Podkomisja Macierewicza w składzie Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych LP zapowiedziała jego ustami, że zamierza wydać 3,5 mln złotych na tzw. skan tupolewa bliźniaczego w stosunku do nr. 101, tego który rozbity został wskutek nieprzestrzegania przepisów lotniczych w warszawskim Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego siedem lat temu. Ta rozrzutność, jak i wielkie wynagrodzenia (de facto w większości dopłaty do emerytur) dla dyletantów-pomocników ministra, jest imponująca, ale chciałoby się powiedzieć: Droga Podkomisjo! Dane konieczne do modelowania katastrofy są już od kilku lat dobrze znane, a jeśli jeszcze jakaś dodatkowa blaszka was interesuje, to dlaczego nie skorzystaliście z zaproszenia do odwiedzin MAK, które wyprosiliście sami w zeszłym roku u Anodiny; dziwne też, że nigdy nie chcieliście pojechać obejrzeć wrak do Smoleńska.
Dziennikarz spytał mnie niedawno: Jakie może mieć znaczenie dla „śledztwa smoleńskiego” zapowiedziany, drogi system skanowania dużych samolotów (3,5 mln zł), który ma podobno umożliwić stworzenie wirtualnego modelu Tu-154, żeby przeprowadzić na nim badania i obliczenia wytrzymałościowe. Przytoczę tu i rozszerzę moją odpowiedź.
Projekt dokładnego "skanowania" konstrukcji tupolewa numer 102 stojącego w Mińsku Mazowieckim będzie wyłącznie trwonieniem pieniędzy publicznych przez "Misiewiczów" zatrudnianych w miejsce prawdziwych fachowców od inżynierii lotniczej. To pozorowanie działalności, być może zmierzające do odciągnięcia uwagi od innych, nieuzasadnionych a równie wielkich wydatków na "ekspertów" Macierewicza w MON. Wydanie 3,5 milionów złotych na dokładne pomiary wszystkich elementów budowy wewnętrznej samolotu-bliźniaka wypadkowego tupolewa 101 jest po prostu niepotrzebne.
Do obliczeń aerodynamicznych, np. tego co dzieje się z samolotem po urwaniu 1/3 lewego skrzydła, nie potrzeba żadnego drogiego prześwietlania skrzydeł w celu zobrazowania ukrytej struktury wewnętrznej, ani tym bardziej inwentryzacji części kadłuba czy ogona. Konieczne dane i wymiary geometryczne są dobrze znane specjalistom.
Istotne dla ewentualnego teoretycznego badania zderzenia skrzydła z brzozą smoleńską są natomiast grubości i wymiary blach aluminiowych w zewnętrznej części (urwanego) lewego skrzydła, na pewno nie całego samolotu. Wymiary tych elementów (żeber, poszycia, dźwigarów) dostępne są jednak w materiałach znajdujących się w obiegu publicznym. Wkrótce po katastrofie nieznane były tylko dokładne grubości blach. Przykładowo: prof. W. Binienda, nie mający styczności z budową skrzydła, zakładał w swych źle technicznie przeprowadzonych próbach symulacji aż 2,5 do 4-krotnie zawyżone wartości grubości blach w skrzydle, w miejscu jego przerwania na brzozie Bodina. Już po tym, jak zapewnił że jego wyniki są PERFECT, zaczął rozpytywać wkoło jakie są grubości blach, gdyż ich nie zna (sic!). Kompletnie chybione założenie w jakim zakresie znajdują się parametry blachy D16 to jeden z powodów, dla których tak błędnie twierdził, że skrzydło może (a nawet przysięgał, że musi) ścinać grube drzewa. Nota bene, bzdurną tezę o pancernym skrzydle wymyślono dla profesora zawczasu, już kilka miesięcy po wypadku. Istnieją nagrania wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego o tupolewie mogącym ścinać nie tylko jedną brzozę, ale cały las.
Otóż te brakujące dane o grubości blach zostały pozyskane zarówno w trakcie śledztwa Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie (ich zespół ekspertów wyjeżdzał i dokonywał wielokrotnych badań wraku na miejscu w Smoleńsku, włacznie z pomiarem grubości blach skrzydła), jak i przez niezależnych badaczy katastrofy - wprost z biura konstrukcyjnego Tupolewa (dane zostały opisane w Przeglądzie Lotniczym w 2014 r.).
Zatem z kilku źródeł komisjanci mogliby pobrać użyteczne dla analiz informacje bez trwonienia pieniędzy podatników. Ewentualnie ograniczyć znacznie koszty z kilku milionów do kilkudziesięciu złotych, kupując model pokazany na ilustracjach. Ale jak wtedy wytłumaczyć miliony wydane na 'działalność', pensje i podróże przez Atlantyk dla zagranicznych współpracowników?
* * *
To, co podkomisarze ministra zrobią z wynikami ew. drogich pomiarów, tj. jaki model numeryczny zaprezentują, to już niestety wiemy z całą pewnością. Niewłaściwy. Nie posiadają nawet umiejętności poprawnego posłużenia się standardowym programem inżynierskim LS-Dyna. Wskazuje na to m.in. porównanie ich komicznie błędnych wyników (skrzydło nie rwie się na brzozie, a w samolocie spadającym płasko na dach z prędkością 280 km/h na nierówny teren nie odłamuje się nawet statecznik pionowy!) z lepszymi znacznie symulacjami grupy dr. inż. Andrzeja Morki na tzw. drugiej konf. smoleńskiej. Ta druga, fachowa praca podkreślająca zależność wyników od licznych (ukrywanych nawiasem mówiąc przez Biniendę) wejściowych parametrów modelu numerycznego, powstała w zespole prof. Niezgody w WAT. Nie została przez zespół Macierewicza przyjęta do wiadomości, mimo, że jest im dobrze znana, gdyż Morka wygłosił referat na spotkaniu przygotowanym przez zaufanych ministra, w tym entuzjastów zamachu.
Nienaukowy standard pracy podkomisji Macierewicza podsumowuje dobrze sławetny email jej 70-letniego przewodniczącego dr. inż. Wacława Berczyńskiego, w którym nawołuje kolegów, by nie badali aspektów katastrofy zbyt dogłębnie, ponieważ "mamy już wystarczająco dużo dowodów, że była eksplozja"[1][2]. Dowodów tak sfałszowanych, jakie z pokerową miną serwowali nam w TVP Rońda i Macierewicz[3][4]. Zmyślonych wybuchów nie zarejestrowały bowiem polski, rosyjskie, ani amerykańskie rejestratory w tupolewie PLF 101, w tym CVR pracujący do momentu zderzenia z ziemią ok. 4,6 sekundy po urwaniu końcówki skrzydła (odnotowanym wyraźnie w CVR). Nie znaleziono też naturalnie we wraku śladów najmniejszego wybuchu, przeczą temu też zeznania świadkow i trajektoria wycięta w roślinności.
Podejrzewam, że po poproszeniu komitetu rosyjskiego MAK w 2016 r. o możliwość wizyty i po uzyskaniu pozytywnej odpowiedzi, podkomisja Macierewicza sama przestraszyła się wyruszyć do Rosji, aby po raz pierwszy sprawdzić na miejscu fakty. Tak jak ich szef zrobił wszystko, by nie zobaczyć na własne oczy i nie udokumentować prawdziwych śladów katastrofy. Zjadł tylko obiad i salwował się ucieczką ze Smoleńska w dniu 10.04.2010. Później jako szef klubu poselskiego rzekomo d/s wyjaśnienia katastrofy, nie wpadł przez 5 lat na pomysł podjęcia fact finding mission (misji w celu ustalenia faktów, organizowanej przez parlamentarzystów amerykańskich). Od kiedy minister zdobył władzę nadpremiera, Smoleńsk odstawił na tylną fajerkę. Lecz kto Smoleńskiem o władzę walczył, ten może od Smoleńska zginąć. Zwłaszcza przy zerowym postępie w pseudodowodzeniu jakiegoś wielkiego spisku. Wierni z sekty smoleńskiej też mają swą granicę cierpliwości!
_____
[1] "Getting in more and more details may result in loosing the big picture. We have enough proof that it was an explosion" (pisownia orgin.), podsumowanie po roku na blogu p. M. Jaworskiego
[2] Zob też link
[3] Newsweek 17.10.2013
[4] Newsweek 21.10.2003
Komentarze
Pokaż komentarze (40)