Na przedwczorajsze moskiewskie wydarzenia można zareagować różnie. Dla mnie niedoścignionymi wzorami pozostają Vladimir Volkoff i Philip K. Dick (tylko ten pierwszy był z pochodzenia Rosjaninem).
Można zadeklarować swoją solidarność z rodzinami ofiar, mieszkańcami stolicy Rosji, i w ogóle z całym społeczeństwem rosyjskim, bez wnikania kto za wszystkim stał. Będzie to postawa moralnie słuszna i wzniosła. W sam raz dobra do tego, żeby ozdobić ją jakimś głodnymi kawałkami, tak jak to robią w tiwi rozmaite „autorytety”. Bo przecież wewnątrz takich poczciwych, sentymentalnych kawałków mamy jednak pustkę.
Po zamachach na WTC i Pentagon pisałem w liście do „Rzepy”, że jeśli miałbym być szczery, to muszę się przyznać, iż bardziej chcę odczuwać solidarność z cierpiącymi Amerykanami niż ją realnie odczuwam. Chodzi bowiem o realny stosunek do ludzi, których osobiście nie znam i których nigdy na oczy nie widziałem (kwestię tę ujmuje dokładnie w ten sam sposób niejaki Filip M. w napisanej kilka lat później po wydarzeniach z 11 września powieści Cezarego Michalskiego „Jezioro radykałów”). W końcu deklaracja współczucia i zatroskania nic nie kosztuje.
Można też zacząć dociekać prawdę. Wiadomo przecież – a wiemy to z niejednej mądrej książki – że w Rosji rzeczywistość jest przykryta fasadami. Fasadowe jest wszystko: demokracja, rynek, swobody obywatelskie, odrodzenie prawosławia, ciągoty imperialne, poczucie dumy narodowej itd. W tej sytuacji pozostaje tylko skrajny sceptycyzm poznawczy. I paranoja – że i tak prawdy nie poznamy. Bo nawet jeśli to nie terroryści czeczeńscy (choć ponoć jeden taki się przyznał), a nawet gruzińscy (sic!), jeśli tak naprawdę zamachy są jakimiś prowokacjami FSB czy innych specsłużb, to przecież dowodów nikt nie znajdzie, a jak je znajdzie to nic z tego nie wyniknie, żadne konsekwencje wobec kogokolwiek nie zostaną wyciągnięte. Może się natomiast „przypadkiem” stać krzywda temu, kto takie dowody chciałby przedstawić. Będzie więc jak było do tej pory.
A zresztą – tu paranoja znów daje o sobie znać – może wiedza o fasadach też jest jakąś kolejną fasadą czy raczej metafasadą. Wówczas dociekanie tego, co kryje się za fasadami nie ma sensu. Może trzeba patrzeć na Rosję taką, jaką ją widzimy: z jednej strony – w tamtejszych największych przekaziorach oraz na centralnych ulicach Moskwy i Pitera, z drugiej zaś – w tym co piszczy w opozycyjnej niszy, a także na prowincji i w prywatnych mieszkaniach zwykłych ludzi, przyjmujących nas z autentyczną, serdeczną, rosyjską gościnnością. Patrzeć na taką Rosję bez obciążenia polską rusofobią (o ile coś takiego jak polska rusofobia występuje – już powątpiewa mój spiskowo-paranoiczny umysł).
Tylko, że taki złożony, skomplikowany obraz Rosji niewiele nam podpowie, co myśleć o przedwczorajszej tragedii. Nawet jeśli nam się te różne oblicza Rosji zleją w jedno jej oblicze. Nawet jeśli nam się twarze Władimira Putina i Siergieja Kowaliowa zleją w jedną twarz, i okaże się, że nie ma dwóch takich osób, bo naprawdę jest tylko jeden ktoś taki (jak jedna Rosja) – Siergiej Putin lub Władimir Kowaliow, przywódca rosyjski i zarazem obrońca tak zwanych praw człowieka (oksymoron? – pyta się moje spiskowo-paranoiczne ego). Z tej jednej twarzy i tak nic nie wyczytamy.
Ktoś pomyśli, że jestem cyniczna świnia i robię sobie niesmaczne jaja z ludzkiej tragedii, że nie odróżniam dobra od zła, a co za tym idzie dzielnego, przyzwoitego człowieka od jakiejś kanalii albo udaję, że tego nie odróżniam. Nie, to nie cynizm i nie jaja. To wobec powyższych luźnych refleksji objaw zwykłej moralnej i poznawczej bezradności.
Publicysta magazynu tygodnik.tvp.pl. Poza tym mąż i ojciec, mol internetowy, autsajder, introwertyk.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka