Na całym świecie klasa polityczna robi ludziom „wodę z mózgu” w imię poklasku dla wyborców, a ściślej pożądanego elektoratu wyborczego.
W Polsce wielce pożądanym elektoratem wyborczym jest ludność wiejska z uwagi na jej liczebność i kulturowe przywiązanie ludzi wsi do narodowych tradycji.
Trochę historii.
Kiedyś rolnictwo oparte na indywidualnych gospodarstwach rodzinnych sprawiało, że Polska była państwem rolniczo-przemysłowym. Dumą rolnika było jego gospodarstwo, a zasobność gospodarstwa wynikała z wiedzy oraz pracowitości gospodarza i jego rodziny. Znam rolnictwo wielkopolskie, bo z niego wyrosłem. Gospodarstwa bogatsze były te powyżej 15 hektarów, średnie pomiędzy 10 a 15 ha, a małe poniżej 10 ha. Rzadko trafiało się gospodarstwo specjalistyczne, a dominowały gospodarstwa tak zwane „wszechstronne” czyli roślinno-hodowlane.
Dobry rolnik sam kalkulował w jakich proporcjach produkować płody rolne i hodowlane – mięsne, mleczne. Itp. Były więc gospodarstwa z przewagą produkcji zboża, albo trzody chlewnej, bywało, że owiec albo drobiu. Mówiąc krótko, była to produkcja mieszana. Wszystkie wsie i wiele małych miasteczek wielkopolskich żyło z rolnictwa. Panowała tam kultura ciężkiej pracy i zaradności aby gospodarstwo dawało dochód gwarantujący utrzymanie rodziny i sprawne funkcjonowanie gospodarstwa.
Po tych czasach pozostały powiedzenia: „Rolnik na zagrodzie równy wojewodzie”, albo „od myszki do cesarza wszyscy żyją z gospodarza”.
Komuniści chcieli „uwolnić’ rolników od tego trudu kulturą kołchozową transformowaną z ZSRR zwaną w Polsce „spółdzielczością produkcyjną”.
Ówcześni polscy rolnicy odrzucili „kolektywizacje wsi” i jako jedyni w obozie socjalistycznym trwali na indywidualnych gospodarstwach aż do końca komunizmu. Ich trzeźwy „chłopski rozum” trafnie rozpoznał obłudną troskę władzy o ich rolniczy trud, który chciano zastąpić rolną komuną zwaną spółdzielczością produkcyjną.
Ekonoma wolnorynkowa.
Kiedy komunizm upadł a demokratyczne władze odrodzonej ojczyzny ogłosiły gospodarczą wolność rynkową rolnicy rodzinnych gospodarstw indywidualnych /gospodarze/ liczyli na państwowe poręczenie tej rynkowej wolności. Sromotnie się zawiedli. Stratedzy gospodarczy pierwszych lat transformacji ustroju Polski z socjalistycznego na wolnorynkowy postawili na żywioł rynkowy wzorowany na rozwiniętej gospodarce kapitalistycznej Zachodu, której reguły ukształtowały się w wieloletnim praktycznym doświadczeniu wolnego rynku, kształtującego tamtejszą gospodarkę.
Wnet się okazało, że polski rolnik /chłop/ nie miał gospodarczego sprytu wymaganego na wolnym rynku i nie umiał przeciwstawić się lawinowej, żywiołowej spekulacji „rynku pośredników” miedzy producentem surowca rolnego /rolnikiem/ a jego przetwórcami na artykułu spożywcze i przemysłowe.
Tak więc nie zaistniało wtedy w Polsce naturalne, wolnorynkowe prawo popytu i podaży pomiędzy producentem a konsumentem zastąpione spekulacyjną „giełdą” pośrednik-konsument. Z tego – między innymi – powodu zaginęły w Polsce tradycyjne, prawdziwe /i w przenośni/ rynki /targi, jarmarki/ z towarami producentów rolnych wprost wystawianych do rąk konsumenta nie tylko dosłownego, ale także rzemieślniczego przetwórcy surowców rolnych. Tak w Polsce mimowolnie wysunięto na pierwszoplanowe miejsce rynek konsumenta z gospodarczą stratą dla rynku producenta.
Ta choroba gospodarcza panuje do dzisiaj w całym kapitalistycznym świecie, czemu sprzyjają politycy zastępujący naturalny pragmatyzm wolnorynkowego prawa popytu i podaży populistyczną polityką interwencjonizmu państwowego spekulującego polityczną technologią regulacji stopy życiowej społeczeństwa przez zastępowanie naturalnych cen towarów kształtowanych stosunkiem popytu do podaży cenami „regulowanymi” populistycznie „dopasowywanymi” do siły nabywczej dochodów ludzi świata pracy /pracobiorców/.
Żeby takie ceny utrzymać państwa kapitalistyczne zmieniły się w państwa kapitalistyczno-socjalne stosowaniem polityki refutowania nakładów produkcji wyeliminowanej przez państwa z konkurencji rynkowej w imię populizmu cen „przyjaznych” dla produktów pierwszej potrzeby /żywność/ na rzecz stabilnego utrzymania wskaźników stopy życiowej ludności.
Najbardziej widoczne przykłady w Unii Europejskiej to dopłaty rolnicze /i innych dziedzin wpływających na wskaźnik stopy życiowej ludności/ a w Polsce gigantyczne społeczne bonusy finansowe dla ludności zastępujące naturalne dochody za pracę.
Z tego powodu państwo polskie nie może wyasygnować 8 mld zł. na służbę zdrowia, bo dziesiątki miliardów pochłaniają subwencje socjalne. Zaś polski dług publiczny przekroczył już bilion zł. (https://www.pb.pl/ponad-bilion-zlotych-panstwowego-dlugu-publicznego-977520).
Polacy dostają pieniądze za „nic nie robienie”, a polska gospodarka zatrudnia całą armię obcokrajowców /np. Ukrarinców/, którzy dochody z pracy (którą mogli by wykonywać Polacy) transferują za granicę tworząc rynkowy popyt na tamtejsze towary i usługi.
Polityka udawanego humanitaryzmu.
W tej trudnej, kulturowo gospodarczej atmosferze rozpętano w Polsce propagandę likwidacji uboju zwierząt rzeźnych i futerkowych z wymierną szkodą dla gospodarki narodowej w imię czegoś, co na potrzeby populistycznej polityki nazwano humanitaryzmem wobec zwierząt.
Ten obłudny jazgot środowisk pozarolniczych „napędzanych” krytyką pod adresem „nieetycznych” rolników sprowadzonych do rangi niższej od hodowanych przez nich zwierząt.
Owa polityczna hucpa bije w oczy gigantycznym fałszem humanitarnych intencji pod nazwą „miłości do zwierząt” wobec prawdziwości populistycznej kalkulacji polityków w zabieganiu o elektorat młodych wyborców wrażliwych – jak wiadomo – na krzywdę zwierząt. Niszczenie dochodowego działu rolnictwa jest argumentowane „ogromem” niehumanitarnych śmierci zwierząt hodowlanych.
Ta udawana, fałszywa wrażliwość wnioskodawców likwidacji dochodowych hodowli, rażąco kontrastuje z śmiercionośnym dla ludzi spalinowym zapylaniem naszego powietrza przez przemysł energetyczny i wydobywczy - corocznego sprawcę śmierci ponad 40-tu tysięcy Polaków.
Czy ktoś słyszał żeby polscy rolnicy protestowali przeciw górnikom i energetykom z żądaniem zamknięcia ich zabójczych zakładów pracy? A przecież ich /tych zakładów/ szkodliwa działalność dla życia ludzi jest nieporównywalna wobec śmierci zwierząt hodowlanych.
Wymownym jest, że ekonomiczne, dochodowe argumenty rolników /hodowców/ są lekceważąco bagatelizowane, a ekonomiczne argumenty dochodowe górników przeciw zamykaniu ich kopalń – sprawcę śmierci ludzi – są honorowane jako zasadne, aby kopalń nie zamykać lub rozkładać ich likwidację na dziesięciolecia.
Oto polski daleki od gospodarności obłudnie udawany humanitaryzm w obronie zwierząt wobec dramatu nadchodzącego regresy gospodarki. Prezes rządzącej partii w Polsce rozczula miłośników zwierząt apelem, że „Każdy dobry człowiek powinien poprzeć tę ustawę”. Nie okazuje jednak takiej empatii do likwidacji kopalń.
Oto stanowisko polskiego rządu w sprawie klimatu:
„Mówiąc wprost, rząd powiedział na szczycie UE w grudniu, że nie ma nic przeciwko temu, żeby Unia była neutralna klimatycznie, ale Polska, ze względu na swoją węglowa specyfikę, nie może zagwarantować, że uda się zbić emisję CO2 do zera netto w 2050”.
https://biznesalert.pl/fundusz-sprawiedliwej-transformacji-europejski-zielony-lad-polityka-klimatyczna-raport/
Pomijam w notce rzeczywisty problem braku humanitarnego traktowania zwierząt, skazywanych bezmyślnie /albo z powodu znieczulicy hodowców/ na wielkie cierpienia. Taki stan wymaga stanowczej reakcji władz skierowanych na przymuszanie ludzi do należytego traktowania zwierząt.
To jest problem warunków chowu, a nie jego likwidacji. Jakoś kiepsko to władzy wychodzi. Strach przed nakładaniem kar za złe traktowanie zwierząt sprowadza rządzących do absurdu ograniczania hodowli. To pozorowanie działań.
Gospodarka żywnościowa państwa to rolnicze działy produkcji roślinnej i hodowlanej, zupełnie nierozdzielne w logistyce ekonomicznej gospodarstwa wiejskiego /szczegóły w podręcznikach ekonomi gospodarstw rolnych i produkcji żywności/.
Ludzie muszą jeść produkty roślinne i mięso, bo tak są biologicznie ukształtowani, zresztą jak cała ziemska przyroda. Nie da się jeść mięsa nie zabijając zwierząt, co widać na filmach przyrodniczych z okrutnymi przecież obrazami zabijania zwierząt przez ich mięsożernych „braci”. Na przykład lwy zaczynają konsumpcję upolowanej łani jeszcze żywej.
Człowiek jednak tym różni się od zwierząt, że dla mięsa umie zabić zwierzę bez cierpienia. Tak musi robić żeby żyć.
Każda ucywilizowana władza państwowa jest odpowiedzialna za wyżywienie narodu, więc tym powinna się zajmować w atmosferze o najwyższym poziomie humanitaryzmu w miejsce demagogii zastępowania artykułów mięsnych roślinnymi, co jest też przyczynkiem do studiów o przyrodniczych skutkach takiej utopii.
Rolnicy hodowcy! Wasi przodkowie nie ulękli się „kolektywizacji rolnictwa” wiec i wy tym razem też nie dajcie się zastraszyć demagogom antyprzyrodniczej przemiany planety ziemi.
Oni, tak jak komunizm przeminą, a wy zostaniecie, bo jesteście związani z naturą tej ziemi, a oni przejściowym jej wynaturzeniem.
Przyszłością ludzi jest ich harmonia z naturą, a nie konfrontacja.
Jestem absolwentem Politechniki Poznańskiej (inżynier elektryk - budowa maszyn elektrycznych). Staż pracy: 20 lat w przemyśle i 20 lat w administracji państwowej szczebla wojewódzkiego - transformacja gospodarki z socjalistycznej na rynkową.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Gospodarka