierwszej turze 3 797 605 głosów (23,1%), wyprzedzając m.in. Tadeusza Mazowieckiego i Włodzimierza Cimoszewicza i wchodząc do drugiej tury przeciwko Lechowi Wałęsie/.
Powyższe dowodzi, że wybory prezydenckie, to /poza wyborami parlamentarnymi/ dalszy ciąg wyścigu partii politycznych o władczą pozycję w państwie.
W obecnym systemie wyborów prezydenta kandydaci mało mówią o roli głowy państwa „strażnika konstytucji” tylko „mielą” tematykę politycznego populizmu jako ciąg jego partyjnych strategii rządów w państwie. .
Czy nie lepiej /i taniej/ byłoby wrócić do wyboru prezydenta przez Zgromadzenie Narodowe? Przecież to rzeczywiści, prawdziwi pełnomocnicy narodu rządzący państwem z nakazu Suwerena.
Typowany przez nich kandydat na prezydenta powinien być wyselekcjonowany spośród wybitnych osobistości w państwie, obywatel o nieposzlakowanym image męża stanu.
Taki wybraniec nie musiał by się populistycznie błaźnić schlebianiem tłumowi na partyjnych wiecach, tylko godnie wykazać przed Zgromadzeniem Narodowym swoją dogłębną znajomość konstytucji i prezydencką wykładnię jej bezwarunkowego respektowania.
Moje rozważania zrodziły się z politycznych dyskusji w „senioralnym klubie demokracji obywatelskiej”.
Może więc nie są to tylko marzenia?
Jestem absolwentem Politechniki Poznańskiej (inżynier elektryk - budowa maszyn elektrycznych). Staż pracy: 20 lat w przemyśle i 20 lat w administracji państwowej szczebla wojewódzkiego - transformacja gospodarki z socjalistycznej na rynkową.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka