prof. Marcin Król, filozof
Przez ostatnie dobre kilka lat Polska przyżywała okres wzrostu gospodarczego i poważnego wzrostu płac (Polska, czyli tak naprawdę tylko część Polaków, ale niemała część). Pozwoliło to nie tylko na wydawanie pieniędzy na rzeczy uważane do niedawna za luksusowe: wycieczki zagraniczne, nowe komputery czy nowe (a nie tylko sprowadzane z zagranicznych pobojowisk) samochody, ale wytworzyło także w wielu z nas poczucie, że jesteśmy Europejczykami nie tylko z racji przynależności geograficznej, kulturowej czy politycznej, ale także pod względem stopy życia i siły gospodarki.
Jeszcze rok temu złoty był tak silny, że przeciętna cena noclegu w hotelu na Zachodzie, a tym bardziej na przykład na Słowacji, nie naruszała specjalnie naszej kieszeni. A w tej sytuacji – pod tym względem Polacy nie różnili się od obywateli innych krajów rozwiniętych – zaczęliśmy zaciągać kredyty, tym bardziej, że banki po prostu się z nimi pchały. Sam dostawałem kilka maili tygodniowo, głoszących, że nie potrzeba żadnych gwarancji i żebym tylko pożyczył 100 tysięcy złotych. I zaczęliśmy pożyczać, jak na całym świecie. Teraz już wiemy, że szaleńcze pożyczki hipoteczne stanowiły początek kryzysu w Stanach Zjednoczonych, ale czy my nie zachowywaliśmy się podobnie, tylko na nieco mniejsza skalę?
Uznaliśmy, że ten wspaniały fakt, jakim było wejście do Unii Europejskiej, przesądził sprawę i że już należymy do grona rozwiniętych i bogatych krajów. A ponieważ zaczęliśmy jeździć raczej zagranicę niż po Polsce, to polskiej prowincjonalnej biedy nie dostrzegaliśmy. Zresztą nie wszędzie była bieda, skoro lekarz czy drobny przedsiębiorca, fryzjerka czy właścicielka sklepu z jarzynami zaczęli jeździć na wakacje do Tunezji. Czy nam się jednak nie przewróciło w głowie? Czy nie oceniliśmy zupełnie mylnie naszej sytuacji i czy ograniczenia, jakie teraz narzuci nam spowolnienie gospodarki i światowy kryzys nie mają tej dobrej strony, że zmuszą nas do myślenia w bardziej realistycznych kategoriach o nas samych, o naszych pieniądzach i o sytuacji naszego kraju?
Otóż zapomnieliśmy, że Polska wprawdzie nie jest krajem bardzo biednym, ale biednym, a nie bogatym i że wobec tego upragniony dobrobyt połączony z odrobiną luksusu nie jest w naszym kraju na razie normą lecz wyjątkiem. Zapomnieliśmy, że pieniądze, jakimi zaczęliśmy dysponować, są zupełnie nowe i że wobec tego nie mają, jeżeli wolno tak powiedzieć, solidnych fundamentów. Nie wspominam już o młodych ludziach, którzy na kilka lat dostali pracę za ogromne pensje i po tych kilku latach przeżyli dramatyczne rozczarowanie. Znacznie więcej jest bowiem tych, którzy przez kilka lat mogli byli sobie pozwolić na nieco - w gruncie rzeczy - niezasłużonego luksusu, jeżeli na to spojrzeć nie z punktu widzenia obywatela, lecz z punktu widzenia stanu gospodarki całego kraju.
Złudzenia te są całkowicie zrozumiałe, ale spowolnienie gospodarcze może mieć także tę pozytywna funkcję, że zaczniemy na naszą sytuację życiową patrzeć nieco inaczej. Zdamy sobie sprawę z tego, że w skali Zachodu należymy, z wyjątkami, do niższej klasy średniej, a wielu ludzi jest po prostu ubogich. A niższa klasa średnia zarówno materialnie jak i kulturowo może sobie pozwolić tylko na ograniczone formy korzystania z przyjemności życia konsumenta. Ponadto, kiedy znajdziemy się nieco bliżej ludzi trochę bardziej od nas ubogich, obudzi się w nas – miejmy nadzieję – odrobinę więcej solidarności społecznej, której w Polsce w ostatnich latach całkowicie zabrakło.
Polacy, znaczna część Polaków, żyła w ostatnich latach jak w jakimś dziwnym kraju, w którym wszystkiego jest w bród, tylko nie ma autostrad, przyzwoitych szpitali, szkół i tak dalej. O to mieliśmy pretensje do kolejnych władz. A może myśmy te autostrady, szpitale czy szkoły po prostu przejedli? I może pora zastanowić się nad tym jak powinien wyglądać budżet na miarę nie tylko naszej zamożności, ale także naszej biedy?
2 i 3 strona gazety. Zespół Opinii: Anita Sobczak (szef), Sonia Termion, Jakub Biernat, Marcin Herman
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka