Nie nie, to nie będzie pochwała dziadostwa ani nieudacznictwa. Wręcz przeciwnie.
Istnieją zawody i zajęcia, które otoczone są ostracyzmem społecznym, bo uchodzą w oczach większości ludzi za obciach. Takim zawodem jest kanarowanie, którego apologię przedstawiłem swego czasu na łamach Frondy (nr 34/2004). Tym razem chcę bronić żebraka.
Nie lubimy żebractwa, bo przede wszystkim kojarzy nam się z lenistwem i wyłudzaniem pieniędzy. Nie szanujemy żebraka, bo w naszych oczach to obibok, który zamiast wziąć się do jakieś produktywnej pracy, żebrze. I w tym dokładnie punkcie oszukujemy samych siebie. Oczywiście dla wychowanej w obyczajowości żebraczej Cyganki wyciąganie ręki po jałmużnę jest czymś naturalnym i przychodzi z łatwością. Ale dla kogoś, kto wychowywał się w innej obyczajowości, kogo kształtowały normy i zasady wysoko- i średniorozwiniętych społeczeństw europejskich, to będzie bardzo trudne. A przecież różnie się toczą losy ludzi i nigdy nie wiadomo, kiedy się trafi na bruk. Zdarzają się przypadki osób, które w wyniku rozmaitych przykrych splotów okoliczności (niekoniecznie alkoholizmu czy uzależnienia od hazardu) tracili wszystko.
Żebractwo wymaga odwagi i pokory (problem jest zresztą znacznie szerszy, bo dotyczy chociażby odwagi i pokory w udaniu się do jakiejkolwiek – państwowej czy prywatnej – instytucji opieki społecznej).
Zadajcie sobie proste pytania. Czy stać mnie psychicznie na zajmowanie się żebractwem (bo to jednak spory wysiłek psychiczny)? Czy nie bałbym się utraty twarzy, zwłaszcza gdyby zobaczył mnie ktoś z moich znajomych, a już nie daj Boże, znajomy na opinii którego mi zależy? Może kiedy szczerze i uczciwie odpowiecie sobie na takie pytania, to przestaniecie traktować żebraków jak obiboków. A wyrażenie prośby o złotówkę uznacie – w przypadku przynajmniej niektórych z nich – za rodzaj ciężkiej pracy.
Publicysta magazynu tygodnik.tvp.pl. Poza tym mąż i ojciec, mol internetowy, autsajder, introwertyk.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka