Każdy ma swojego księdza Popiełuszkę. Może z wyjątkiem pewnie niemałej grupy Polaków, których historia nic nie obchodzi, i którzy mają wobec kapłana-męczennika stosunek obojętny. Pomijam tu postkomunistyczny, urbanowy antyklerykalizm – staje się on coraz bardziej niszowy tak jak niszowe staje się „Nie”.
Spośród jednak tych, którzy w taki lub inny sposób zachowują w pamięci księdza Jerzego, możemy wyodrębnić dwie duże grupy. Pierwsza reprezentuje „prawicowy” heroizm. Dla tych ludzi ksiądz Popiełuszko to przede wszystkim bohater narodowy, patriota, wzór wszelkich cnót moralnych, twardy, niezłomny antykomunista. Druga grupa z kolei reprezentuje „lewicowy” humanizm. W tym przypadku duszpasterz Solidarności jawi się jako kapłan-humanista, który (w duchu michnikowego pojednania z generałami) zwalcza w sobie nienawiść do komunistów i wszelkich swoich wrogów, który jest otwarty wobec wszystkich ludzi „dobrej woli” niezależnie od wyznawanych przez nich wiar i poglądów, to po prostu „dobry człowiek”, a jego tożsamość katolicka stanowi drugorzędny czynnik wobec tołstojowskiego, ogólnoludzkiego, ponadwyznaniowego przesłania, któremu pozostawał wierny.
Rafał Wieczyński robiąc film o księdzu Jerzy stanął wobec niebezpieczeństwa pokazania tytułowej postaci właśnie poprzez deformujące ją dwa wymienione pryzmaty. I z pewnością trudno było tego uniknąć. Trudno było też uniknąć pewnego sentymentalizmu, a nie zapominajmy, że zarówno „prawicowy” heroizm, jak i „lewicowy” humanizm karmią się emocjonalnym odbiorem rzeczywistości. W pierwszym przypadku sentymenty dotyczą konkretnej wspólnoty narodowo-historycznej, a nawet religijnej, w drugim zaś – wyabstrahowanej wspólnoty ogólnoludzkiej. O ile „prawicowy” heroizm wywodzi się z porządku naturalnego, o tyle „lewicowy” humanizm – z chrześcijańskiego uniwersalizmu, tyle że jest jego zsekularyzowaną herezją, i dlatego jest znacznie bardziej groźny. Mniejsza jednak o to.
Wieczyński przekroczył oba paradygmaty, przekroczył też sentymentalizm. Ksiądz Jerzy w filmie podąża śladami „cierpiącego Sługi Jahwe”. I to nie jest bohater nowoczesnych świeckich czasów (nie mylić z ponowoczesnymi), który cierpi i umiera za takie czy inne sprawy. To nawet nie jest bohater, bo chrześcijanin nie może być bohaterem. Wiara w Boga i owoce tej wiary są czymś innym niż bohaterstwo w powszechnym rozumieniu tego słowa. Bohaterstwo jest dla wybranych, chrześcijaństwo - dla wszystkich. Bohater opiera się na swojej własnej sile. Chrześcijanin zaś doświadcza swojej bezsilności i szuka w wewnętrznych zmaganiach ratunku przede wszystkim w Bogu. Jest człowiekiem z krwi i kości, jak każdy z nas. Boi się, tak jak Chrystus bał się i także i z tej przyczyny modlił się w Ogrójcu.
Ksiądz Popiełuszko szukał ratunku w Bogu. Dlatego pozwolił się wyszydzać i poniżać a to oficerom Ludowego Wojska Polskiego, gdy odbywał służbę w jednostce dla kleryków, a to ubekom i innym funkcjonariuszom peerelowskiego aparatu państwowego w latach 80. I paradoksalnie wykazywał się w tych sytuacjach męstwem. Był słaby, a zarazem mocny, miękki, a zarazem twardy. Szczególnie to było widać, kiedy słyszał od oficera LWP, że za swoją bezkompromisowość wobec władzy świeckiej będzie w życiu nikim (tu padają żołnierskie, koszarowe epitety, których w tej chwili nie pamiętam, a chętnie bym przytoczył dla zobrazowania sytuacji).
To było prawdziwe, bo pokorne, imitatio Dei. I to się Wieczyńskiemu w wielu momentach filmu, chociaż oczywiście nie w jego całości, udało przedstawić. Bez jakiegokolwiek moralizatorstwa, bo moralizatorstwo zabija przekaz ewangeliczny. To naprawdę nie jest mało, za co chwała reżyserowi. Chociaż sam film trudno uznać za dzieło wybitne. Ale przecież nie o to w tym wszystkim chodzi.
Publicysta magazynu tygodnik.tvp.pl. Poza tym mąż i ojciec, mol internetowy, autsajder, introwertyk.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura