Z Jadwigą Staniszkis, socjolog, rozmawia Jakub Biernat
W jakim stanie jest nasza gospodarka?
– Realia zmieniają się dynamicznie. Początkowo kryzys omijał Polskę. U nas występowały jedynie pewne zjawiska, które jednak nie osiągnęły krytycznego progu. Chodzi o niebezpieczną zależność wartości złotego od spekulacyjnych inwestycji krótkoterminowych, istotne zadłużenie państwa i dość znaczny udział importu w produkcji. Te czynniki nie rodziły kryzysu, ale zwiększały wrażliwość na szoki zewnętrzne. I dlatego początkowa sytuacja była odbierana ze spokojem – my nie mieliśmy tych skomplikowanych instrumentów finansowych, a na naszą korzyść przemawiał silny rynek wewnętrzny. Potem jednak pojawiły się trzy czynniki, które negatywnie wpłynęły na naszą gospodarkę: grające nie fair banki zagraniczne, które przykręciły śrubę kredytową dla kluczowych sektorów takich jak budownictwo, szalony atak spekulacyjny na naszą walutę i nagłe znaczne obniżenie wartości złotego, co podkopało przedsiębiorstwa importowe. Na koniec dowiedzieliśmy się jeszcze o opcjach – okazało się, że nawet firmy państwowe, które powinny być stabilizatorem, zachowały się jak hazardziści. Podobnie nieodpowiedzialne były banki, które nie działały jak instytucje zaufania publicznego. Przekonaliśmy się, że spekulujące państwowe molochy zamiast sytuację uspokajać, stały się dodatkowym problemem. To wszystko przesunęło akcenty. Już nie tylko jesteśmy otoczeni kryzysem, ale wszedł on do środka, co widać choćby po rosnących wskaźnikach bezrobocia.
Na ile poważnym problemem są wspominane opcje?
– Już dawno temu eksperci ekonomiczni ostrzegali, żeby np. nie zadłużać się w walutach obcych – zostało to jednak zignorowane. Te ostrzeżenia wskazywały na rosnące ryzyko w transakcjach walutowych. Opcje nie są błahym problemem, bo dotyczą 10 tys. przedsiębiorstw, mówi się już o 5 mld strat. Poza tym jest jeszcze jeden czynnik, z którym się borykamy. Chodzi o zadłużenie państwa, które nie przekracza wprawdzie wartości krytycznej, ale przy tych zmianach kursowych jego obsługa rośnie i obecnie wynosi już 32 mld złotych. Co więcej, państwo współzawodniczy z firmami o kredyt. I gdy kredytów jest mało, jeszcze bardziej cierpi gospodarka. Mamy więc do czynienia z inną sytuacją niż w USA, Europie Zachodniej czy Rosji, ale kryzys i tak dotyka nas w bolesny sposób.
Premier zapowiedział, że będzie bronić złotówki, gdy euro przekroczy poziom 5 złotych. Zrobił to jednak wcześniej, zamieniając euro pochodzące z funduszy unijnych na złotówki.
– To dobry ruch, by stabilizować złotego. Słuszne, że zamiast je chomikować, premier zdecydował się rzucić je na rynek. Niewątpliwie trzeba działać, jednak nie mówić o konkretach, tak by nie skorzystali na tym spekulanci.
Swego czasu krytykowała pani prywatyzację polskiego sektora bankowego. Czy obecny jego kształt ma wpływ na rozwój kryzysu?
– Krytykowałam masową wyprzedaż polskich banków kapitałowi zagranicznemu. Mówiło się wtedy, że kapitał nie ma narodowości, a okazuje się, że jednak ma. Nawet „The Economist” pisze, że zmiana polityki kredytowej np. banków francuskich i brytyjskich, która inaczej wygląda w centrali, a inaczej w filiach, wynika z sugestii rządów w Paryżu i Londynie. Widać tu, że nawet w systemie finansowym położono nacisk na protekcjonizm, podobnie jak np. w francuskim przemyśle samochodowym, który Sarkozy zamierza wspierać pieniędzmi podatnika i doprowadzić, by zaczął wycofywać się z peryferii, które przecież także należą do wspólnego rynku. Boleśnie przekonujemy się, że kapitał narodowość jednak ma.
Co dla polskiej gospodarki oznacza fakt, że rynek finansowy opanowany jest przez banki zagraniczne?
– To okazja do spekulowania i np. zyski z opcji nie zostają w kraju, tylko są transferowane do centrali zagranicznych. Brakuje patriotyzmu ekonomicznego, by chronić miejsca pracy. Bezkrytycznie stosuje się przynoszone z zewnątrz reguły nie fair, gdy centrale banków wrzucają nas do jednego koszyka z np. z Węgrami. Gdyby to były banki miejscowe lub gdyby istniał system podobny do niemieckiego, oparty na wieloletniej współpracy w grupach walutowo-kapitałowych, to znajomość realiów byłaby inna i nie stosowano by tak mechanicznych i niesprawiedliwych dla nas rozwiązań.
Co kryzys oznacza dla polskiego społeczeństwa?
– Transformacja była procesem trudnym i dopiero po 2000 roku uzyskaliśmy znaczny wzrost dochodu na głowę. Jednak nadal jesteśmy trzecim najbiedniejszym krajem w UE, za nami jest jedynie Rumunia i Bułgaria. Kryzys przetrwamy, ale obawiam się, że on wyssie środki, które powinny być przeznaczone na rozwój. Przetrwamy jako społeczeństwo, bo mamy dużą umiejętność przystosowania się i ograniczania potrzeb. Jednak nasz rozwój się spowolni, szczególnie spowolnią się innowacje. Tymczasem najbardziej rozwinięte kraje, szczególnie USA, wykorzystają nową rolę państwa uzyskaną w sektorze finansowym i wymuszą finansowanie skoku technologicznego. Kryzys niestety jest niezawiniony przez nas. Ale mimo naszych wysiłków przez ostatnie 20 lat znowu kraje najbogatsze pójdą do przodu, a my możemy zostać w tyle.
Jeżeli chodzi o UE – na ile protekcjonizm jest poważnym zagrożeniem, a na ile tylko gadaniną polityków?
– Tak naprawę o wiele większym zagrożeniem jest rozpad UE. Każdy działa na własną rękę. KE wydaje apele, których nikt nie słucha. Widać to w stosunkach zewnętrznych. Kiedy Barroso pojechał od Moskwy, by rozmawiać o sprawach energii, Putin wyraźnie sugerował, że woli rozmawiać jedynie z konsorcjami sprzedającymi gaz na Zachodzie. UE słabnie w oczach. Fakt, że nie podpisano traktatu lizbońskiego, oznacza, że nie ma spoiwa i przepisów, które legaliowałyby rolę biurokracji unijnej jako tej, która powinna być strażnikiem całości. Przyczynił się do tego Lech Kaczyński oraz wyłamujący się Niemcy i ich trybunał konstytucyjny, który dostrzegł, że biurokracja UE może działać przeciwko silnym krajom, a co przecież jest korzystne dla nas. Rozpad Unii będzie oczywiście nieformalny, bez fajerwerków, bo dotychczas UE nie ma nawet osobowości prawnej.
Jak powinna wyglądać współpraca rządu i opozycji w czasie kryzysu?
– Oczywiście nie ma szans na żaden PO-PiS, jednak sytuacja jest na tyle poważna, że rząd powinien korzystać z wiedzy opozycji. I np. Grażyna Gęsicka mogłaby współpracować z minister Bieńkowską, Joanna Kluzik-Rostkowska z minister Fedak. Wszystkie ręce na pokład, by szukać rozwiązań. Widać, że coś się zmienia, np. w sprawie opcji PiS zaczął prezentować umiarkowane i niepopulistyczne stanowisko. Taka współpraca uspokoiłaby sytuację, bo kryzys jest także sytuacją psychologiczną. Dlatego cieszę się ze zwrotu, jakiego dokonał Jarosław Kaczyński.
Czy ten zwrot jest wiarygodny?
– Myślę, że tak i odpowiada na oczekiwania młodych i wykształconych członków PiS-u, dla których bez tego stary PiS, czasem zupełnie bierny, a czasem atakujący na oślep, byłby po prostu nie do wytrzymania.
2 i 3 strona gazety. Zespół Opinii: Anita Sobczak (szef), Sonia Termion, Jakub Biernat, Marcin Herman
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka