Polemika z tekstem Mariusza Cieślika „Kto się boi księdza Popiełuszki”
W poniedziałkowym Fakcie Mariusz Cieślik zastanawia się, kto się boi księdza Popiełuszki. Dobre i ważne pytanie, chociaż jego odpowiedź mnie nie przekonuje. Przy okazji autor odtwarza, moim zdaniem wiernie, ideologiczny przekaz filmu i wysuwa zdumiewającą sugestię, że krytyczna ocena filmu wynika z niechęci do samej postaci Popiełuszki. Nie zostawia tym samym miejsca dla tych wszystkich, którzy podobnie jak ja uważają, że ksiądz Jerzy po prostu zasługuje na lepszy film.
Bardzo czekałem na film o księdzu Popiełuszce. Byłem ciekaw, jak z tą postacią zmierzy się reżyser. Ksiądz Jerzy to ktoś, kto nie pasuje do żadnej z dominujących opowieści o Polsce. Jego śmierć to niewygodny fakt dla tych, którzy chcieliby pospiesznego pojednania obu stron dzielącego Polskę przez lata 80. konfliktu, bez mówienia o wyrządzonych wówczas krzywdach. Jego życie i działalność to z kolei niewygodna okoliczność dla tych, którzy na początku lat 90. walkę o prawa, interesy i godność ludzi pracy zastąpili prywatyzacją i powrotem do kapitalistycznej „normalności”. Jego nonkonformizm, autentyczność, gotowość do buntu kosztem ogromnego ryzyka – to wreszcie wyzwanie dla wszystkich, którzy chcieliby po prostu znaleźć sobie wygodne miejsce w świecie, w którym żyją, przymykając oczy na jego niesprawiedliwość.
Film zaś, mimo świetnej gry Adama Woronowicza, jest wyjątkowo nieudany. Opowieść o Popiełuszce reżyser buduje tak, jakby życie księdza było parodią westernu. W filmie nie ma pogłębionej refleksji nad polską historią. Reżyser wykorzystuje postać księdza do powtórzenia kilku propagandowych klisz. Wszystkie tezy filmu są do bólu przewidywalne. Zaś sam Popiełuszko, który musiał być przecież nietuzinkowym człowiekiem, wypada na ekranie dość banalnie. Tak, jakby duchowa i polityczna charyzma księdza Jerzego w gruncie rzeczy jego twórców nie interesowała.
Co gorsza, niektóre sceny – konkretnie chodzi o spotkania księdza Popiełuszki z prymasem Glempem – są w pewnym sensie zmanipulowane. Widzowi pozwala się myśleć, że ogląda te rozmowy oczami księdza Jerzego, podczas gdy naprawdę zostały one nakręcone tak, jak je zapamiętał prymas Glemp. Popiełuszko skarżył się przyjaciołom na bardzo złe traktowanie przez prymasa i ogólnie brak wsparcia ze strony kościelnej hierarchii. Prymas ma oczywiście prawo do własnej wersji tej historii, ale nie usprawiedliwia to wprowadzania widzów w błąd.
Pisze Mariusz Cieślik, że film stanowi dowód, że pretensje Kościoła do zabierania głosu w najważniejszych sprawach Polski są uzasadnione. Ale kto ma zabierać ten głos? Czy prymas i inni biskupi, którzy nie potrafili lub nie mieli odwagi wspierać księdza Popiełuszki za życia, mają teraz odnosić korzyści z jego śmierci? Byłaby to gruba niesprawiedliwość.
Przede wszystkim jednak nie zgadzam się, że film jest „głosem w debacie najzupełniej współczesnej”. Jest to raczej próba uniknięcia debaty o zasadniczej dla Polski sprawie, która nieodzownie kojarzy się z postacią księdza Jerzego. Portretując duszpasterza robotników z Huty Warszawa i kapelana „Solidarności” nie godzi się bowiem pomijać tego, co było istotą tego ruchu: obrony praw, interesów i godności ludzi pracy. A tego tematu w filmie zabrakło.
Adam Ostolski, Krytyka Polityczna
O ks. Popiełuszce i filmie o nim na naszych łamach pisałi:
ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski
ks. Adam Boniecki
2 i 3 strona gazety. Zespół Opinii: Anita Sobczak (szef), Sonia Termion, Jakub Biernat, Marcin Herman
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura