Fakt - Opinie Fakt - Opinie
757
BLOG

Debata Faktu o stosunkach polsko-niemieckich - Klaus Bachmann: „

Fakt - Opinie Fakt - Opinie Polityka Obserwuj notkę 9

Stosunki polsko-niemieckie obciąża w ostatnich latach przede wszystkim jedno: zbyt wąski horyzont tych, którzy o nich dyskutują. Kiedy się patrzy tylko na to, co dzieje się między Berlinem i Warszawą, to rzeczywiście trudno się oprzeć wrażeniu, że Niemcy traktują Polskę paternalistycznie, z góry i z arogancją. Wtedy nie sposób nie zgodzić się z opinią, że Niemcy jednostronnie przeforsują swoje interesy kosztem Polski, że reinterpretują swoją historię, że pouczają polskich polityków i opinię publiczną, co jest naprawdę nowoczesne i europejskie, a co zacofanie i nacjonalistyczne. Z takiej perspektywy powstanie „widocznego znaku” i udział w nim Eriki Steinbach, to antypolska próba przeinaczenia historii drugiej wojny światowej tak, aby Niemcy byli po stronie ofiar a Polacy po stronie sprawców.

Ten obraz się nieco relatywizuje kiedy za punkt odniesienia bierzemy to, co się dzieje w Europie. Wtedy rura na dnie Bałtyku już nie jest projektem wymierzonym w Polskę, lecz próbą dywersyfikacji dostaw energii dla zachodniej Europy, projektem, który ma łączyć rosyjskich dostawców z odbiorcami w Wielkiej Brytanii i Niemczech i który ma być odporny na takie perturbacje, jakie ostatnio miały miejsce między Kijowem i Moskwą. W tym sporze polski rząd i opinia publiczna były po stronie Kijowa. Berlin, Paryż i Bruksela apelowały do obu stron konfliktu – bo konflikty w stosunkach międzynarodowych nie rozwiązuje się wskazując winnych, tylko proponując rozwiązania, które obie strony mogą akceptować.
To samo dotyczy debat historycznych. Owszem, w niemieckich debatach o historii od kilkunastu lat jest widoczna zmiana: Niemcy odkrywają ofiary, odkrywają, że nie wszystko było czarno-białe, odkrywają losy pojedynczych ludzi tam, gdzie kilkadziesiąt lat temu opisywano jeszcze historię narodu. Dzięki temu 10 lat temu niemieckie media opisywały losy poszczególnych polskich robotników przymusowych i żądały ustępstwa od kanclerza Schroedera w negocjacjach o odszkodowania dla nich. Ta sama tendencja do koncentrowania się na losach jednostek w wichrze historii spowodowała, że powstały filmy o wypędzonych, o losie żydowskich rodzin podczas Holokaustu, o losie pary lesbijek w wojennym Berlinie (jedna Niemka, druga Żydówka), o Niemkach oddających się alianckim żołnierzom i w końcu nawet o samym Hitlerze jako o samotnym, zacietrzewionym i  złamanym psychopacie na drodze do samobójstwa. Takie apolityczne, ludzkie i pozbawione moralizatorstwa historie nie oburzają nikogo, ponieważ wyrastają na powszechnym konsensusie, wedle którego nazizm jest największą plamą na niemieckiej historii, o której nie wolno zapomnieć i którego nie wolno relatywizować. Narusza go tylko skrajna prawica.
W zachodniej Europie niemieckie reinterpretacje historii nie wywołują żadnych negatywnych reakcji. Żaden z zachodnioniemieckich krajów niegdyś okupowanych przez Niemcy już nie uważa, że historia drugiej wojny światowej polega na tym, że dzielni, bohaterscy Francuzi, Belgowie, Holendrzy i Duńczycy walczyli jak lwy z Niemcami, którzy byli bez wyjątku źli, okrutni i w dodatku głupi. We Francji historycy i politycy już odkryli, że część ich rodaków chętnie kolaborowała i uczestniczyła nawet w masakrach na innych Francuzach. W Belgii już dawno wiedzą, że członkowie ruchu oporu przestali być szlachetni, kiedy po wojnie trafili do afrykańskich kolonii i zaczęli tam stosować nazistowskie metody dzielenia ludzi na rasy niższe i wyższe. W Holandii już kilka lat po wojnie zamknięto obozy internowania dla podejrzanych o kolaborację, bo warunki w nich panujące były tak odrażające, że prasa zaczęła pisać o „obozach koncentracyjnych.” W tych krajach niemieckie debaty o historii, opisanie losów tych Niemców, którzy podczas albo po wojnie padli ofiarą prześladowań albo po prostu mieli pecha – to najnormalniejsza rzecz na świecie. W tych krajach, nikt nie umie literować nazwiska Eriki Steinbach. Z pewnym zdumieniem przyjmuje się tam, że jest taki kraj, w którym historia drugiej wojny światowej nawet 60 lat po fakcie nadal jest całkowicie czarno-biała, taka, jaka była w całej Europie zachodniej a latach 50tych: Po jednej stronie dzielny, bohaterski i niezłomny naród, który samotnie, ale jakże skutecznie walczy z nazizmem, z komunizmem i w końcu zwycięża oba systemy, a po drugiej stronie źli, okrutni i głupi naziści, sowieci i komuniści. W tej walce nie doszło do żadnych zbrodni – wysiedleni, wygnani (Niemcy, Żydzi, Białorusini, Ukraińcy) po pierwsze na to zasłużyli, po drugie byli dobrze traktowani. Trudno się dziwić, że taka interpretacja historii jest w Europie zachodniej uważana za nieco egzotyczna. W Niemczech też. Szkopuł w tym, że media niemieckie to mówią wprost, więc się narażają na riposty z Polski. Francuzi, Włosi, Holendrzy przechodzą na tym do porządku dziennego, bo Polska nie ma dla nich aż takiego znaczenia, aby się wgłębić w jej debaty historyczne.
Z takiej nieco szerszej perspektywy również niewątpliwy niemiecki paternalizm wobec Polski nagle nabiera nieco inne znaczenie. Tak, Niemcy nie biorą polskiej polityki poważnie, kpią z polskiego prezydenta, pouczają swoich rozmówców, kreują się na adwokatów i nauczycieli Polski. Tak po wojnie zachowywali się Francuzi i Amerykanie wobec Niemców, tak dziś zachowują się polskie media i polscy politycy w stosunku do Ukrainy: Wiedzą lepiej, pouczają, kreują się na „adwokata Ukrainy w UE”. Po 1989 roku Niemcy otwierali w Polsce fundacje, wspierali ośrodki badawcze, organizowali szkolenia, aby Polaków uczyć demokracji, gospodarki rynkowej, integracji europejskiej. Potem Polska robiła to samo na wschodzie, aby „Ukrainę przybliżyć do struktur europejskich” i „przekazać polskie doświadczenia z transformacją”. Pewnie kiedyś w przyszłości Ukraińcy będą się tak zachowywać wobec krajów kaukaskich – i potem utyskiwać nad brakiem wdzięczności za tę pomoc. W Belgii słyszałem to samo w stosunku do Konga a w Holandii w stosunku do Indonezji.
Dlatego stosunki polsko-niemieckie nie są złe. Oba kraje uznają swoje granice (co 20 lat temu nie było oczywiste), nie mają roszczeń terytorialnych, należą do UE i NATO i mogą sobie pozwolić na spory o przeszłości i moralności w polityce. Stosunki polsko-niemieckie są tak normalne, jak holendersko-indonezyjskie, holendersko-belgijskie, francusko-niemieckie albo włosko-albańskie.
Ich problem tkwi w tym, że ani Niemcy, ani Polacy zdają się o tym nie wiedzieć, bo patrzą tylko na siebie nawzajem. Czas z tym skończyć.

Klaus Bachmann, prof. politologii na Uniwersytecie Wrocławskim i na Szkole Wyższej Psychologii Społecznej. Do 2001 korespondent prasy niemieckiej, austriackiej i szwajcarskiej w Polsce, na Ukrainie, na Litwie i na Białorusi
 

Dotychczas w ramach debaty „Faktu” o stosunkach polsko-niemieckich ukazały się artykuły:

Marek Cichocki: Konflikt polsko-nimiecki jest wielu na rękę

Adam Daniel Rotfeld: Główny wróg - ignorancja

Piotr Bugajski: Niemcy nie mają prawa nas pouczać

Konrad Schuller: Niemcy nie powinni zapominać o wypędzeniach, jednak zarazem należy pokazywać ich prawdziwe przyczyny

Lukasz Warzecha publicysta „Faktu”, „Dość hipokryzji i banałów!”

Paweł Lisicki redaktor naczelny „Rzeczpospolitej”: „Polska-Niemcy wyzwania suwerenności”

Thomas Schmid, redaktor naczelny „Die Welt”: „Naszym problemem jest przeszłość”

Adam Krzemiński „Polityka”: „Od stosunków Polski i Niemiec zależy przyszłość Europy”

 

2 i 3 strona gazety. Zespół Opinii: Anita Sobczak (szef), Sonia Termion, Jakub Biernat, Marcin Herman

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (9)

Inne tematy w dziale Polityka