Nie podzielam oburzenia, jakie od pewnego czasu wywołuje Adam Michnik strasząc kolejne osoby życia publicznego pozwami sądowymi o zniesławienie. Tak, wiem: wolny kraj, wolność słowa, tak się nie godzi itd. Argumentów tych używają nawet ci, którzy w nie wierzą, ale dziś trzeba się dostosowywać do demoliberalnych kanonów i powielać cały ten „prawoczłowieczy” bełkot. Warto jednak zauważyć, że znacząca część oburzonych rekrutuje się spośród ludzi, którzy przypuszczalnie nie uważają Michnika za zwyczajnego redaktora czy zwyczajnego publicystę. Skoro tak, to pozostaje im jeszcze uważać go za niezłomnego antykomunistycznego opozycjonistę i bohatera narodowego, ale wtedy, czym prędzej uznaliby za konieczność przepraszanie go. Absurd.
Tymczasem, żeby zgłębić bez oburzania się obecne zachowania Adama Michnika trzeba skończyć z naiwnymi liberalnymi bajkami i spojrzeć na niego jako tego, kim naprawdę jest. A jest on tym, kim nigdy być nie przestał, czyli politykiem. „Gazeta Wyborcza” nie jest środkiem informacyjnego przekazu, lecz narzędziem misyjnym, realizującym określony projekt polityczny: budowa Polski „oświeconej”. Michnik postanowił walczyć o swój wizerunek na drodze sądowej, bo w III RP stał się suwerenem przestrzeni publicznej. A w polityce to suweren decyduje, komu co, kiedy i gdzie wolno. Michnik to władca, a więc w pewnym sensie – jak się swego czasu wyraziła Pierwsza Beza o swym małżonku – „pomazaniec Boży”. O pomazańcu się nie dyskutuje, pomazańca się czci. Skoro więc – jak twierdzą zwolennicy IV RP – Polska w latach 1989-2005 była Polską Michnika, to niech się nie dziwią, że jej król reaguje jak na króla przystało, a nie jakiś pismak, którego teksty coraz bardziej oddalają się od rzeczywistości.
Publicysta magazynu tygodnik.tvp.pl. Poza tym mąż i ojciec, mol internetowy, autsajder, introwertyk.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka