Bulwersująca wypowiedź Janusza Palikota o tym, że Polacy powinni wyrzec się polskości, powinna była paść w innym gronie niż to, które tworzą czołowi politycy lewicy. Oni bowiem raczej nad polskością się nigdy nie zastanawiali. Aleksander Kwaśniewski czy Leszek Miller to pragmatycy władzy, a nie ideolodzy kontrkultury.
Polskość natomiast była 25 lat temu przedmiotem krytycznej refleksji młodego historyka z Gdańska Donalda Tuska. I to chyba obecny premier jest właściwym partnerem Palikota w tej sprawie.
Palikot powtarza walkę Boya z polskim „ciemnogrodem". Upodmiotowienie ludu interpretuje jako upowszechnienie rozrywek, którymi się raczą ekscentryczni przedstawiciele klasy próżniaczej. Ale z tej mąki chleba nie będzie. Emancypacja człowieka nie polega na obdarzaniu go prawem do samozniszczenia, nawet jeśli owo samozniszczenie jawi się komuś jako szczęście. Nie chodzi o infantylne dogadzanie najniższym instynktom.
Wolność to nie palenie marihuany, reprodukowanie wedle własnego widzimisię ludzi w probówkach czy przywileje małżeńskie dla tak zwanych związków partnerskich. Wiąże się ona natomiast z mężnym pokonywaniem trudów, wzrostem duchowym, stawaniem się kimś lepszym. Modernizacja to poważne, doniosłe zadanie, a nie ruja i poróbstwo.
Efekt walki Palikota z polskością zależy jednak od Tuska. To po stronie obecnego premiera jest teraz piłka. Może on zdecydować o pozycji kontrkulturowego figlarza i o randze jego inicjatyw w polskim życiu publicznym.
Publicysta magazynu tygodnik.tvp.pl. Poza tym mąż i ojciec, mol internetowy, autsajder, introwertyk.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka