Fakt - Opinie Fakt - Opinie
112
BLOG

O 4 czerwca - Rybiński, Rolicki, Wildstein, Morozowski

Fakt - Opinie Fakt - Opinie Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

Maciej Rybiński, Fakt:

Po 89 roku kto mógł bogacił się kosztem społeczeństwa

4 czerwca 1989 r. wsiedliśmy w Bonn do samochodu i pojechaliśmy do Ambasady PRL w Kolonii głosować. Mieszkaliśmy wtedy daleko od kraju, ale byliśmy zaangażowani we wszystko, co się tam działo. Ja byłem przedstawicielem obywatelskich komitetów na Niemcy. Moja żona, Krystyna Grzybowska, od pierwszego numeru była korespondentką „Gazety Wyborczej” w Bonn. Byliśmy pełni optymizmu. Wiedzieliśmy, że wygramy te wybory i wierzyliśmy, że będziemy budować nie tylko prawdziwą, ale lepszą Polskę. Spełniały się marzenia.
Cóż, potem przyszła rzeczywistość III RP. Na skutki kompromisu z komunistami, który do dziś powstrzymuje rozliczenie zbrodni, nieprawości i podłości reżimu nałożyły się chyba polskie wady narodowe. Obóz niepodległościowy, zjednoczony w walce, po zwycięstwie rozpadł się natychmiast na frakcje, zwalczające się gorliwiej niż uczestniczyły w oporze przeciw dyktaturze. Nie była to wojna wizji, spór o kształt nowej Polski, tylko walki personalne, nasycone w niezwykłym stopniu nienawiścią. Poza wyjątkami, kto mógł, kto dostał szansę, bogacił się kosztem społeczeństwa. Dla wielu wyzwolenie oznaczało wolność od zwykłych obowiązków moralnych. Nie jestem oderwanym od życia idealistą, jest dla mnie jasne, że tam, gdzie demokracja, tam muszą być różnice zdań, spory, nawet kłótnie. Ale stan, do jakiego nas doprowadziła ewolucyjnie ówczesna wolność, jest stanem anarchii etycznej. Polityka dziś nie jest służebna wobec ogółu. Jest autonomicznym kotłem piekielnym, w którym Polacy przebijają się nawzajem widłami. Jesteśmy w NATO, jesteśmy w Unii, ale cywilizacyjnie nadal tkwimy gdzie indziej. Może w PRL, a może w czasach saskich. Szkoda. Dlatego będę świętował 4 czerwca tylko prywatnie.

 

----------------------------------------------------------------------------------------------------------

Janusz Rolicki, Fakt:

Dziękujmy Opatrzności za 4 czerwca

Norman Davis – znany historyk brytyjski – rok 1989 w Polsce nazwał poprawką do 200 lat wcześniejszej rewolucji francuskiej. Wydarzeniem kluczowym dla rewolucji nad Wisłą były pierwsze po wojnie prawie demokratyczne wybory na wschód od Łaby. Świat wówczas wstrzymał oddech. Bukmacherzy zakładali się, czym to się skończy. Wiadomo, że pogrom PZPR został przyjęty z popłochem w KDL-ach, a Causescu formalnie zaproponował zbrojną krucjatę. Pomimo wielkich chmur, wszystko dobrze się skończyło, co dla wielu było zaskoczeniem. Pamiętajmy, że ulubioną frazą Władysława Gomułki było stwierdzenie: komuniści raz zdobytej władzy nigdy nie oddali.
Ja tamten czerwiec przeżywałem w dalekiej Japonii. Byłem na montażu dokumentalnego filmu polsko-japońskiego o Fryderyku Chopinie, wyprodukowanego w tzw. technologii HD, czyli wysokiej częstotliwości – wówczas poza Japonią prawie nieznanej. Wieczorami w hotelu, a wracałem około godziny 22, oglądałem namiętnie transmisje non stop z placu Tiananmen w Pekinie. Obserwowałem wielotygodniowe, coraz potężniejsze, demonstracje studenckie. I gdy wydawało się, że młodość zwycięży skostniały komunizm, przyszła straszliwa, bo nieprzewidywana, tragedia. W sumie była to prawdziwie azjatycka lekcja unicestwiania demokracji, zakończona wylaniem rzeki krwi.
Plac Niebiańskiego Pokoju w Pekinie uświadomił mi w pełni, na jak chybotliwej linie balansowała wówczas Polska. Sądzę, że o tamtej tragedii i wynikającej z niej lekcji pokory wobec polskiej mądrości warto zawsze pamiętać. Dlatego warto tego dnia pochylić głowę z wdzięcznością dla Opatrzności za cud, jaki nam zgotowała.

 

----------------------------------------------------------------------------------------------------------

Bronisław Wildstein, Rzeczpospolita:

Dlaczego będę świętował czerwca

4 czerwca 1989 roku to warta świętowania data. Wprawdzie deklaracja, że w Polsce skończył się wówczas komunizm, jest przesadna, ale ma sens. Wybory ówczesne uruchomiły lawinę, która zniosła PRL.
Okrągły Stół to manewr komunistów, którzy chcieli zachować władzę. Wiedzieli, że doprowadzili kraj do gospodarczej katastrofy, co na plenum przyznał ówczesny premier Mieczysław Rakowski. Wiedzieli także, że wprawdzie solidarnościowe strajki nie były silne, ale wyrasta już nowe, sfrustrowane, pozbawione traumy stanu wojennego, pokolenie coraz bardziej gotowe do radykalnych wystąpień. I wiedzieli wreszcie, że z pomocą nie przyjdą im już sowieckie tanki. Okrągły Stół był więc pomysłem na ratowanie własnej skóry i systemu, podzieleniem się odpowiedzialnością, a nie władzą, poprzez próbę dokooptowania do niej nowych. Dlatego wybierano tylko pozbawiony realnych uprawnień Senat i 35 proc. Sejmu, a nad wszystkim czuwać miał prezydent Jaruzelski, który mógł rozwiązywać ową „ustawodawczą” władzę kiedy tylko chciał. Dla przedstawicieli „Solidarności”, którzy mieli dużo bardziej ograniczoną wiedzę, niż rządzący, był to i tak duży postęp, a do dialogu nawoływali od początku. Jednak te koncesjonowane wybory pokazały postawę Polaków, którzy nie chcieli komunistów, ani porozumienia z nimi i wywrócili stolik. Jawna, absolutna klęska włodarzy PRL-u nie dała się już zaklajstrować, zwłaszcza że na bratnią pomoc nie mogli już liczyć.
Fakt, że opozycyjne elity nie wyciągnęły wniosku ze swojego zwycięstwa, to już inna sprawa. 4 czerwca pozostanie świętem odrzucenia PRL-u, symbolem jego agonii.

 

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------

Andrzej Morozowski, TVN

89 rok to dla mnie najważniejsze pokoleniowe przeżycie

 Długo wydawało mi się, że najważniejszym pokoleniowym przeżyciem będzie dla mnie rok 80. Dziś widzę, że są nim wybory 89 roku.
4 czerwca 1989 roku byłem mężem zaufania w jednej z komisji wyborczych gdzieś między Łodzią a Warszawą. Pamiętam swoje zdziwienie młodego idealisty, gdy wizytujący moją komisję przedstawiciel komitetu obywatelskiego powiedział mi konfidencjonalnym tonem, bym, jak się da, dorzucił trochę głosów na nas.
Tamtego dnia rozgromiono studentów na placu Tiananmen. Kiedy podliczono głosy, obawialiśmy się, że nasza junta może się rozmyślić i zrobić to, co Chińczycy. Gdy partyjny dyrektor szkoły, w której nasza komisja miała siedzibę, zobaczył przez okno milicję, przestraszył się, że przyjechała po mnie. Okazało się, że zgodnie z ówczesnym zwyczajem milicjanci tylko przywieźli nam wódkę. Wtedy członkom komisji nie płacono, więc trzeba im było inaczej wynagrodzić wysiłek.
Z milicją miałem jeszcze inną przygodę. Moim zadaniem było pilnowanie, by nikt nie sfałszował głosów. Śledziłem więc milicyjną nyskę przewożącą karty do komisji obwodowej. Jednak zaczął się psuć mój stary maluch. Milicjanci, widząc moje kłopoty, najpierw chcieli wziąć mnie na hol, ale ponieważ nie miałem linki, zwolnili, bym ich nie zgubił. To pokazuje, że wszyscy, nawet milicja, przeszli wtedy na stronę „Solidarności". Ten system nie mógł się więc utrzymać.
Polska po 89 roku podoba mi się. Mimo zastrzeżeń, np. wobec klasy politycznej. W rocznicę 4 czerwca najchętniej odwiedziłbym z synem miejscowość, w której spędziłem ten dzień 20 lat temu. Muszę ją jednak najpierw odnaleźć.

 

 

 

 

2 i 3 strona gazety. Zespół Opinii: Anita Sobczak (szef), Sonia Termion, Jakub Biernat, Marcin Herman

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (4)

Inne tematy w dziale Kultura