Podobnie jak w przypadku XVIII -wiecznej Rzeczypospolitej Rosja stara się przekonać, że Ukraina jest „chorym człowiekiem Europy” i bez możnego patrona nie ma szans na przetrwanie. Czarny PR wobec państwa ukraińskiego trwa od lat, nie wykluczam, że nawet obecna panika związana z epidemią grypy na Ukrainie jest jego częścią - pisze prof. Andrzej Nowak, historyk i ekspert od spraw wschodnich UJ, redaktor naczelny „Arcana”
5 lat temu, na progu ukraińskich wyborów prezydenckich Rosja zaczęła prowadzić bardzo zdecydowaną politykę wobec Ukrainy. Cel był jeden: na fotelu prezydenta posadzić człowieka, który będzie gwarantem rosyjskiej dominacji. Jednak te bezpośrednie naciski się nie opłaciły. Pomarańczowa rewolucja przyniosła zwycięstwo opcji niepodległościowej i prozachodniej. Rosjanie jednak nie zrezygnowali i od razu zaczęli rozbijać obóz "pomarańczowych". Niestety, kłócący się politycy tego obozu bardzo pomogli rosyjskiej strategii.
Rosja chce za wszelką cenę skompromitować Ukrainę jako „chorego człowieka Europy”. To pojęcie nie jest nowe - w XIX wieku Rosja stosowała je wobec Turcji, której rozbioru chciała wówczas dokonać. W XVIII wieku w podobny sposób politycy rosyjscy określali Rzeczpospolitą i w końcu doprowadzili do zniknięcia jej z mapy Europy.
Podobnie jak w przypadku XVIII-wiecznej Rzeczypospolitej, sytuacja wewnętrzna na Ukrainie w 2009 roku w przygnębiający sposób sprzyja propagandowej i jednocześnie całkiem realnej ofensywie Moskwy przeciwko suwerenności i związkom Ukrainy z Zachodem. Jej problemy pogłębiają ciągła niestabilność polityczna i globalny kryzys gospodarczy, który w szczególnym stopniu dotknął Ukrainę.
Strategię Rosji najlepiej wyraża sformułowanie premiera Władimira Putina użyte 2 listopada, gdy wezwał UE by „podrzuciła miliardzik”. Ukrainie, bo zdaniem Putina Kijów sam nie jest w stanie sobie radzić spłatą zobowiązań za dostawy gazu. W ten sposób Putin dowodził, że Rosja od lat udziela pomocy ekonomicznej Ukrainie ponosząc konsekwencje jej niewypłacalności za dostawy gazu. Putin chce więc, by UE przekonała się, że podtrzymywanie niepodległości Ukrainy kosztuje.
Niestety w UE nie widać chętnych, by wesprzeć Ukrainę w umacnianiu jej niepodległości i niezależności gospodarczej wobec Rosji. Ukraina nie może liczyć także na polski rząd a demonstracyjne odwrócenie się od Kijowa widocznie w postępowaniu szefa polskiego MSZ ledwie jest maskowane programem Partnerstwa Wschodniego. Nikt nie powinien mieć złudzeń - Ukraina obecnie pozostaje sam na sam z Rosją.
Obecna panika związana z grypą na Ukrainie także może być inspirowana z zewnątrz. Nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że obserwujemy gigantyczną operację czarnego PR, na którą dali się złapać wewnętrzni gracze polityczni na Ukrainie. Ci, w imię zatopienia swoich rywali podczas walki o prezydenturę, gotowi są podniecać grypową histerię, by wystąpić w roli jedynych zbawców narodu od wirusa A/H1N1. Tu znów widać podobieństwo do gry, jaką Rosja prowadziła wobec XVIII-wiecznej Rzeczpospolitej. W efekcie na zewnątrz przedostaje się obraz, z którego wynika, że Ukraina nie potrafi sobą rządzić. A kraj pogrąża się w chaosie i nie potrafi zapanować z epidemiami charakterystycznymi dla krajów III świata, o nieistniejącej infrastrukturze ochrony zdrowia.
Moskwa chce więc wmówić, że Ukraina potrzebuje kogoś, kto chciałaby się nią zająć, a jedynym kandydatem, który zgłasza się do tej roli jest ona sama.
Najprawdopodobniej najbliższe wybory prezydenckie wygra Wiktor Janukowycz lub Julia Tymoszenko. Jednak Moskwa, inaczej niż 5 lat temu, wiąże nadzieje z obydwoma kandydatami. Ukraina została pozostawiona sama w sytuacji wewnętrznych waśni, brutalnego nacisku gospodarczego i politycznego ze strony Rosji, a także całkowitej bezradności UE. I znalazła się w sytuacji, w której każdy z kandydatów musi zabiegać o względy rosyjskiego „nadzorcy”.
Pytanie co będzie po wyborach? Na szczęście wydaje się, że ani zwycięstwo Tymoszenko, ani zwycięstwo Janukowycza nie przekreśla szans na odrodzenie Ukrainy i utrzymanie suwerenności. To dlatego że i w jednym, i w drugim przypadku głównymi gwarantami niezależności Ukrainy pozostają oligarchowie ukraińscy, których zakładnikami są de facto i Janukowycz, i Tymoszenko. Oligarchowie ukraińscy wiedzą co dzieje się z ich „starszymi braćmi” w Rosji, którzy mogą przetrwać tylko tak długo, jak podoba się to gospodarzowi Kremla. Inaczej czeka ich kolonia karna na chińskiej granicy.
Taka perspektywa nie uśmiecha się potężnym i właściwym władcom Kijowa, Doniecka i Charkowa. I to oni stanowią ostatnią zaporę przed całkowitą kapitulacją Ukrainy przed dyktatem Moskwy. Na razie Moskwa potrafi doskonale rozgrywać ich przeciwko sobie. Jednak jest szansa, że większość oligarchów zrozumie, że zasadniczy interes państwowy wymaga ich zgody, nawet taktycznej, i wspólnym działaniu na rzecz zbliżenia Ukrainy do Europy. Polska może tu odgrywać wyjątkową rolę. Moskwa stara się jednak przeciwdziałać współpracy ukraińsko-polskiej.
W końcu października w gazecie „Argumenty Niedieli” pojawił się artykuł, udowadniający, że Ukraina może ulec rozbiorowi, nie na rzecz Rosji, ale na rzecz Polski i Rumuni. Polska rzekomo jest zainteresowana rewizją paktu Ribbentrop-Mołotow i odebraniem Lwowa, a Rumunia chce zająć tereny po Dniestr. Jakkolwiek absurdalnie brzmią dla nas te argumenty, skołowanemu społeczeństwu ukraińskiemu wmawia się, że na zachodzie jest ona otoczona przez wrogów. A gwarancją przetrwania Ukrainy jako całości jest oddanie się pod protektorat Moskwy.
Podobne scenariusze pojawiające się w zinfiltrowanych przez rosyjskie służby specjalnych periodykach na świecie mają przekonać elity ukraińskie do oddania się w całości pod kuratelę Moskwy. Bo jeśli nie, to rzekomo zostanie W większości zagarnięta przez Rosję a pozostałe ochłapy oddane UE.
Oczywiście, ani w UE ani w Polsce nie ma nikogo zainteresowanego nawet kawałkiem Ukrainy. Jedynym mocarstwem chętnym do kontroli nad Ukrainą jest Rosja. I chodzi o kontrolę nieformalną, bo Rosja także nie chce odłączać od niej żadnego kawałka terytorium, nawet Krymu. Woli go wykorzystywać go jako pretekst, by straszyć rząd i opinię publiczną w Kijowie i zmusić ją do uległości.
Bardzo niekorzystna z punktu widzenia Ukrainy jest zmiana administracji w Waszyngtonie. Intensywna współpraca miedzy Ukrainą a USA, która miała miejsce w okresie od prezydentury Georga Busha starszego do Georga Busha juniora uległa zamrożeniu. Prezydent Obama jest zainteresowany sukcesem na odcinku irańskim, do czego potrzeba mu współpracy z Rosją. Siła lobby ukraińskiego w USA osłabła w ciągu ostatnich kilku miesięcy. To lobby nie zniknęło, jednak jego przełożenia na politykę Waszyngtonu jest o wiele słabsze. W tej chwili USA traktują Ukrainę jak kraj, za którego nie tylko „nikt nie będzie ginął”, ale nawet dla którego nie warto ryzykować dobrych stosunków Rosją. Zapewne jednak w wyniku działalności proukraińskiego lobby oraz interesów gospodarczych i strategicznych USA temat Ukrainy wróci. Obawiam się tylko, że może się to stać za kilka lat, gdy może być już za późno.
2 i 3 strona gazety. Zespół Opinii: Anita Sobczak (szef), Sonia Termion, Jakub Biernat, Marcin Herman
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka