Fakt - Opinie Fakt - Opinie
672
BLOG

Debata o stosunkach polsko-niemieckich: Marek Cichocki „Konflikt

Fakt - Opinie Fakt - Opinie Polityka Obserwuj notkę 6

Dzisiaj polityczna oś między Warszawą i Berlinem stanowi jedną z najsłabszych więzi między krajami wewnątrz Unii Europejskiej. To paradoks, bo przez lata Polska był największym i najsilniejszym kandydatem przyśpieszającym proces rozszerzenia Unii. Z kolei Niemcy należały do największych zwolenników rozszerzenia wśród starej Unii. Dlaczego tak się stało? Dlaczego drogi Warszawy i Berlina tak bardzo rozeszły się po 2004 roku?

Istnieją kwestie, które obiektywnie dzielą interesy obu krajów. Najważniejszą z nich jest Rosja. Berlin inaczej definiuje cele polityki wschodniej niż Warszawa. O ile my toczymy coraz bardziej rozpaczliwą grę o powstrzymanie imperialnych zakusów Kremla wobec tzw. rejonu postsowieckiego (przede wszystkim Ukraina), politycy niemieccy, szczególnie po zjednoczeniu Niemiec, uznali konieczność budowania strategicznego partnerstwa z Rosją. Jego symbolem stał się gazociąg północny. Nawet agresja Rosji wobec Gruzji w sierpniu 2008 roku nie zmieniła podstawowych założeń niemieckiej polityki wschodniej – wręcz przeciwnie, można zaobserwować nawet przyśpieszenie współpracy między Berlinem i Moskwą, w kwestiach gospodarczych, technologicznych czy wojskowych. Strategiczny wybór wobec Europy Wschodniej został dawno w Berlinie dokonany i określa on także stosunek niemieckiej polityki do Europy Środkowo-Wschodniej. Jest to region dla niemieckiej polityki o znaczeniu drugorzędnym. Może współtworzyć architekturę nowej polityki partswerstwa z Rosją, albo może przeszkadzać w jej budowie.
Do tej pory ciężar historii sprawiał, że żaden polityk niemiecki nie mógł otwarcie przyznać, że relacje z Polską nie są dla Berlina aż tak ważne. W 1949 roku Konrad Adenauer, pierwszy kanclerz powojennych Niemiec, mówił jeszcze o tm, że dla niemieckiej polityki ze względu na przeszłość kluczowe pozostają relacje z trzema krajami: Francją, Izraelem i Polską. Dzisiaj wszystko to przestało być aktualne. Niemcy chcą widzieć swój kraj jako normalny, nie różniący się niczym od innych szczególnymi zobowiązaniami. Spekaluacje na tematy stanu ducha prezydenta Sarkoziego, dyskusje o okrucieństwie Izraelczyków wobec Palestyny czy głośne narzekania na szantażowanie historią przez Polaków przestały już w Niemczech kogokolwiek gorszyć czy niepokoić. „Normalność” wdarła się więc także do relacji polsko-niemieckich i często oznacza ona po prostu: dużo może dużo więcej.
Dla niemieckiego establishmentu politycznego przyjęcie Polski do UE było ostatnim gestem zadośćuczynienia za krzywdy przeszłości. Po nim można więc przejść już do Realpolitik. Jest oczywiste, że największy i najbogatszy kraj Europy wyraża ambicje do przewodzenia jej. Dlatego wszystkie próby Warszawy zaznaczenia odrębnej, partnerskiej pozycji wobec Berlina są w niemieckiej polityce odbierane ze zniecierpliwieniem lub jako wyraz niewdzięczności. Kiedy Polska negocjowała ze Stanami Zjednoczonymi warunki przyjęcia tarczy antyrakietowej, niemiecki minister spraw zagranicznych otwarcie kontestował ten pomysł. Kiedy wcześniej Warszawa opowiedziała się za interwencją w Iraku, Berlin uznał to za grubą nielojalność. Kiedy Polacy zgłaszali zastrzeżenia do traktatu konstytucyjnego UE, usłyszeli od niemieckich polityków, że nie rozumieją Europy. Kiedy Polska razem ze Szwecją zaproponowała partnerstwo wschodnie, znów można było usłyszeć w Berlinie pomruki niezadowolenia. Nie ma wątpliwości, że niemiecka polityka chętnie widziałaby wschodniego sąsiada jako swojego naturalnego sojusznika, ale najlepiej bez własnego zdania i nadmiernych ambicji.
Nie trudno zauważyć, że to utrzymujące się między oboma krajami napięcie nikogo jakość w Europie nie martwi. Można wręcz nawet odnieść wrażenie, że staje się one wręcz funkjonalne. Łatwo jest przecież je wykorzystać, czy to przez Moskwę, Londyn czy Paryż. Konflikty polsko-niemieckie są dla innych użyteczne. Gdyby ich nie było, trzeba by je po prostu wymyślić. Dzięki temu bowiem nie tylko polityczne ambicje zjednoczonych Niemiec można trochę „przytemperować”, ale też cały region Europy Środkowo-Wschodniej uczynić politycznie w Unii znacznie mniej efektywnym.
Oczywiście polska polityka, szczególnie polityka wschodnia, nie może być po prostu funkcją wyobrażeń i oczekiwań Berlina. Niemcy muszą chcieć zobaczyć w swoim wschodnim sąsiedzie partnera, a nie tylko podwykonawcę. Z kolei Warszawa musi zainwestować znacznie więcej niż dotąd w dotarcie ze swoimi argumentami i racjami do niemieckiego establishmentu. To wszystko nie ze względu na jakiś szczególny sentyment dla polsko-niemieckich relacji, ale z dobrze pojętego pragmatyzmu. Pomimo wszystkich zastrzeżeń to Niemcy są jedynym krajem w Unii, który mógłby zrozumieć polski punkt widzenia na wiele politycznych spraw. Z kolei tylko Polska, traktowana jako partner, może przyczynić się do skutecznego rozwiązania konfliktów, które nabrzmiewają na wschodzie. Na razie jednak wszystko wskazuje, że polityka Berlina i Warszawy są raczej dalej niż bliżej od tak idealnie rozumianej pragmatycznej kalkulacji. Szkoda.

Dotychczas w ramach debaty „Faktu” o stosunkach polsko-niemieckich ukazały się artykuły:

Adam Daniel Rotfeld: Główny wróg - ignorancja

Piotr Bugajski: Niemcy nie mają prawa nas pouczać

Konrad Schuller: Niemcy nie powinni zapominać o wypędzeniach, jednak zarazem należy pokazywać ich prawdziwe przyczyny

Lukasz Warzecha publicysta „Faktu”, „Dość hipokryzji i banałów!”

Paweł Lisicki redaktor naczelny „Rzeczpospolitej”: „Polska-Niemcy wyzwania suwerenności”

Thomas Schmid, redaktor naczelny „Die Welt”: „Naszym problemem jest przeszłość”

Adam Krzemiński „Polityka”: „Od stosunków Polski i Niemiec zależy przyszłość Europy”

 

2 i 3 strona gazety. Zespół Opinii: Anita Sobczak (szef), Sonia Termion, Jakub Biernat, Marcin Herman

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Polityka