Spotkanie Lecha Wałęsy i Dalajlamy w Gdańsku. Teoretycznie, jeden z nich jest zwycięzcą, drugi przegranym. Zachowują się jednak dokładnie odwrotnie.
Przed rozpoczęciem Igrzysk Olimpijskich w Pekinie wielokrotnie usiłowałam doprowadzić do wizyty Dalajlamy w Parlamencie Europejskim, zwłaszcza w obliczu wyjątkowo dramatycznej sytuacji w Tybecie. Niestety, Parlament nie zdobył się wówczas na taki gest. Złe wrażenie miała zatrzeć wizyta Jego Świętobliwości w późniejszym terminie. Po części tak się stało. Oczywiście wizyta duchowego przywódcy Tybetańczyków nie niosła za sobą deklaracji politycznych, czego zresztą nikt się nie spodziewał - była jedynie symbolem wsparcia dla zniewolonego narodu. I na symbolach się skończy, bo kraje demokratyczne raczej nie zdecydują się na żadne gospodarcze czy polityczne działania, które mogłyby realnie pogorszyć stosunki z ChRL. Tak wiec Dalajlama będzie raz na jakiś czas zapraszany, a chińskie władze będą ogłaszać wszem i wobec swoje oburzenie wizytą „tego człowieka". Status quo zostanie zachowane.
Nie to jednak jest tematem mojego komentarza. Mając okazję obserwować Dalajlamę, a wcześniej innego laureata Pokojowej Nagrody Nobla, Lecha Wałęsę, którzy spotkali się 6 grudnia w Gdańsku, dostrzegam ...pewną wyraźną różnicę. Różnicę życiorysów.
Jego Świątobliwość jest uchodźcą, z graniczącymi z cudem szansami na powrót do własnego kraju. Jest liderem wynaradawianej nacji, która już niedługo może stać się mniejszością w swojej okupowanej Ojczyźnie. Jest najwyższym hierarchą religijnym, którego kult jest szykanowany, jak żaden inny we współczesnym świecie. Jest wreszcie przywódcą, który nie może liczyć na realne zwycięstwo na końcu swej drogi.
Lech Wałęsa został przez świat uznany za zwycięskiego przywódcę, stając się symbolem przemian, które dały wolność naszej części Europy. Piastował najwyższy urząd w państwie, które mimo przeciwności rozwijało się, osiągało swe strategiczne cele. Żyje spokojnie i dostatnio, otoczony uwielbieniem lokalnych elit i znacznej części mediów. Wykłada, otwiera, uświetnia i przemawia.
Te dwie postacie różni jeszcze jedno - widać to w każdym geście, słychać w każdym słowie. Sytuacja ,w której znajduje się od lat Dalajlama powinna sprawić, iż będzie odnosił się do prześladowców swojego narodu z nienawiścią, do obojętnego świata z pogardą, do mediów z żalem. Nic podobnego. W jego słowach, gestach, czynach, całym dorobku życiowym, nie ma żadnych negatywnych emocji. Takiego podejścia trudno niestety szukać u Lecha Wałęsy, w którego wypowiedziach zbyt często pojawiają się żółć, nienawiść i pogarda.
Nie zazdroszczę Tybetańczykom ich położenia. Ale noblisty - jak najbardziej.
PS. Tym razem to nie wypowiedź Lecha Wałęsy wzbudziła największe kontrowersje. Czołowy dyplomata rządu Donalda Tuska, Radek Sikorski, tym razem nie namawiał do „dożynania watahy" lecz do ignorowania „moralnych karłów". Jeszcze kilka lat temu wydawało się, iż Sikorski oratorskich wzorców poszukuje raczej po drugiej stronie Atlantyku, jednak teraz widać wyraźnie iż jego przemówienia zbliżają się niebezpiecznie do standardów Gomułki. Już widzę zastępy młodych demokratycznych "mołojców", rozklejających w pocie czoła plakaty z „olbrzymem" i „zaplutym karłem reakcji"... Warto wspomnieć inną wypowiedź Radka Sikorskiego na temat Lecha Wałęsy. Po obaleniu rządu Jana Olszewskiego Sikorski raczył wyrazić się o Wałęsie tymi słowy - „Uważam go za człowieka nieokrzesanego, nieobliczalnego, nieodpowiedzialnego, pustego w wypowiedziach, o zapędach dyktatorskich, skłonnego do manipulacji". Komentarz jest chyba zbyteczny. Jak widać łatwiej skończyć angielską uczelnię, niż być angielskim dżentelmenem.
Posłanka Grupy Politycznej Unii na Rzecz Narodów(UEN). Członek - założyciel PiS Sopot, była radna, była posłanka na Sejm RP. Mieszkanka Sopotu, kolekcjonuje porcelanę.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka