Z byłym wiceministrem finansów, głównym ekonomistą BCC, prof. Stanisławem Gomułką rozmawia Sonia Termion :
Ministerstwo Finansów poinformowało, że deficyt budżetowy po czterech miesiącach tego roku wyniósł 15,3 mld zł wobec 18,19 mld zł zaplanowanych na cały rok. Co to oznacza?
– Że dodatkowa dziura budżetowa może wynieść w 2009 roku nawet 40 mld zł. KE szacuje, że będzie to 30 mld zł, ale obawiam się, że mogą to być oceny zbyt optymistyczne, biorąc pod uwagę niskie wpływy podatkowe do budżetu w pierwszych czterech miesiącach roku oraz potrzebę dofinansowania Funduszu Ubezpieczeń Społecznych.
Co więc nas czeka?
– Na lipiec zapowiedziana jest nowelizacja budżetu. Rząd, przeprowadzając ją, powinien uznać, że prawdopodobnie dochody krajowe, podatkowe i niepodatkowe, w tym roku będą o co najmniej 30 mld zł niższe niż przewidziane w ustawie budżetowej.
Jeśliby to uznał, to co dalej?
– Są dwie strategie. Jedna – opozycji – każe nie martwić się zupełnie o deficyt budżetowy i dług publiczny.
Tak działa prawie cały świat.
– Tak. A druga strategia – rządu – zakłada, że Polska to nie USA czy Niemcy i nie może sobie pozwolić na nadmierny wzrost kosztów obsługi długu publicznego. Moim zdaniem rząd ma tu rację.
Co powinien więc zrobić?
– Z jednej strony zmniejszać wydatki, które się da. Z drugiej jednak strony zwiększać deficyt. A do tego starać się zmniejszyć skalę recesji, głównie poprzez gwarancje kredytowe, bo to kosztuje stosunkowo mało, a może być dość skuteczne. Powinien też poważnie rozważyć wzrost podatków pośrednich – VAT czy akcyzy, oraz powrót wyższej składki rentowej.
Jakie wydatki powinny być ograniczane?
– Problem polega na tym, że około 3/4 to wydatki sztywne – subwencje, dotacje, świadczenia emerytalne czy zasiłki. Z pozostałych około połowa to wydatki inwestycyjne, których lepiej byłoby nie ciąć. Zostaje nam więc tylko około 60–70 mld zł, które składają się głównie na płace dla budżetówki – wojska, nauczycieli, policji, administracji itd.
To znaczy, że te płace będą obniżane?
– Jest pytanie, czy rząd zdecyduje się na zamrożenie, czy nawet spadek płac. Niektóre kraje podjęły takie decyzje.
Na przykład Węgry. Jesteśmy w tak złej sytuacji, że mamy się z nimi porównywać? Jak na razie mianujemy się członkami „platynowego klubu”.
– Na razie jesteśmy w lepszej sytuacji, bo nasz koszt obsługi długu nie jest tak wysoki jak tam. Ale jeżeli nasz deficyt zamiast 3–4 wyniesie 8 proc. PKB, to niewykluczone, że będziemy płacić dużo więcej niż teraz za obsługę długu.
A jest inna metoda niż obniżanie ludziom płac?
– Najlepiej gdyby rząd porozumiał się z PiS i prezydentem lub z SLD i dogadał się w sprawie zmniejszenia wydatków sztywnych. Niestety, rząd nie rozmawia z opozycją. Na spotkaniu z prezydentem zapytałem go, czy poparłby rząd, gdyby ten chciał zmniejszyć wydatki sztywne. Prezydent odpowiedział, że przede wszystkim potrzebna jest jakaś propozycja ze strony rządu, a takiej na razie nie ma. Chociaż prezydent powiedział także, że bardzo krytycznie ocenia politykę gospodarczą rządu Tuska i prawdopodobnie zawetuje propozycje ustawowe okołobudżetowe koalicji PO–PSL.
Oprócz cięcia wydatków postuluje pan też gwarancje kredytowe. Przepisy w tej sprawie właśnie zaczynają obowiązywać.
– Niestety ustawa o poręczeniach kredytów przez Bank Gospodarstwa Krajowego budzi wątpliwości przedsiębiorców. Zarzuca się jej, że stawia za dużo warunków, za dużo ograniczeń, które utrudnią korzystanie z tych gwarancji. Na te zarzuty biznesu rząd nie reaguje. A w tej chwili troska o utrzymanie akcji kredytowej to priorytet, bo rząd ma tu realne możliwości wpływu. Powinien przeanalizować, dlaczego w przeszłości gwarancje kredytowe nie były wykorzystywane, i sprawić, by akcja kredytowa się nie załamała, a przynajmniej była na takim poziomie jak w minionym roku. Przedsiębiorcy zyskownych firm narzekają też na mało efektywne prawo gospodarcze w wymuszaniu płatności przez przedsiębiorstwa z kłopotami finansowymi.
PiS składa wniosek o wotum nieufności dla ministra Rostowskiego. Ma rację?
– Nie, bo samo nie ma dobrej alternatywy dla polityki PO. Poza tym budżet za ubiegły rok był niemal w całości autorstwa pani Gilowskiej. W gruncie rzeczy PO realizowała jej strategię. Gilowska jest więc ostatnią osobą, która ma legitymację do krytykowania tego rządu. Poza tym to Tusk podejmuje kluczowe decyzje. To także premier odpowiada za brak prywatyzacji czy niewielki zakres i dużą powolność w realizacji rządowego programu antykryzysowego. Nie pochwalam jednak wybranego przez Rostowskiego sposobu informowania społeczeństwa o kryzysie i stanie finansów publicznych.
Rząd PiS, oprócz składki rentowej, obniżył stawki PIT zamożniejszych grup. Czy poparcie w Sejmie, a później wprowadzenie tych decyzji w życie przez PO, w kontekście tak dużego deficytu, było słuszne?
– To były istotnie decyzje rządu PiS. Z dzisiejszej perspektywy widać, że jeżeli rząd Tuska chciał ograniczać deficyt budżetowy i wchodzić szybko do strefy euro, to nie powinien był zmniejszać podatków ani tak drastycznie zmniejszać składki rentowej. Problem tkwi w tym, że zarówno PiS, jak i PO prezentują stanowiska wewnętrznie sprzeczne. Przy czym ta sprzeczność jest silniejsza w przypadku Platformy. Partia ta od początku bowiem twierdziła, że jej priorytety to zmniejszenie deficytu i szybkie przyjęcie euro. Ale jednak robiła to, i niemal tylko to, co proponowało PiS, czyli przede wszystkim zmniejszała dochody budżetu, nie zmniejszała natomiast tzw. wydatków sztywnych. A strategia równoczesnego zmniejszania dochodów i deficytu była możliwa tylko przy superkoniunkturze.
Czemu ta wewnętrzna sprzeczność jest silniejsza w przypadku PO?
– Bo PiS, obniżając dochody, nie zabiegało tak bardzo o zmniejszenie deficytu i nie chciało tak szybko wejść do strefy euro. Więc cele ekonomiczne PiS były słusznie krytykowane przez PO, ja też je krytykowałem. Dlatego że szybkie przyjęcie euro i obniżenie deficytu są bardzo ważne dla Polski. Niestety, PO do realizacji swoich celów przyjęła program PiS i powstała sprzeczność. Sytuację dodatkowo komplikuje kryzys.
A jest pan spokojny, że ten rząd to dobra ekipa na trudne czasy. Ma pan do niego zaufanie?
– Jak dotąd, niestety, nie mogę tego powiedzieć. Bo uznawanie faktów, porozumiewanie się ze społeczeństwem to podstawowe warunki dobrej polityki gospodarczej.
No właśnie, najpierw w trosce o system bankowy, a potem o konsumpcję rząd, oględnie mówiąc, oszczędnie dawkował nam informacje. To dobra strategia?
– Nie pochwalam takiego sposobu traktowania społeczeństwa, bo to świadczy o braku zaufania do ludzi, przekonaniu, że nic nie rozumieją. Niestety, takie podejście ma też wpływ na politykę gospodarczą rządu – nie podejmuje on działań, bo skoro jest dobrze, to po co działać?
Czyli powinien się zdobyć na szczerość?
– Tak, i powinien zaproponować rozwiązania uwzględniające realną sytuację oraz przekonywać do nich Sejm i społeczeństwo. Zaś przy braku poparcia ze strony prezydenta i Sejmu premier powinien rozważyć wcześniejsze wybory, zwrócić się bezpośrednio do elektoratu. Sytuacja jest na tyle trudna i niebezpieczna, że być może tego właśnie wymaga.
Kiedy czeka nas apogeum kryzysu?
– Pod koniec tego roku i na początku przyszłego. Pierwsze uderzenie to był spadek eksportu, teraz mamy zmniejszające się nakłady inwestycyjne, a pod koniec roku obniżą się wydatki konsumpcyjne. Tak więc sporo przed nami...
Kto zapłaci za kryzys?
– Chodzi o to, by rozłożyć te koszty na wszystkich. Obciążenia trzeba nałożyć także na średnio zarabiających poprzez wzrost akcyzy czy VAT. Mamy bowiem za mało bogatych, by obciążyć tylko ich.
Kondycja budżetu bardzo opóźni nasze wejście do strefy euro?
– By przyjęto nas do strefy euro, musimy mieć deficyt na poziomie poniżej 3 proc. PKB. Żeby taki utrzymać, musielibyśmy oszczędzić oraz ściągnąć dodatkowo do budżetu od 40 do 60 mld zł. Obawiam się, że nie będzie zgody politycznej na taki pakiet. W tej sytuacji musimy pogodzić się z większym deficytem, a tym samym z odsunięciem daty wejścia do strefy euro mniej więcej na 2015 rok.
2 i 3 strona gazety. Zespół Opinii: Anita Sobczak (szef), Sonia Termion, Jakub Biernat, Marcin Herman
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka