Filip Memches Filip Memches
99
BLOG

Strach przed wirtualnym Leninem czyli hipokryzja liberałów

Filip Memches Filip Memches Polityka Obserwuj notkę 14

O Slavoju Żiżku zrobiło się w Polsce głośno nie tylko za sprawą jego entuzjastów, ale i krytyków. Jednak ci ostatni, pomimo „antytotalitarnych” intencji brną w ślepą uliczkę. Słabymi punktami krytyki słoweńskiego myśliciela postanowiłem się zająć w tekście „Powiesić Żiżka” w najnowszym (42) numerze „Frondy”. Poniżej poruszający tę sprawę fragment, którego bynajmniej proszę nie traktować jako konkluzji całości.

 

 

Liberalni i kryptoliberalni intelektualiści (o odcieniu i „prawicowym”, i „lewicowym”) odpowiadają na wszelki antykonsensualizm Żiżka stosując wybiegi typu reductio ad Leninum (analogiczne do reductio ad Hitlerum). Boją się recydywy komunizmu w równym stopniu, co nazizmu, choć ani na jedno ani na drugie się nie zanosi (odrębną sprawą jest przeciwdziałanie amnezji historycznej w krajach, w których stanowi ona narzędzie propagandy ugrupowań postkomunistycznych i ich sojuszników).

Orędownicy liberalnego konsensusu nie życzą sobie także chociażby wszczynania „zimnej wojny religijnej” o legalizację dzieciobójstwa prenatalnego (zwanego eufemistycznie aborcją), a przecież żadne zgniłe kompromisy nie rozstrzygną, czy życie ludzkie od chwili poczęcia powinno być pod konstytucyjną ochroną państwa. Ostrzegają przed wszelką transgresją polityczną, religijną, moralną, obyczajową, która może wywołać destabilizację sytuacji społeczno-politycznej, bo – jak na pięknoduchów przystało – „brzydzą się przemocą”. Symboliczną też.

Tak więc podstawowy zarzut liberałów (jawnych i krypto-) wobec wszelkich prób rehabilitacji Lenina jest stosowanie przez niego przemocy. Deprawacja człowieka w realnym socjalizmie (i generalnie w każdym realnym wytworze wygórowanych, utopijnych ambicji) wydaje się mniej istotna, bo kto w cieplarnianych warunkach przejmuje się słowami: Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle” (Mt 10,28).

A cóż to deprawacja? – mógłby ktoś upozorować zdziwienie, parafrazując cynicznie, choć bezwiednie, znane pytanie sprzed dwóch tysiącleci: „Cóż to jest prawda?” (J 18,38). A przecież w Polsce lat 80. zeszłego wieku to nie ciosy zomowskich pał i ubeckich piąch okazały się największym złem reżimu – choć właśnie tak mają prawo w swym subiektywnym mniemaniu uważać jego ofiary – lecz permisywizm („tumiwisizm”) moralno-aksjologiczny sączony do umysłów i serc przez Jerzego Urbana i jego machinę propagandową, czyli proceder jakże skutecznie kontynuowany po roku 1989 (już w RPRL).

Jednak apostołowie „wolnego wyboru” z wyrozumiałością przyjmują zdobywanie kolejnych przyczółków przez zachodnią „rewolucję kulturalną” (przywileje prawa cywilnego dla związków homoseksualnych, prezerwatywy w szkolnych automatach), byleby to się odbywało stopniowo, parlamentarnie, w wyniku licznych negocjacji, bez rewolucyjnej przemocy. Czy nie mamy tu do czynienia z ową wskazywaną przez Juana Donoso Cortesa, pozbawioną politycznego zdecydowania i nie skorą do zajmowania wyrazistej postawy „klasą dyskutującą” (la clasa discuditora)? 

Publicysta magazynu tygodnik.tvp.pl. Poza tym mąż i ojciec, mol internetowy, autsajder, introwertyk.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (14)

Inne tematy w dziale Polityka