Nie jestem jakiś szczególnie pobożny. Prawdę mówiąc, to do kościoła (choć moi rodzice zdecydowali, że otrzymam chrzest w obrządku katolickim) też za często nie chodzę – zazwyczaj przy okazji głównych świąt, ślubów czy pogrzebów. Trudno zatem uznać mnie za jakiegoś fanatyka religijnego, który ślepo wierzy we wszystko to co głoszą hierarchowie. Mimo wszystko jednak, zaczynam się w tym kraju czuć dość dziwnie nieswojo. I to nie dlatego, iż uważam, że Kościół zyskuje zbyt wielkie wpływy (tak jak od lat twierdzą „postępowcy”), tylko wręcz przeciwnie. Zaczynam dostrzegać elementy fanatycznego „dyktatu ateistycznego”, który coraz mocniej uzurpuje sobie prawo (obecnie prowadzi agresywną kampanię) , do całkowitego wyrugowania instytucji kościelnych z życia publicznego. To mi się, jako zwolennikowi pełnej wolności przekonań bardzo nie podoba.
Przede wszystkim rzuca się w oczy prowadzona w tle walki z krzyżem na Krakowskim Przedmieściu kampania „podświadomościowa”, mająca w odbiorcach przygotować grunt pod przyszłe otwarte ataki. W gazetach salonu od miesięcy (zbieżność czasowa jest zupełnie „przypadkowa”) ukazują się w wielkim nasileniu przeróżne artykuły na „tematy kościelne”: A to Gazeta Wyborcza kilka razy nagłaśniała rzekome afery pedofilskie, Polityka pisała o jej zdaniem poważnym problemie uzależnienia księży od alkoholu, pojawiały się teksty o wysokich kosztach zatrudniania katechetów, problematycznym dofinansowaniu szkół katolickich przez samorządy, nadużyciach kościoła przy imporcie samochodów z zagranicy, ostatnio wywołano temat komisji majątkowej, ukazując to w takim świetle, jakoby hierarchowie chcieli okradać państwo z cennych nieruchomości. Jednocześnie w żadnym artykule w Wyborczej (podobno tak miłującej prawo własności) nie znalazłem informacji, o tym iż kościół jedynie odzyskuje to co mu wcześniej zagrabiono (i to i tak w niepełnej wartości). Wszystko w krótkim czasie kilku miesięcy. Ostatnio widziałem gdzieś żenujący artykuł o pielęgniarkach protestujących w sprawie nadmiernych pensji szpitalnych kapelanów… Wszystko to ma czytelników odpowiednio urobić i wytworzyć przekonanie o konieczności podjęcia odpowiednich działań prostujących, naprawiających już powstałe szkody (nacisk kładzie się oczywiście na rzekome bogactwo „czarnych”).
Z jednej strony sam czuję się dość dziwnie, kiedy widzę, że przez 20 lat Polska nie potrafiła wypracować spójnego, państwowego ceremoniału pogrzebowego dla osób z władz publicznych, nie do końca mentalnie akceptuję też sytuację, w której każda oficjalna uroczystość jest poprzedzana mszą (bo szanuję to, że nie wszyscy Polacy są katolikami), a na otwarciu dróg, szkół, teatrów czy kilku metrów chodnika obecni są oficjalni przedstawiciele hierarchii – zwłaszcza, że jesteśmy państwem świeckim. Jednak zaraz kiedy zaczynam przypominać sobie jak wielką rolę pełnił Kościół w polskiej historii, jak bardzo kluczowa była jego rola w naszych walkach o niepodległość, czy wcześniejsze, niezłomne utrzymywanie narodowego ducha, to ten skromny obecny udział w życiu publicznym wydaje mi się niczym w porównaniu z narastająca agresją salonu. Za nic nie mogę zrozumieć ludzi, którzy walcząc z komuną chowali się na plebaniach i korzystali z gościny księży, a teraz odrzucają wkład tej instytucji w polską historię. Rugowanie krzyża z miejsc publicznych odbieram nie jako atak na instytucję, która ma swoje wady i grzeszki, ale uderzenie w imponderabilia. Dla mnie krzyż nie jest tylko symbolem religijnym, ale wręcz państwowym. Za oczywiste uważam to, że choć sam miewam wątpliwości, to nie mogę ot tak deptać tysiąca lat historii własnego kraju. Drażni mnie nagonka środowisk postępowych, które prócz ostrej i brutalnej krytyki nie mają tak naprawdę nic do zaoferowania. Wie ktoś z państwa ile domów dla samotnych, bitych przez mężów kobiet prowadzą feministki i lewica? Żadnego. Kościół kilkadziesiąt, i kilka tysięcy innych tego typu przybytków dla potrzebujących. Rażące w tym kontekście jest wyliczanie zarobków szpitalnym czy hospicyjnym kapelanom. Kiedy czytam w gazetach te wszystkie bezpodstawne, sterowane ataki, zamiast zrażać się do kościoła, obserwuję u siebie reakcję przeciwną, czyli chęć powrotu do grona oddanych wiernych. Potwierdza się stara prawda, że najbardziej finanse kościoła atakują ci, którzy złamanego grosza nie dają na jego utrzymanie i działalność. Im więcej takich ataków, tym mniej we mnie tolerancji dla lewicowego fanatyzmu.
Jestem miłośnikiem logiki. Dzisiejsze jej powszechne lekceważenie, powoduje u mnie wyraźny ból głowy.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka