Obecny kryzys będzie miał znacznie poważniejsze skutki, niż się przypuszcza. Nie sądzę, żeby rzeczywiście groził nam powrót do socjalizmu. Ale zmiana stosunku między państwem i gospodarką, ekonomią i polityką będzie głęboka. Kapitalizm po tym kryzysie będzie inny. Po globalizacji i deregulacji nastąpi faza deglobalizacji i ściślejszej regulacji.
Do niedawna panowało przekonanie, że gospodarka jest samoregulującym się mechanizmem. Im mniej jest politycznej interwencji w gospodarkę, tym bardziej racjonalnie i efektywnie pracuje ten mechanizm ku pożytkowi wszystkich. Im więcej wolności, tym więcej dobrobytu. Polityka jest źródłem chaosu i nierozumności, natomiast w gospodarce domuje racjonala kalkulacja, a przedsiębiorcy i ekonomiści dysponują wiedzą, jak pomnażać kapitał i sterować gospodarką, by unikać problemów. Kryzys globalny nie miał się już nigdy wydarzyć. Państwa były potrzebne do zapewniania porządku, zbierania podatków i rozdziału uzyskanych środków tak, by zapewnić ochronę słabszym. Czasy interwencjonizmu, nie mówiąc już o nacjonalizacji, wydawały się bezpowrotnie należeć od historii jak czasy PKWN lub prezydenta Nasera.
Państwa narodowe wydawały się czymś słabym i przestarzałym. Nie były w stanie kontrolować przepływów kapitału, dokonywać wielkich inwestycji czy modernizować kraju. To wielkie globalne przedsiębiorstwa czy banki uchodziły za prawdziwe potęgi. One wytwarzały dobrobyt, bogactwo, były pionierem postępu i innowacji.
I co się okazało? Padają giganty takie jak Lehman Brother lub AIG. Citigroup i General Motors błagają o publiczne pieniędze. Rządy przejmują kontrolę nad bankami, by skończyć z ich fatalnym zarzadzaniem. Dokonuje się częściowych nacjonalizacji. Wielcy bisnesmeni i finansiści okazali się zupełnie przeciętnymi i dość ograniczonymi, ale bardzo chciwymi spekulantami i nieudacznikami.
A dlaczego doszło do upadku tych potęg? Dlatego że – jak się nam mówi się – jacyś niezbyt zamożni ludzie, najczęściej z mniejszości etnicznych, pod Detroit lub na Florydzie nie byli w stanie spłacić rat kredytowych za swoje domy. Drobne wydarzenia – jak ruch skrzydeł motyla – wywołał ogromny skutek. Najwybitniejsi ekonomisci przyznają, że nie wiedzą, co się w zasadzie dzieje i czy podjęte działania przyniosą jakieś rezultaty. Zaleca się żartem, by kupować amerykańskie obligacje państwowe i wodę w butelkach, bo gdy niewypłacalne staną się USA, to będzie znaczyć, że nastąpiła katastrofa światowa, że wszystko zawiodło, a wtedy warto mieć na wszelki wypadek wodę. Okazało się także, że nie wystarczy zrównoważony budżet, obniżki podatków, dobre produkty i członkostwo w Unii Europejskiej, aby uniknąć kryzysu.
Oczywiście realność zawsze była nieco inna niż głosiła ta ideologia. Nikt nie był w stanie wyjaśnić, dlaczego ów cudowny mechanizm wolnego rynku nie potrafi pokonać nędzy, która dotyka znaczne połacie świata. Pojawiały się różne recepty, jak pokonać biedę, ale żadna z nich nie działała. Ich skuteczność była mniej więcej taka, jak środków na porost włosów. Ekonomiści nie potrafili także przewidzieć sukcesu niektórych krajów – teorie i wyjaśnienia przychodziły zawsze póżniej,
Państwa mniej lub bardziej otwarcie broniły swego rynku i przemysłu. Hiszpanie przed Francuzami, Francuzi przed Niemcami. Kapitał ma jednak narodowość. I nigdzie nie był pozbawiony regulacji prawnych i ograniczeń. To tylko w Polsce doktrynę brano za dokładne odzwierciedlenie rzeczywistości. Dawni marksiści nawrócili się na nie mniej dogmatyczny liberalizm, w którym nieregulowana politycznie gospodarka decydować miała o wszystkim.
Teraz gdy jak domki z kart załamały się wymyślne piramidy witualnego kapitału, okazało się, że tylko państwa dysponują realnymi zasobami – ludźmi, terytorium, dobrami materialnymi. To tylko państwa mogą próbować ratować gospodarkę w kryzysie, dolać do niej pieniedzy. Ale tylko państwa rzeczywiście istniejące, w wystarczającym stopniu suwerenne. Czy polskie państwo rzeczywiście istnieje?
Mam poważne wątpliwości. Oczywiście istnieje administracja państwowa. Istnieje sejm i rząd, sądy, policja i rozmaite urzędy. Ale nie spełniają one właściwie swoich funkcji. Mówi się nam, że polskie państwo nie jest w stanie przeprowadzić takich operacji, jak Francja, Niemcy czy Wielka Brytania – nie mówiąc już o USA. Że w zasadzie nie nic może, oprócz tego, co robiło już przez ostatnie dwadzieścia lat. A więc nie jest w przybliżeniu takim państwem, jak one. Mówi się, że jedyną receptą jest przyłączenie się do strefy euro. A może lepiej przyłącząć się do Republiki Federalnej Niemiec lub jakieś innego realnego państwa?
Przekonuje się nas, że złotówka straciła na wartości z powodu spekulacji lub tego, że z nierozumiałych powodów wrzuca się nas do jednego worka z Węgrami czy Ukrainą. Jednak poważne gazety zagraniczne twierdzą, że wynika to z braku dużych własnych przedsiębiorstw oraz własnych banków. Komisja Europejska, która faktycznie nakazała nam zamknąć nasze stocznie, milczy, gdy silne kraje europejskie wspierają swoje przedsiębiorstwa, co ewidentnie przeczy zasadom wolnej konkurencji na rynku europejskim.
Do Unii przystąpiliśmy nie tylko zanim zbudowane zostały autostrady, ale też zanim zbudowane zostało polskie państwo narodowe. Polska jest krajem bardzo niespoistym. W żadnym z krajów europejskich władze nie mają tak niskiego autorytetu. Przy tym różnica między jakością klasy politycznej Polski a krajów rozwiniętych jest rzeczywiście kolosalna. Co więcej wychowano całe pokolenie Polaków, którym wydaje, że Polska jest raczej czymś co przeszkadza w życiu niż pomaga. Postawa ta wydawała się oczywista w świetle doświadczeń z komnizmem. To państwo nie pozwalało nam wyjeżdżać za pracą, inwigilowało nas, zabierało nam wypracowane przez nas pieniądze, wtrącało się do naszego życia, to państwo nie było w stanie zarządzać gospodarką. Wydawało się więc, że im mniej będzie państwa, tym lepiej. A prawdziwie oświecony i nowoczesny człowiek powinien być raczej Europejczykiem.
Niestety rządy Plaformy doprowadziły do dalszego osłabienia państwa polskiego. Nie tylko dlatego, że liberalna ideologia Platformy, ideologia deregulacji i odpaństwowienia, staje się coraz bardziej anachroniczna. Dzisiaj - ku zdumieniu elit - to raczej PiS i „mohery” są w zgodzie z tym, co proponuje się na świecie. Donald Tusk uprawia zaś politykę podobną do tej, jaką usiłował forsować prezydent USA Hoover na przełomie lat 20. i 30., co w zgodnej opinii historykow gospodarczych doprowadziło do radykalnego pogłębienia kryzysu i światowej depresji.
Jeszcze gorsze jest to, że wykorzystując poparcie większości mediów i elit Plaforma zaczęła traktować Polaków jako niezbyt rozgarnięty i ciemny tłum, którego emocjami można dowolnie sterować, a nie jako dojrzałych obywateli Rzeczpospolitej. Gdyby Polacy byli lepiej poinformowani i wykształceni, wiedzieliby, że większość tak zwanych sukcesów rządu, to czysta progapaganda, a popisy niektórych polityków to tylko marny reality show w rodzaju Big Brother, odgrywany po to, żeby odwrócić ich uwagę od sprawa poważnych.
Najlepszym przykładem jest ostatni szczyt w Brukseli. Prasa światowa dość zgodnie pisze, że ujawnił on brak solidarności oraz powrót podziałów w Europie. Solidarność europejska wyraziła się głównie w solidarnej rezygnacji z solidarności z Węgrami. W Polsce obwieszczono, że było wręcz przeciwnie, i to w wyniku działań Donalda Tuska.
prof. Zdzisław Krasnodębski, socjolog, politolog
W ramach debaty „Faktu” o stanie dzisiejszego państwa polskiego dotychczas ukazały się następujące artyukuły:
Janusz Rolicki: Nie potrafimy dogonić świata
Andrzej Zoll: Klasa polityczna to najsłabsze ogniwo naszego państwa
2 i 3 strona gazety. Zespół Opinii: Anita Sobczak (szef), Sonia Termion, Jakub Biernat, Marcin Herman
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka