Czy „Popiełuszko. Wolność jest w nas” Rafała Wieczyńskiego jest dużo słabszy od „Katynia” Andrzeja Wajdy? Nie wydaje się. To filmy na podobnym poziomie. Oba mają te same wady. Są zbyt patetyczne, hagiograficzne i zbyt ilustracyjne, skupione na faktach, a nie na fabule. Oba mają tę samą zaletę: ważny dla Polaków temat, którego ekranowej realizacji oczekiwano z wielką niecierpliwością. Jednak niezaprzeczalną przewagą filmu o księdzu Popiełuszce jest kreacja tytułowego bohatera. Podobnej w obrazie Wajdy nie znajdziemy. Nawet najbardziej niechętni krytycy przyznają, że Adam Woronowicz stworzył wielką rolę, postać z krwi i kości, a jednocześnie pokazał, że kapłan nosił w sobie tę niezwykłą aurę świętości, nie wahajmy się użyć tego słowa. Jeżeli tak jest to dlaczego „Katyń” generalnie został przez recenzentów oceniony dobrze a „Popiełuszko” fatalnie? Czy chodzi tylko o nazwisko Andrzeja Wajdy, największego artysty polskiego kina? To zapewne część prawdy, ale druga część to temat. Sprawa mordu katyńskiego nie budzi w naszym kraju najmniejszych kontrowersji. To jedna z wielkich narodowych traum, którą wciąż kładzie się cieniem na stosunkach polsko-rosyjskich.
Wydawać by się mogło, że kontrowersji nie powinna wywoływać postać zamordowanego przez SB Jerzego Popiełuszki, który jest u nas przecież otoczony powszechnym kultem jako męczennik i bohater „Solidarności”. A jednak niektórych komentatorów wyraźnie temat męczeństwa księdza uwiera. Może dlatego, że w odróżnieniu do sprawy katyńskiej „Popiełuszko” jest też głosem w debacie najzupełniej współczesnej? O miejscu Kościoła w życiu publicznym. O patriotyzmie. O polskiej tradycji. O konieczności wybaczania, ale i rozliczania przeszłości. We wszystkich tych kwestiach film Wieczyńskiego udziela odpowiedzi, które zwolennikom postępu, wartości europejskich i politycznej poprawności spodobać się nie mogą. Jeśli bowiem chodzi o przesłanie to jest ono jasne. Katolicyzm był i jest najważniejszym bodaj składnikiem naszej tożsamości, polskiej religijności nie da się oddzielić od tradycji, historii i współczesności. Co za tym idzie zgłaszane dziś przez Kościół pretensje do zabierania głosu w najważniejszych sprawach i udziału w życiu publicznym są jak najbardziej uzasadnione. A poza tym ewangeliczny nakaz miłości bliźniego owszem obejmuje dawnych esbeków, tak jak wszystkich, ale wybaczenie nie oznacza zapomnienia. Zbrodnie czasów PRL powinny być rozliczone. Taki mniej więcej przekaz zawiera filmowa biografia Jerzego Popiełuszki. Niektórych komentatorów wyraźnie razi również całkiem udana próba wykreowania księdza na przekonującego bohatera, pokazanie go jako człowieka bez skazy, ale człowieka, a nie figurę solidarnościowego świętego. Zapewne woleliby żeby na bohaterów kreowano dziś kogo innego. Z grubsza wiadomo nawet kogo. Polskiego „Obywatela Milka”.
Wydaje się bowiem, że ocena filmu o Popiełuszce jest przede wszystkim kwestią poglądów. Im bardziej na lewo, tym gorzej oceniany jest ten obraz. Nie powinno więc zaskakiwać, że najbardziej krytyczne opinie pod adresem filmu sformułowali: związany z „Krytyką Polityczną” Krzysztof Tomasik, autor „Homobiografii”, książki poświęconej polskim pisarzom-homoseksualistom oraz krytyk filmowy Bartosz Żurawiecki, w wolnych chwilach piszący książki, które sam określa mianem romansów gejowskich („Trzech panów w łóżku, nie licząc kota”). Jak się zdaje, postać księdza jako bohatera pozytywnego mogliby oni zaakceptować tylko w jednym wypadku, gdyby walczył o prawa mniejszości seksualnych albo kontestował Radio Maryja. Postać Jerzego Popiełuszki pokazująca najlepszą twarz tradycyjnego ludowego katolicyzmu musi ludziom o takich poglądach zdawać się straszną gębą.
Dlaczego wspomniałem obywatela Milka? Bo temu samemu środowisku poświęcony mu film niesłychanie się podoba. Może scenariusz obrazu poświęconego pierwszemu gejowskiemu politykowi w USA jest trochę lepiej napisany niż historia Rafała Wieczyńskiego na temat Jerzego Popiełuszki, ale mechanizm jest w istocie ten sam. Fundamentem obu tych filmów są aktorskie kreacje: Seana Penna i Adama Woronowicza. W przypadku „Obywatela Milka” reszta jest typową, poprawną politycznie, propagandą. Tyle że w „słusznej” sprawie. Sprawa którą wspiera „Popiełuszko. Wolność jest w nas” znacznej części elit słuszna wydać się nie może.
Mariusz Cieślik, publicysta Newsweeka
O filmie „Popiełuszko. Wolność jest w nas” na łamach opinii Faktu pisał ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski
2 i 3 strona gazety. Zespół Opinii: Anita Sobczak (szef), Sonia Termion, Jakub Biernat, Marcin Herman
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura