Jak-40 nr 045 zepsuł się, więc 10 kw. A. Wosztyl nie zawiadamiając dow. pułku wziął 044, który miał być zapasowym samolotem Prezydenta!
Jak-40 nr 045 zepsuł się, więc 10 kw. A. Wosztyl nie zawiadamiając dow. pułku wziął 044, który miał być zapasowym samolotem Prezydenta!
you-know-who you-know-who
3768
BLOG

72. Upadek specpułku: Incydent lotniczy załogi Jak-40 w Smoleńsku 10.04.10

you-know-who you-know-who Katastrofa smoleńska Obserwuj temat Obserwuj notkę 43

W Smoleńsku wkrótce przed katastrofą TU-154 wydarzył się incydent lotniczy lądowania dowódcy samolotu Jak-40, por. Artura Wosztyla. Źródła tych dwóch wydarzeń pokrywały się.  36. Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego wysyłał 10.04.10 do Smoleńska pilotów nie umiejących ani bezpiecznie latać, przestrzegać reguł lądowania, ani nawet rozumieć komendy kontrolerów. Dramatycznie świadczy o tym zagrażający życiu pasażerów incydent nielegalnego lądowania Jaka-40. Dowódca wykonał podejście i wylądował z 18 dziennikarzami ma pokładzie, w zabronionych warunkach meteo znacznie poniżej minimów (prawdopodobnie widzialność 60x1000m, przy minimum 120x1800m), ignorując wiele poleceń kontrolerów lotniska. Po katastrofie pilot wybielał się jak mógł i szpetnie konfabulował, że dostał wszystkie wymagane zgody na  lądowanie, i że ostrzegał pilotów tupolewa "uważajcie strasznie". Było jednak tyle dowodów przeciwko jego załodze, że po kilku dochodzeniach zostali wszyscy trzej komisyjnie uznani w końcowej instancji (przez Sztab Główny Wojska Polskiego) za winnych wielu wykroczeń. Mimo to specpułk sam siebie w tej sprawie uniewinnił; piloci jaka nie ponieśli konsekwencji swej brawury i nieodpowiedzialności. Obecnie Artur Wosztyl nie jest już pilotem tylko radnym PiS z Rembertowa, zaś cały pułk rozwiązano. Za późno. W katastrofie 2010 r. wiszącej na włosku od lat, w istocie już raz widzianej w Mirosławcu,  96 ludzi, w tym najwyżsi dowódcy wszystkich rodzajów sił zbrojnych i Prezydent, zapłaciło życiem za wadliwe kształcenie pilotów, fałszowanie egzaminów i uprawnień, tolerowanie wykroczeń i brak należytej kontroli nad lotnictwem transportowym. Wosztyl, mając przez ponad godzinę szansę, nie zapobiegł katastrofie. Powinien był zameldować w rozmowie z Warszawą, że wylatujący w tym czasie TU-154 nie ma warunków do lądowania w Smoleńsku. Wylot powinien w takich warunkach zostać opóźniony lub samolot zawrócony nad Polską. Namawiał też załogę TU-154 do zniżania pod Minimalną Wysokość Zniżania. Nie zasiadł jednak na ławie oskarżonych.

WYKROCZENIA ZAŁOGI JAKA-40  

W locie Jaka-40 nr boczny 044, rejs PLF 031 rankiem 10-go kwietnia, por. Artur Wosztyl był dowódcą i pilotem lecącym, chor. Arkadiusz Muś mechanikiem, a por. Rafał Kowaleczko drugim pilotem. Podejście nieprecyzyjne wykonywano w systemie 2 NDB (+GPS), co osobiście potwierdził wielokrotnie w późniejszym czasie Wosztyl. Do tego wymagane było minimum pilota 120 x 1800 (RVR 1800 m, VV lub podstawa chmur = 120 m AGL wg BW). Minimum lotniska i samolotu opiewały na 100 x 1800 dla samolotu oraz 100 x 2000 lotniska. Zatem dowódcę obowiązywały warunki nie gorsze niż 120 x 2000 metrów.

Jak pokażę poniżej, pogoda w czasie podejścia do lądowania wynosiła nie więcej niż  "60 x 2"  lub inaczej 60 x 2000 m, tj. widzialność pozioma na poziomie pasa RVR ~ 2 km (jeśli była tak duża, por. inne relacje niżej) była wystarczająca, ale podstawa chmur o czynnik 2 poniżej minimum meteo. Czym to groziło? Podejście na 2 radiolatarnie niekierunkowe (2xNDB) jest trudnym podejściem nieprecyzyjnym, w którym zanim samolot wejdzie na zniżanie na ostatniej prostej, załoga odbiera z wieży informację o nastawie ciśnieniomierza i warunków widzialności na pasie. Potem niewielką rolę odgrywa to, co mówi wieża. Pilot zniża się w jak mu tak to mówi instrukcja operacyjna do Minimalnej Wysokości Zniżania (Minimum Descent Height,  MDH). W tym przypadku lotnisko zezwalało na MDH = 100 m, a minima pilota 120 m nad pasem, zatem obowiązywało MDH = 120 m. Tej wysokości w żadnym wypadku oprócz nagłego (awaria samolotu, o której trzeba poinformować kontrolę lotów) nie wolno było pilotowi przekroczyć. Przed dotarciem do MAP (Missed Approach Point - w tym przypadku do bliższej radiolatarni) pilot musi wyraźnie zobaczyć otoczenie pasa z wysokości MDH  (pas startowy lub jego światła pozycyjne), zameldować o tym kontrolerowi i uzyskać zgodę na lądowanie. Tylko wtedy wolno mu kontynuować zniżanie i lądować. Złamanie MDH bez spełnienia procedury, zwłaszcza w warunkach braku widzialności pasa, jest ciężkim wykroczeniem ponieważ jest bardzo niebezpiecznie i doprowadziło już do mnóstwa katastrof lotniczych. 

Skąd wiemy, że pogoda była poniżej minimów, a konkretnie "60 na 2" lub mniej? Opowiedział o tym sam por. Wosztyl w rozmowie z wojskowymi na lotnisku Okęcie, po wylądowaniu.

ROZMOWY NA OKĘCIU

Dnia 10.04.10 rano rozmawiali kilkukrotnie chor. Marcin K. Gałek, Dyżurny Meteorolog z Centrum Hydrometeorologii SZ (CHSZ)  i  por. Piotr C. Lauks, kontroler wieży na Okęciu. Od godz. 8:21:33 czasu warszawskiego rozmawiali o możliwości skontaktowania się z załogami samolotów lecących do Smoleńska. Gałek pytał Lauksa czy coś wie o lądowaniu Jaka-40, i czy ma możliwość nawiązania kontaktu z PLF 101. Lauks  z początku myślał, że tupolewem leci por. Wosztyl, ale Gałek wyjaśnił, że Wosztyl już wylądował jaczkiem, a tupolewem leci kpt. Protasiuk, i z nim trzeba się kontaktować. Lauks powiedział, że jeszcze nic nie wie, ale obiecał oddzwonić po ew. kontakcie z załogami. Rozmowa od godz. 8:32:40:


L:  Porucznik Lauks

G:  Chor. Gałek z tej strony yyy.. mam taki problem trochę, bo w Smoleńsku teraz wysłali mgłę, widzialności 500 metrów

L:  yhy

G:  I ta mgła gęstnieje, jeszcze przez jakąś godzinę może się utrzymać, dopiero później będzie się rozmywać

L:  yhy

G:  Żeby załogi uprzedzić, że yyy nieciekawe mają warunki do lądowania, jeśli będą lądować za kilkanaście minut

L:  Rozumiem, bo tamten jak lądował to miał 60 na 2

G:  yyy  60 na 2?  aaa widzi pan kurcze szkoda, że nie wiedziałem wcześniej

L:  No teraz się dowiedziałem

G:  Aha no mówię u nich zaczęła się mgła robić i teraz wygląda to nieciekawie na obecną chwilę i najbliższy czas

L:  No dobra i co ja mam teraz zrobić?

G:  Trzeba ich przynajmniej poinformować żeby wiedzieli czego mają się spodziewać, bo tam nie wiem jakie lotnisko najbliższe, mogą sobie wybrać na zapas

(....)

Dodatkowo, o pogarszającej się pogodzie w Smoleńsku rozmawiano w COP (Centrum Operacyjne WL). Ppłk. Jarosław Zalewski z COP w rozmowie z mjr Grzejdakiem z CHSZ pomiędzy 8:20 a 8:40 dowiedział się, że podczas lądowania Jaka-40 występowały warunki: podstawa 60 m i widoczność 2 km. Jednak COP nie miał możliwości bezpośredniego kontaktu z załogami. A kontroler wojskowy z Okęcia twierdził, że kiedy próbowano dodzwonić się na telefon sieci satelitarnej Inmarsat w lecącym tupolewie, nie udawało się to nigdy.


DOCHODZENIE DSP

W 2011 r. Dowódca Sił Powietrznych (DSP), gen. broni pilot Lech Majewski złożył zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa w locie Jaka-40 PLF 031 do lotniska Smoleńsk Półn. przez załogę w składzie Wosztyl, Kowaleczko i Muś. Ok. 15 minut przed dolotem do lotniska, załoga otrzymała wiadomość że widzialność obniżyła się do 1500 m (wiadomość została potwierdzona przez załogę w ich oświadczeniach). Dowódca załogi (Wosztyl) podjął decyzję lądowania metodą wg 2 radiolatarni NDB oraz wskazań GPS (podejście nieprecyzyjne wg przyrządów). O 7:15  załoga odbyła lądowanie. DSP zawiadamiał, że w zw. z uzasadnionym podejrzeniem, że załoga lądowała w warunkach atm. poniżej minimalnych, do których była wyszkolona, czym mogła naruszyć przepisy, powołał w maju 2010 r. Komisję Badania Incydentu. KBI uzyskała informację, że załoga Wosztyla wykonała lądowanie przy podstawie chmur 60 m i widzialności poniżej 1000 m, naruszając par. 23 Regulaminu Lotów SZ RP (RL-2006), co miało wpływ na bezpieczeństwo lotu. Przyczyną złamania zasad regulaminu lotów było dopuszczenie przez dowódcę załogi do zniżenia się poniżej MDH ustalonej w karcie podejścia przy podejściu nieprecyzyjnym oraz lądowanie w warunkach, do których załoga nie była wyszkolona.

Załoga PLF 031 nigdy nie stanęła jednak przed sądem. Odwoływała się od wszystkich decyzji komisji wojskowych. Jednocześnie w prasie zaczęły się pokazywać artykuły publikujące detale zawiadomienia o możliwym popełnieniu przez załogę przestępstwa. Wosztyl twierdził wtedy, że lądował w warunkach powyżej minimalnych, a kontroler nie widział go, aż wynurzył się nad progiem pasa z tego powodu, że miał niewłączone w samolocie reflektory do lądowania. Miał tylko włączone światła do kołowania, co jak twierdził jest normalną praktyką we mgle (mimo przeciwnych poleceń wieży). Świadczy to, że Wosztyl nie zna się na pilotażu samolotów we mgle. Jest to normalną praktyką w nocy, ale nie w dzień.

Wg odwołań porucznika, gęsta mgła uniemożliwiała mu na wys. MDH kontakt wzrokowy z ziemią (tu mówił prawdę, bo ziemię zobaczył na 80-90 m AGL << swego minimum MDH = 120 m), jednak jakoby nie przeszkodziła załodze z wysokości  MDH widzieć pod małym kątem, a więc poprzez dużo dłuższą drogę optyczną, świateł APM umieszczonych 200 m za progiem pasa 26. To już oczywisty, niefizyczny nonsens, gdyż kąt widzenia APM był nie więcej niż 4 stopnie, zatem grubość optyczna powyżej ~2, uniemożliwiająca widzenie terenu pod samolotem, odpowiada grubości optycznej powyżej ~2/sin(4 stopni) ~ 29. Innymi słowy, światło bezpośrednie z APMów oddalonych o ~1.5 km od samolotu było osłabione o czynnik  exp(29) ~ 3e12  (trzy tysiące miliardów razy;  absolutnie niewidoczne w rozświetlonym światłem dziennym stratusie).  Wosztyl i załoga kłamali więc, wybielając się wobec komisji wojskowych. Wojskowi uznali na podstawie zebranych dowodów, że w rzeczywistości piloci jaka zobaczyli ziemię z wysokości 80-90 m,  a pas startowy dopiero z wysokości 50-70 m. Może nawet jeszcze niżej, gdyż kontroler lotniska po raz pierwszy zobaczył Jaka-40 wynurzającego się z chmur dopiero na wys. 25 m. DSP, gen. Majewski i KBI uzasadniali, że odwołania pilotów i inż. pokładowego PLF 031 są bezpodstawne, a ich relacje sprzeczne z obiektywnie ustalonymi warunkami atmosferycznymi, jak i wzajemnie sprzeczne.


DOCHODZENIE SZTABU GENERALNEGO WP

Sprawa wykroczeń Wosztyla i załogi zaszła w 2011 r. do Asystenta Szefa Sztabu Generalnego WP ds. Sił Powietrznych, gen. dyw. pil. dr Anatola Czabana i do samego Szefa Sztabu Gen. WP gen. broni Mieczysława Cieniucha. Powołano  komisję w celu rozpatrzenia odwołań, w skład której wchodzili szef inspektoratu bezpieczeństwa lotów wraz z zastępcą, członkowie pionu statystyk i analiz oraz zarządu szkolenia, jak i piloci. Opinia komisji Sztabu Generalnego WP była miażdżąca dla Wosztyla, Kowaleczki i Musia.

Oprócz omówionych już wyżej niespójności w opowieściach pilotów jaka, komisja wskazała też na fakt, że o warunkach poniżej minimalnych słyszeli oni na częstotliwości wieży, gdyż były podawane w rozmowach wieży ze zbliżającym się do lotniska samolotem Ił-76, mającym lądować po PLF 031. Wosztyl zaś potwierdził, że złamał swe minima, wielokrotnie zeznając iż panowała gęsta mgła (zjawisko w którym widzialność jest poniżej 1000 m). Komisja udowadniała, że Wosztyl zobaczył pas startowy dopiero z około 50 m nad ziemią i przywołała widzialność samolotu z ziemi dopiero poniżej 25 m, co też wskazuje na złamanie minimów osobistych, lotniskowych i samolotowych w podejściu do którego załoga była wyszkolona. Zaznaczono, że przepisy RL-2006 nakazują odejście na drugi krąg, gdy na MDH nie uzyskano pewnego kontaktu wzrokowego z terenem, i/lub gdy warunki lotu lub pogoda nie gwarantują bezpieczeństwa lądowania. No i najważniejsze, nareszcie wojsko podkreśliło, że załoga wylądowała mimo nie otrzymania zezwolenia na lądowanie od KL (kierownika lotów lotniska), czym złamała RL-2006. Także wylądowała wbrew poleceniu odejścia na drugie zajście otrzymanego od KL, poprzedzone zapytaniem czy Wosztyl widzi drogę startową (odpowiedzi nie było, bo nie widział i wolał to ukryć) . Komisja sztabu głównego w pełni poparła i rozszerzyła nawet wnioski Komisji Badania Incydentu lotniczego DSP.  Szef Sztabu Głównego zaaprobował jej wnioski.

I za to należą się części wojska polskiego brawa. Szkoda, że tak mało ludzi wie o tym. Gdyby nie skontaktował się ze mną wojskowy, który opowiedział mi w szczegółach jak to było, sam bym pozostawał w niesprawiedliwym dla dowództwa mniemaniu, że starali się zatuszować nieco sprawę karygodnego i zagrażającego zdrowiu i życiu dziennikarzy lądowania w Smoleńsku.

A jednak sprawę udało się 36. pułkowi zatuszować! Ci, którzy  są współodpowiedzialni za śmierć 96 ludzi ponad godzinę po incydencie, uznali wg wikipedii, że "decyzja o lądowaniu nie zapadła poniżej 100 metrów wysokości i że pilot nie złamał żadnych procedur". Pułk sam siebie uniewinnił.


POR. WOSZTYL A KATASTROFA SMOLEŃSKA

Przygarnął go natychmiast PiS. Chcieli wykorzystać jego relacje do swego Kłamstwa Smoleńskiego o rzekomym zamachu, mimo że pilot mówił, że nie posiada informacji na to wskazujących. Chodził jednak do mediów i mówił, że Majewski splamił honor munduru składając na niego fałszywe zawiadomienie. Twierdził też, że: kontroler smoleński wydał i tupolewowi i jemu zezwolenia na schodzenie do 50 m nad ziemią, że otrzymał pozwolenie na lądowanie od KL, i że KL nigdy nie wydał polecenia odejścia na drugi krąg. Wszystko to prawdopodobnie zmyślił, albo kompletnie nie rozumiał instrukcji punktu kontroli lotów. Kiedy Wosztylowi odtwarzano zapisy CVRów i zapisy rozmów na wieży, mówił że nie wie dlaczego teraz słyszy coś innego niż twierdzi, że słyszał w dniu katastrofy.  

Najgorszym świństwem było chyba to, że po katastrofie w TVP mówił jak błagał pilotów tupolewa "uważajcie strasznie", podczas gdy nic takiego nie powiedział. Wręcz przeciwnie, mówił "powiem szczerze, że możecie spróbować jak najbardziej (...)". Po tej jego chutzpie naturalne było, że potem kandydował z ramienia PiS w wyborach lokalnych.

Na drugiej szali wagi leży fakt, że Wosztyl mimo bardzo głupiego  sformułowania zachęcającego do bezsensownego szukania wzrokiem pasa w faktycznych warunkach, gdzie czubki drzew kryły się we mgle, jak widzieli to świadkowie (zob. poprz. rozdział bloga), faktycznie jednak sam i wraz z Musiem zrobili też bardzo uczciwą robotę tłumacząc załodze PLF 101, że mają pogodę "tutaj jest piz#a" , widzialność w pionie grubo poniżej 50 m, a widzialność na poziomie pasa spadała do 200 m (dramatyczne "Arek, teraz widać 200"').

Lecz gdyby radny PiS Artur Wosztyl w rozmowie z Warszawą 10.04.10 podkreślił, że nie ma co chwilowo lecieć do Smoleńska (wylądował 12 min. przed startem PLF 101, a instrukcja HEAD zabrania latania do obszarów niebezpiecznej pogody), a lot regulaminowo opóźniony, albo samolot zawrócony nad Polską, wówczas nikt by nie zginął. Nawet godzinę później, gdyby w rozmowach z TU-154 podkreślił to samo, mógł uratować 96 osobom życie, lecz nie postawił sprawy jasno i namawiał do zniżania tupolewa pod MDH, jak to sam zrobił. Nie, nie jestem do całej załogi jednoznacznie źle nastawiony, chociaż mam uzasadnione wątpliwości co do umiejętności, wyobraźni i poczucia odpowiedzialności byłego dowódcy jaka-40. Nie rozumiem, dlaczego nie zasiadł na ławie oskarżonych.


NIEFACHOWI PILOCI, ZBIEŻNE PRZYCZYNY INCYDENTU I KATASTROFY

Lądowanie Jaka-40 PFL 031 było wysoce nieprzepisowe i niebezpieczne. Moim zdaniem błędy por. Wosztyla i załogi, tak jak błędy tych co zginęli 1:26 godziny po ich lądowaniu, były głównie systemowe - błędy wyszkolenia powodujące nieumiejętność prawidłowego decydowania i prawidłowego pilotowania (przykład: nie włączenie reflektorów do lądowania, kontynuacja lądowania przy zerowej widzialności na wys. swego minimum = 120 m AGL), błędne mniemanie i praktyka typowa dla tego pułku, iż wolno im w razie potrzeby łamać przepisy (minima), i na koniec niebezpiecznie słaba znajomość rosyjskiego, absolutnie nie kwalifikująca ich do prowadzenia komunikacji głosowej z wieżą. Mniejsza o to, że przez nieznajomość frazeologii ros. nie umieli prawidłowo wykonać kołowania (nie zrozumieli polecenia zawrócenia 180 stopni i kołowania po pasie startowym 08, wjechali nieprawidłowo na drogę kołowania), bo to już było na ziemi. Ale to spowodowało, że Kowaleczko powiedział później "Komendy były dla nas niezrozumiałe"; "Mieliśmy zgodę na lądowanie wydane nad 'dalszą' [radiolatarnią]", a na pytanie czy była wydana komenda odejścia odpowiedział: "Jakaś komenda była, tylko ja jej nie zrozumiałem, a kontroler nie powtórzył. Była nieczytelna."  To co mówił Wosztyl jako dowódca i PIC, przeraża jeszcze bardziej. Twierdził, że wieża zapytana o pozwolenie na lądowanie odpowiedziała "Już macie". Naturalnie tak nie było - mamy niezależne nagrania z jaka i z wieży. Czyli pilot podchodzący jakiem do lądowania myślał lub potem zmyślał, iż otrzymał CLEARED TO LAND.  Dziennikarze mieli naprawdę dużo szczęścia, że przeżyli! "Znów nam się udało"  radośnie rzucił Wosztyl po brawurowym lądowaniu. Wkrótce tego szczęścia zabrakło innym pasażerom pułku specjalnego.

Faktycznie sądzę, że lądowanie PLF 031 nie tylko mówi o groźnym stanie 36. SPLT, ale i konkretnie zawiera te same kluczowe błędy co w próbie lądowania PLF 101. I tu i tam brak było zarówno świadomości jak niebezpieczne jest łamanie minimów meteorologicznych, jak i znajomości frazeologii rosyjskiej, nigdy nie ćwiczonej ani nie sprawdzanej w 36. SPLT. Spowodowało to, że obie załogi autentycznie mogły myśleć, że otrzymały zezwolenie na lądowanie, co nie mogło pozostać bez związku z popełnionymi w obu lotach błędami i wykroczeniami oraz tragicznym końcem lotu 101. 

(c)   P. Artymowicz, 31 stycznia 2021

Nazywam się Paweł Artymowicz, ale wolę tu występować jako YKW. Moje wyniki zatwierdził w 2018 r. i podał za wzór W. Biniendzie jako wiarygodne wódz J. Kaczyński (naprawdę! oto link). Latam wzdłuż i wszerz kontynentu amerykańskiego (link do mapki), w 2019 r. 40 godz. za sterami, ok. 10 tys. km; Jestem niezłym (link), szeroko cytowanym profesorem fizyki i astrofizyki [link] (zestawienie ze znanymi osobami poniżej). Kilka krajów nadało mi najwyższe stopnie naukowe. Ale cóż, że byłem stypendystą Hubble'a (prestiżowa pozycja fundowana przez NASA) jeśli nie umiałbym nic policzyć i rozwikłać części "zagadki smoleńskiej". To co mówię i liczę wybroni się samo. Nie mieszam się do polityki, ale gdy polityka zaczyna gwałcić fizykę, a na dodatek moje ulubione hobby - latanie, to bronię tych drugich, obnażając różne obrażające je teorie z zakresu "fizyki smoleńskiej". Zwracam się do was per "drogi nicku" lub per pan/pani jeśli się podpisujecie nazwiskiem. Zapraszam do obejrzenia wywiadów i felietonów w artykule biograficznym wiki. Uzupełnienie o wskaźnikach naukowych w 2014 (za Google Scholar): Mam wysoki indeks Hirscha h=30, i10=41, oraz ponad 4 razy więcej cytowań na pracę niż średnia w mojej dziedzinie - fizyce. Moja liczba cytowań to ponad 4100 [obecnie 7500+, h=35]. Dla porównania, prof. Binienda miał wtedy dużo niższy wskaźnik h=14,  900 cytowań oraz 1.2 razy średnią liczbę cytowań na pracę w dziedzinie inżynierii. Inni zamachiści (Nowaczyk, Berczyński, Szuladzinski, Rońda i in. 'profesorowie') są kompletnie nieznaczący w nauce/inż. Częściowe  archiwum: http://fizyka-smolenska.blogspot.com. Prowadziłem też blog http://pawelartymowicz.natemat.pl. 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (43)

Inne tematy w dziale Polityka