z Waldemarem Pawlakiem, wicepremierem, ministrem gospodarki (PSL) rozmawiają: Sonia Termion i Jakub Biernat
Mamy za sobą pierwszą dymisję w rządzie. Ma pan zastrzeżenia do sposobu, w jaki premier odwołał ministra Ćwiąkalskiego?
- Premier rozważył różne okoliczności, wziął pod uwagę wszystkie argumenty i podjął decyzję. Nie ma co teraz tego rozważać, bo decyzja już zapadła.
Rekomendowany przez was, również odwołany, wiceminister Cichosz nie krył żalu do premiera.
- W jego przypadku akurat dość wyraźnie widać, że w żadnej mierze nie można mu przypisać żadnej winy, bo to sąd zdecydował o przeniesieniu skazanego do Płocka. Zapewne czas da nam bardziej precyzyjną odpowiedź, jakie były okoliczności tego zdarzenia.
Minister Cichosz nie zasługiwał na dymisję? Jest pan zły na premiera, że go odwołał?
- To zupełnie niepotrzebne przenoszenie emocji na decyzje polityczne. Premier podjął decyzję o odpowiedzialności kilku osób, po przeanalizowaniu sytuacji. Nie zamierzam tej decyzji komentować.
Ale rozumiem, że nie była ona konsultowana z panem jako wicepremierem i szefem ugrupowania koalicyjnego.
- Zostałem o niej poinformowany, zanim została ogłoszona publicznie.
Jakim szefem jest Donald Tusk, na ile wsłuchuje się w pana opinie?
- Wypracowaliśmy stały mechanizm polityczny. Oczywiście nie zawsze jest tak słodko, byśmy się we wszystkim dogadywali. Są rozbieżności. Ale najważniejsze jest poszukiwanie rozwiązań w sposób pragmatyczny i unikanie skupiania się jedynie na tym kto bardziej efektownie odgrywa teatr i prezentuje się na zewnątrz. Z tego punktu widzenia, mamy dotychczas dobre doświadczenia.
A jak po ponad roku współpracy ocenia pan PO. To dobry koalicjant?
- Nasza koalicja zaczęła się w czasie ostatnich wyborów samorządowych, gdy PiS przyjęło ustawę o blokowaniu list. Bazując na doświadczeniu samorządowym mogliśmy bardziej śmiało wejść w koalicję rządową. Staramy się rozwiązywać problemy w koalicji, a gdy nie dochodzimy do porozumienia stosujemy koalicyjną "Joaninę" - rozmawiamy, dopóki nie znajdziemy rozwiązania, by nie forsować niczego wbrew partnerom. Dotychczas ten mechanizm działa. To prowadzi do tego, że ta koalicja zmieniła obraz polityki.
W jaki sposób?
- Najistotniejsze jest odejście od konfrontacji i kryzysów koalicyjnych. Oczywiście są bardzo ostre dyskusje, ale między koalicją a opozycją, co jest normalne w demokracji. W sumie koalicja pracuje stosunkowo efektywnie, w porównaniu z poprzednimi doświadczeniami.
Ma pan wrażenie, że dotychczasowy bilans koalicji jest korzystny dla PSL, czy może to raczej PO zbiera punkty?
- Myślę, że cała koalicja jest pozytywnie oceniana przez wyborców i obserwatorów, bo niewątpliwie wsłuchujemy się w sprawy ważne dla ludzi i szukamy rozwiązań odpowiadających na wyzwanie chwili. Np. jeżeli chodzi o bieżący kryzys, to nie tylko zwracamy się w stronę wielkich instytucji, ale rozważamy też pomoc ludziom i firmom z kłopotami w spłacie lub uzyskaniu kredytów.
Na czym ma polegać ta pomoc?
- Np. na pożyczaniu kredytobiorcom pieniędzy na wkład własny potrzebny do zaciągnięcia kredytu na mieszkanie lub dopłatach do rat.
Wróćmy do koalicji - czy przed eurowyborami można się spodziewać zmian personalnych w waszych resortach?
- Nie planowaliśmy tego typu zmian i ich nie przewiduję, ale sytuacja w Polsce i na świecie jest dość dynamiczna. Sprawia ona, że różnych rzeczy można się spodziewać.
Różnych rzeczy można się spodziewać. Czy jest coś, co nie daje panu spać po nocach?
- Jedna rzecz - bym nie był przytłoczony myśleniem wyłącznie o problemach i trudnościach. Wolę się skupiać na możliwościach i szansach, a nie mantykowaniu i rozpaczaniu, że źle się dzieje na świecie. Tym bardziej, że Polska ma najlepszą sytuację w Europie, co widzą też zagranicą. W porównaniu z sąsiadami, mamy duży potencjał. Nie ma sensu myśleć w ponury sposób, bo wtedy nawet ci, którzy będą
mieli pieniądze, będą bardzo asekuranccy. Trzeba pracować nad utrzymaniem pozytywnego nastroju, bo jeżeli będziemy tylko narzekać i marudzić, to na pewno sami ściągniemy sobie na głowę kłopoty.
Przewidywania tegorocznego wzrostu gospodarczego bardzo się różnią. Rząd szacuje go na 3,7 proc., Komisja Europejska na 2 proc., a JP Morgan na 0 proc.
- JP Morgan wycenia nas na 0 proc., ale Czechy na -2 proc., a Węgry i Rumunię na -3 proc.! Relatywnie w Polsce, nawet według JP Morgan, jest najlepiej. W tym raporcie nie wzięto pod uwagę dwóch spraw. Osłabienia złotego, a to będzie pomagało naszym towarom w konkurencji za granicą. I tego, że w Polsce jest duże pole do popisu, jeśli chodzi o obniżki stóp procentowych. RPP już konsekwentnie to robi. Dlatego to ocena KE jest bliższa rzeczywistości. Zwłaszcza, że z tego co wiemy, nie prowadzi ona żadnych spekulacyjnych gier na rynkach finansowych...
Nie należy się nabierać na prognozy prywatnych instytucji finansowych.
Ale nawet z tego co pan mówi, wynika, że nie da się osiągnąć tych 3,7 proc. wzrostu, czyli nowelizacja budżetu będzie konieczna.
- Nowelizacja nie musi być konieczna. Po pierwszym półroczu trzeba będzie zrobić rzeczową ocenę procesów gospodarczych i oszacować na co nas stać.
Jarosław Kaczyński straszy dziurą Tuska, PO jej zaprzecza. Jaka jest
prawda?
- Takie twierdzenia Kaczyńskiego mają swoją poetykę, ale nijak się mają do realiów. Bo nawet jak są jakieś przesunięcia w płatnościach, to przecież będą one realizowane. Przekazywałem ministrowi Rostowskiemu, że w sytuacjach tego typu ważniejsza jest płynność niż koszty. I nawet jeżeli trzeba trochę więcej zapłacić za pieniądz, to trzeba go szybko zdobywać na rynku, by realizować wydatki. Bo ci, którzy dostaną te pieniądze będą je wydawać i kreować popyt.
Odkładanie tego w czasie, to tylko przykładanie ręki do wyhamowania procesów gospodarczych. A budżet powinien sprawnie i płynnie obsługiwać swoich klientów.
Czy minister Rostowski dobrze sobie radzi?
- Nie jestem jego recenzentem. Rozmawiamy dość otwarcie o różnych
wariantach rozwoju sytuacji. Bardzo istotne jest teraz zachowanie otwartości na różne pomysły, bo w burzliwych czasach nie da się z góry przesądzić, która koncepcja jest najlepsza. Warto mieć do dyspozycji możliwie dużo opcji, by zawsze mieć plan B.
Wierzy pan, że sprostacie kryzysowi, nie zaszkodzi on koalicji?
- Jakbym miał wątpliwości, to bym się nie zajmował tą pracą. Są czasy łatwiejsze i trudniejsze, ale trzeba sobie zawsze z najlepszą wolą i starannością radzić w każdych czasach. Czasy kryzysu są na pewno trudniejsze niż dobrej koniunktury, ale też pozwalają wykorzystywać szanse. Powinniśmy szerokim lukiem omijać tych, którzy w sytuacji kryzysu rozpaczają, krzyczą, awanturują się. Bo tacy są bardzo
niebezpieczni.
Ma pan na myśli np. PiS?
- Tych wszystkich polityków, którzy robią teraz taki kipisz i wrażenie, jakby był koniec świata. Gdy tymczasem inne kraje nam zazdroszczą. Trzeba więc robić to, co możliwe i mieć pokorę wypływającą ze świadomości, że nie wszystko od nas zależy. Gospodarka jest teraz bardzo powiązana ze światem.
Przejdźmy do tematu bezpieczeństwa energetycznego. Jak ocenia je pan po kryzysie gazowym?
- Mam wątpliwość czy jesteśmy już po kryzysie. Jesteśmy w trakcie procesów, które skłaniają wszystkie państwa europejskie do rozważenia połączeń między krajowymi systemami, magazynowania gazu. Do tego dochodzą kwestie solidarności energetycznej, pozyskiwania alternatywnych źródeł energii i wykorzystania krajowych zasobów. Polska ma zasoby węgla i należy go w pełnym zakresie wykorzystać łącznie z możliwościami zgazowania i produkcji paliw płynnych. W
Polsce prowadzi się badania nad ogniwami węglowymi oraz sztuczną fotosyntezą. Być może niedługo powstanie zupełnie nowy system produkcji energii, bardziej efektywny niż wykorzystanie paliw kopalnych czy nawet energii atomowej.
Czy tranzyt gazu to największy problem Polski?
- Myślę, że większym problemem jest niepewność czy u wytwórcy jest wystarczająca ilość gazu, by przesłać go do nas i innych krajów.
A co z gazoportem, który mógłby nas zabezpieczyć w takich sytuacjach?
- Ten projekt przygotowuje spółka Polskie LNG i mam nadzieję, że szybko go przedstawi. Rząd podjął już najważniejsze decyzje. Jednak projekt w Świnoujściu realizować będzie nie rząd, a spółka. Widziałem też bardziej zaawansowane projekty firm prywatnych i nie należy wykluczać, że one mogą wybudować tego typu instalacje szybciej, dzięki lepszemu dostępowi do kapitału. Ale od przybytku głowa nie boli, jak będą dwa gazoporty to jeszcze lepiej.
A co z elektrowniami atomowymi?
- Będziemy potrzebować kompleksowych regulacji prawnych dotyczących nadzoru nad energetyką jądrową. Musimy też odpowiedzieć sobie czy nie lepiej byłoby budować je za prywatne pieniądze. Jednak energia nuklearna to nie wszystko, powinniśmy też wprowadzać czyste technologie węglowe czy energetykę odnawialną.
Czyli nie powinniśmy się obawiać, że za 2-3 lata zabraknie nam prądu? Straszyli tym różni eksperci.
- Te czarne prognozy pokazują, że niektórzy potrafią się żywić tylko takimi panikarskimi obsesjami, a w takiej atmosferze trudno żyć. Chwała Bogu, że jednak wielu nie ulega pesymizmowi i szuka rozwiązań. Pokazuje to przykład polskich firm energetycznych, które błyskawicznie potrafiły się zmobilizować, gdy okazało się, że według klimatycznego Unia sfinansuje inwestycje w energetykę ale jedynie te rozpoczęte do końca 2008 r. Okazało się, że w grudniu firmy tak się sprężyły, że rozpoczęliśmy inwestycje na 25 tys. megawatów, czyli tyle, ile jest mocy w systemie. To pokazuje, że jak Polacy są postawieni "pod ścianą" to potrafią wszystko.
2 i 3 strona gazety. Zespół Opinii: Anita Sobczak (szef), Sonia Termion, Jakub Biernat, Marcin Herman
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka