Wczorajsze posiedzenie Intergrupy Bałtyckiej w Parlamencie Europejskim wywołało dosyć duże poruszenie wśród eurodeputowanych – oto bowiem głównym gościem był Sebastian Sass, szef przedstawicielstwa Nord Stream w Brukseli. Nic więc dziwnego, że zazwyczaj do połowy tylko wypełniona sala aż pękała w szwach.
Pan Sass spóźnił się 10 minut na spotkanie (co nie jest specjalnie grzeczne, zważywszy iż czas przeznaczony na dyskusję był mocno ograniczony zaczynającymi się o dwunastej głosowaniami), szybko jednak nadrobił kiepski początek rozdając pięknie wydane, kolorowe materiały informacyjne Nord Streamu. Nie będę tu relacjonowała całego przebiegu spotkania (zainteresowanych odsyłam do pełnej notatki na ten temat, którą można znaleźć na końcu tekstu), skupię się tylko na tych kwestiach, które mnie najbardziej zastanowiły.
Po pierwsze – niesamowite wręcz przygotowanie firmy pod względem wizerunkowym. Na spotkanie z posłami wysłała młodego, świetnie przygotowanego i przeszkolonego pracownika, który w mistrzowski wręcz sposób opanował sztukę takiego mówienia, żeby wyszło ładnie, ale żeby zupełnie nic z tego nie wynikało. Przyniósł on ze sobą całą teczkę profesjonalnych i elegancko wyglądających materiałów, które szybko trafiły do rąk zebranych na sali osób.
Po drugie – przeglądając wymienione wyżej publikacje zatrzymałam się na dłużej przy mapce, przedstawiającej miejsca pochodzenia wszystkich 34 zaangażowanych w projekt budowy gazociągu europejskich firm. Wystarczy jeden rzut oka żeby dostrzec, iż Europa Środkowa i Wschodnia stanowi na niej szary blok, w którym nie ma ani jednego kolorowego kwadracika reprezentującego jakieś przedsiębiorstwo korzystające na budowie. Niby żadna niespodzianka, ale jednak jest w tym pewna symbolika ukazująca „europejskość” projektu….
Po trzecie – Pan Sass udzielił odpowiedzi na moje priorytetowe pytanie do Komisji Europejskiej, na które nie zdążyła jeszcze odpowiedzieć sama Komisja (co znowu pokazuje, jak skutecznie działa Nord Stream). Co najciekawsze, odnośnie meritum samego pytania – a więc szkodliwości zalegających na dnie Bałtyku dioksyn, które rozsiane zostaną w promieniu wielu kilometrów w wyniku detonacji min spoczywających na dnie Zatoki Fińskiej – nie powiedział właściwie nic. Skupił się za to na kwestii ochrony fok, ryb i morświnów podczas przeprowadzania samych eksplozji. Bardzo popieram pomysł sprawdzania, czy tuż przed wybuchem w pobliżu niewypału nie będzie żadnego przedstawiciela tych gatunków. Chciałabym jednak wiedzieć, co się stanie, gdy ocalone od niechybnej śmierci zwierzęta wpłyną w trującą pułapkę, powstałą w wyniku eksplozji.
Istnienie dioksyn w Bałtyku potwierdzili już w 1996 roku fińscy uczeni, badający bieg i ujście rzeki Kymijoki w Finlandii. Analizowali oni wówczas jej skład i znaleźli ogromne ilości tych substancji płynących z jej wodami i wpadających do morza. Wyniki badań są znane i łatwo dostępne w Internecie (gdybyście byli Państwo zainteresowani, służę linkami – proszę o kontakt mailowy). Co jednak ciekawe, w przedstawionych przez Nord Stream wynikach analiz dna Morza Bałtyckiego, najdroższych (100 mln EUR) i najbardziej kompleksowych w historii, nie ma nawet wzmianki o tym zagrożeniu. Ewentualne zaburzenia dna będą miały „krótkotrwałe i mało znaczące konsekwencje”. Proszę wybaczyć, ale nie chce mi się wierzyć, żeby tak ważne informacje zostały pominięte przez pomyłkę…
Sprawozdanie z posiedzenia Intergrupy Bałtyckiej >>
Posłanka Grupy Politycznej Unii na Rzecz Narodów(UEN). Członek - założyciel PiS Sopot, była radna, była posłanka na Sejm RP. Mieszkanka Sopotu, kolekcjonuje porcelanę.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka