No to mamy koniec historii, ponowoczesność, postpolitykę i te sprawy. A przejawem tego są tak zwane wojny kulturowe, które rzecz jasna żadnymi wojnami w potocznym rozumieniu tego słowa nie są. Niegdyś ludzie pojedynkowali się o honor, a królestwa i księstwa walczyły o terytoria oraz bogactwa. Z tego, co pamiętam w Kodeksie Boziewicza – obowiązującym w międzywojennej Polsce na zasadzie prawa zwyczajowego – sodomita nie miał zdolności honorowej.
Swego czasu znany rosyjski dziennikarz, robiący za konserwatystę w ramach szerokiego frontu proputinowskiego, Michaił Leontiew w rozmowie ze mną ciekawie stwierdził: W epoce postmodernistycznej z procesu wyborczego i w ogóle z dyskursu publicznego eliminowane są kwestie stricte polityczne. Zamiast tego przedmiotem debaty stają się style życia, np. związki homoseksualne. A przypomnijmy, że nowożytny parlamentaryzm ukształtowały dyskusje o tym, na jakie wojny powinny iść podatki, a na jakie nie.
Jak więc jest teraz? Wytacza się procesy o porównanie jednego rodzaju sodomii do innego. Cóż za upadek. Ale upadkiem jest nawet bycie pozwanym w takim procesie i uczestnictwo w nim, chociaż dzieje się to przecież wbrew intencjom pozwanego (ale są pewnie i tacy – dowodów nie mam, to tylko domniemania – co specjalnie prowokują). No bo co jak co, jednak taki proces to wielka szansa zostania męczennikiem. W wojnie kulturowej rzecz jasna. Cóż, jaka wojna – takie męczeństwo. Tomku, racja jest po Twojej stronie (jak trzeba będzie podpisać jakiś list w obronie przypuszczam, że podpiszę), ale czy naprawdę nie czujesz się zażenowany tym, że musisz brać udział w takim spektaklu?
P.S. Z okazji Świąt Bożego Narodzenia wszystkim salonowiczom – wierzącym i niewierzącym (zwłaszcza tym drugim!) – życzę doświadczenia Bożej Obecności w tych najbliższych szczególnych dniach.
Publicysta magazynu tygodnik.tvp.pl. Poza tym mąż i ojciec, mol internetowy, autsajder, introwertyk.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka