Obecnie nie ulega wątpliwości, że mamy do czynienia z retoryką wojenną. Chyba nie ma dnia, by słowo „wojna” nie było odmieniane w środkach masowego przekazu przez wszystkie przypadki. Trwa rozbudowa armii, pojawiają się postulaty przywrócenia obowiązkowego poboru. Społeczeństwo jest straszone wizją, w której Putin po upadku Ukrainy miałby jako następny cel wybrać właśnie Polskę. Czy jest to wizja słuszna i należy rzeczywiście obawiać się wojny?
Prognozy w tym zakresie są oczywiście obarczone dużą dozą niepewności. Konflikty zbrojne mają swoją genezę w rozmaitych okolicznościach, nie mniej jednak rzadko zdarza się, by były totalnym zaskoczeniem dla wszystkich. Jeśli wojna na Ukrainie stanowiła dla nas pewnego rodzaju niespodziankę to musimy zdać sobie sprawę, iż działania zbrojne trwały tam od 2014 roku. Winniśmy jednak uświadomić sobie, iż szary obywatel ma bardzo ograniczony dostęp do informacji, za to podlega próbom manipulacji ze strony różnych grup interesów. Możemy jednak z bardzo wysokim prawdopodobieństwem założyć, iż „wielcy tego świata” mają dostęp do informacji dużo lepszy od obywateli – o ile wydarzenia takie jak pandemia Covid 19 czy wojna na Ukrainie były zaskoczeniem dla społeczeństw, to nie jesteśmy w stanie stwierdzić, na ile możni tego świata wiedzieli o tym, co się dzieje, a na ile określone incydenty zostały zaplanowane.
Dla jednych powyższe słowa będą truizmem, podważającym sens czytania tekstu, dla innych z kolei mogą być uznane za skłonności do teorii spiskowych, których nie sposób udowodnić. Mało jednak zdajemy sobie sprawę, że dziś siła w polityce to niekoniecznie tylko ilość czołgów czy surowce, ale w dużej mierze kapitał. Temat wpływów finansjery i międzynarodowych korporacji jest na tyle szeroki, iż powstały liczne książki opisujące problem. W tym miejscu mogę jedynie zachęcić do sięgnięcia po literaturę autorów takich jak Song Hongbing (przede wszystkim pięć tomów „Wojny o pieniądz”) czy na polskim gruncie Józef Białek, gdyż temat jest zbyt szeroki na ten artykuł. Skupmy się więc na faktach jak i domniemaniach. Niezaprzeczalnym faktem jest, iż na rynkach finansowych przewagę ma ten, kto ma dostęp do informacji przed innymi. Może w ten sposób dokonać zakupu aktywów, na które za chwilę rzucą się inni inwestorzy podnosząc jego wartość bądź w porę sprzedać aktywa zagrożone znacznymi spadkami. Natomiast dostęp do informacji wielkich tego świata i zakres tego dostępu jest dla nas przedmiotem spekulacji i domniemywań.
Czytając powyższe rozważania może pojawić się pytanie – jaki związek mają rynki finansowe z zagrożeniem wojną? Przyjrzyjmy się więc polskiej giełdzie. W ciągu roku 2023 zaliczyła dość pokaźną hossę – dotyczyło to zarówno indeksu WIG20 złożonego głównie ze spółek z udziałem Skarbu Państwa oraz banków (obarczony jest ryzykiem politycznym) jak i mniejszych spółek. Polska gospodarka zalicza wzrosty, a nasza waluta umacnia się wracając do poziomów sprzed wybuchu Covid 19. Za trendy na rynkach finansowych odpowiadają głównie wielcy gracze – inwestorzy indywidualni zasadniczo mają niewielki wpływ na rynek. Należy więc zadać sobie pytanie – czy wielcy tego świata by inwestowali w kraj poważnie zagrożony wojną wiedząc, że w przypadku rozpoczęcia przez Polskę działań zbrojnych aktywa związane z naszym krajem znacząco pójdą w dół? Wychodzi więc, że rynki finansowe uważają zagrożenie wojenne w Polsce za dość mało prawdopodobne. Podzielę się w tym miejscu pewną teorią spiskową – otóż w okolicy 2021 roku zastanawiałem się, dlaczego zagraniczne fundusze inwestują w polskie nieruchomości – był to okres, gdy ceny wynajmu z powodu pandemii poszły w dół. Dodatkowo jako kraj mamy słabą demografię, więc w tym otoczeniu kupowanie nieruchomości może wydawać się słabym pomysłem (chyba że spekulacyjnie, jak czynią to flipperzy). Jednak przyszedł rok 2022 i wraz z wybuchem wojny na Ukrainie napłynęły do naszego kraju miliony uchodźców, wtedy też koszty wynajmu nieruchomości wróciły do trendu wzrostowego. Czy inwestorzy z zagranicznych funduszy wiedzieli co nas czeka? Pozostaje to w sferze domniemań. Faktem na ten moment pozostaje jednak, że rynki finansowe wyceniają ryzyko wojny w Polsce dość nisko. Sygnałem do niepokoju mogłaby być zmiana tego stanu rzeczy – o ile by dotyczyła tylko naszego kraju czy regionu. Mianowice – Polska jest zaliczana do rynków wschodzących – gdy panuje optymizm na giełdach to polska giełda i waluta zyskują, gdy świat finansów spodziewa się recesji czy innych kłopotów to nasze aktywa tracą przez odpływ zagranicznego kapitału. Tak więc jeśli dojdzie do znaczących spadków na polskich aktywach wbrew panującym trendom na świecie to możemy to uznać za powód do niepokoju.
Innym argumentem mogącym świadczyć, że zagrożenie wojną jest wyolbrzymione może być postawa polityków koalicji rządzącej. W sytuacji zagrożenia konfliktem zbrojnym normalną praktyką władz jest wygaszanie sporów na własnym podwórku, dążenie do zjednoczenia narodu wokół wspólnego celu – pokonania wroga. Wszelkie spory czy kontrowersyjne rozwiązania odkłada się na plan dalszy. Tymczasem zachowanie polityków obecnej koalicji rządzącej wskazuje na coś zupełnie innego – od początku kraj jest trawiony wewnętrznymi konfliktami. Niezależnie do tego, którą opcję wspieramy czy tylko obserwujemy rzeczywistość z boku jedno jest faktem – koalicja nie dąży do wygaszenia istniejących sporów, a tylko je podsyca. Kontrowersyjne przejęcie TVP, narażenie się rolnikom ostatnio wprowadzenie do Sejmu projektów aborcyjnych, wniosek o postawienie prezesa NBP Adama Glapińskiego przed Trybunałem Stanu – w tak krótkim czasie chyba jeszcze nie było w Polsce ekipy prowokującej tyle sytuacji kontrowersyjnych niezależnie jakie mamy zdanie na konkretne tematy. Czy jest to zachowanie polityków szykujących swój kraj do wojny? Oczywiście odpowiedź jest w sposób jednoznaczny przecząca. Może to świadczyć o tym, iż politycy szacują ryzyko wojny na relatywnie niskie. Jest niestety też możliwość, iż nie ma dla nich gotowość Polski do wojny czy też nie zdają sobie sprawy z tego, jak powinni zachować się w obliczu wojny. Biorąc pod uwagę całokształt działań koalicji 13 grudnia niestety jest prawdopodobna opcja.
Zakładając, że powyższe argumenty są słuszne i zarówno nasi rządzący jak i wielcy tego świata ryzyko włączenia się Polski do wojny szacują na niskie to należałoby się zastanowić, czemu służy retoryka wojenna. Oczywiście po raz kolejny poruszamy się w sferze domniemań. Zacznijmy więc od stwierdzenia pewnej prawidłowości dla wielu będącej oczywistością – ludźmi zastraszonymi łatwiej rządzić i manipulować. Na początku 2020 roku panowała narracja, jakoby wszyscy za chwilę mieli umrzeć, porównywano Covid 19 z czarną śmiercią z XIV wieku. Jak się ta sytuacja skończyła dobrze wiemy. Tymczasem zastraszone społeczeństwa nie buntowały się przeciw konieczności pozostania w domach i wprowadzania lockdownu, przeciwnie, wielu było gotowych niemalże zabić innego człowieka, gdyby tylko podszedł zbyt blisko. W ten sposób uzasadniono konieczność dodruku pieniądza czy innych niegodziwych rzeczy. Stało się to przy braku reakcji społeczeństwa.
Czy dziś istnieje powód, dla którego społeczeństwo miałoby zostać zastraszone? Odpowiedź może być tylko jedna – nie powód, ale są to liczne powody. Skoncentrujmy się na rzeczach najbardziej przyziemnych – dla większości społeczeństwa życie jest pewnego rodzaju walką o byt. Otóż chyba nie trzeba wspominać, iż warunki bytowe przez politykę tzw „zielonego ładu” dla większości ludzi się pogorszą – od połowy roku czeka nas chociażby znaczący wzrost cen energii. O ile ktoś może zwrócić uwagę, iż jest to spowodowane zniesieniem ulg to w dłuższej perspektywie ceny energii rosną z powodu opłat za emisję CO2. Ma to wpływ nie tylko na odbiorców indywidualnych – wzrastają też koszty produkcji, co w konsekwencji sprawia przerzucenie kosztów towarów na konsumenta. W ostatnim czasie mamy także do czynienia z likwidacją stanowisk pracy i zwolnieniami. Kolejnym aspektem jest dyrektywa unijna nakładająca obowiązek remontów nieruchomości w celu sprostania normom w zakresie emisji CO2. Dodatkowo o ile jeszcze kilka lat temu zachęcano ludzi do likwidacji ogrzewania węglowego na rzecz gazu obecnie przepisy unijne zakładają stopniową likwidację i tego źródła ciepła. Zauważmy, że są to wyłącznie kwestie najbardziej „przyziemne”, dotykające praktycznie każdego z nas w sposób bezpośredni. Tymczasem niepopularnych działań czy to Unii Europejskiej czy obecnej koalicji rządzącej jest naprawdę sporo, że nie sposób ich nawet wymieniać. Niektórym nie spodoba się polityka migracyjna UE, zaakceptowana przez Donalda Tuska, inni wyrażają oburzenie z powodu prób liberalizacji ustawy aborcyjnej. Na ten moment jedyną grupą, która masowo się zbuntowała są rolnicy. Tak więc z punktu widzenia wprowadzających te „reformy” korzystne jest takie zastraszanie społeczeństwa, by nie oponowali przeciw zmianom.
Czy w kontekście powyższych tez możemy uznać, że wojna nam faktycznie nie zagraża, przynajmniej w najbliższym czasie? Zacznijmy od stwierdzenia pewnego faktu – prognozowanie to zakładanie pewnego prawdopodobieństwa przyszłych zdarzeń. Polega na rozumowaniu w oparciu o istniejące przesłanki na dany moment, przy czym wymaga aktualizacji przemyśleń gdy pojawią się nowe fakty i okoliczności. Możemy więc stwierdzić jedynie, że na dzień dzisiejszy wielcy tego świata prawdopodobnie nie zakładają, jakoby wojna w Polsce miała rychło nastąpić. Oczywiście nawet wielcy tego świata nie są nieomylni, poza tym należy uwzględnić nieprzewidywalność drugiej strony – w tym przypadku Rosji. Dodatkowo trzeba brać pod uwagę istnienie tzw czarnych łabędzi – nieprzewidywalnych zdarzeń, mających wpływ na rzeczywistość. Dla większości populacji czarnym łabędziem była na przykład pandemia Covid 19 – czy dla wielkich tego świata była nie jesteśmy w stanie powiedzieć. Szukając analogii historycznej za czarnego łabędzia można uznać zamach w Sarajewie, który ostatecznie doprowadził do wybuchu I wojny światowej. O ile jednak w potocznej świadomości historycznej zamach ten jest uznawany za przyczynę wybuchu wojny to należy pamiętać, iż sytuacja międzynarodowa w owym okresie była napięta, i gdyby zamach ten nie wystąpił to najprawdopodobniej do wybuchu wojny i tak by doszło.
Celem powyższego tekstu nie jest jak wspomniałem twierdzenie, że wojna nam nie zagraża. Z jednej strony mamy rywalizację o globalną hegemonię na linii USA – Chiny, co ostatecznie może skończyć się wojną światową, mamy od ponad 2 lat regularną wojnę na Ukrainie, gdzie kraj ten jest coraz słabszy i możliwe że hegemon znad Potomaku zdecyduje o włączeniu sojuszników w ten konflikt. Nie możemy również wykluczyć, że po zawarciu pokoju Rosja zechce szukać dalszych zdobyczy terytorialnych, choćby w krajach bałtyckich będących krajami NATO, co może spowodować automatyczne wysłanie tam polskich żołnierzy. Nie możemy również wykluczyć zwykłej chęci zemsty Putina na Polsce czy ataku na nasz kraj jako elementu szerszej gry na przykład prób wymuszenia czegoś na UE bądź USA. Wszystkie te okoliczności sprawiają, że nie możemy wykluczyć ryzyka wojny. Ostatecznie jednak istnieją poważne argumenty pozwalające nam domniemywać, iż retoryka wojenna może służyć czemuś innemu niż przygotowaniu nas do konfliktu zbrojnego.
Inne tematy w dziale Polityka