Fakt - Opinie Fakt - Opinie
390
BLOG

Wywiad z Frederikiem de Klerkiem: Upadek komunizmu pomógł znieść

Fakt - Opinie Fakt - Opinie Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 1


Z Frederikiem de Klerkiem


rozmawia Sebastien Durrmeyer




Jaki oddźwięk wzbudziła w RPA działalność „Solidarności” na samym początku istnienia tego ruchu? Polska w tamtym okresie była krajem komunistycznym. Czy przeszło panu wtedy przez myśl, że to początek końca ery komunizmu?


– To było dla nas bardzo ważne, ponieważ komuniści i ZSRR aktywnie wspierali partię ANC (Afrykański Kongres Narodowy) stosującą terrorystyczne metody w walce z apartheidem. Związek Radziecki dostarczał broni i amunicji oraz szkolił jej członków. Więc wszystkie działania, które dawały nadzieję na osłabienie ZSRR, były przez nas przychylnie odbierane. Choć początkowo nie postrzegaliśmy sytuacji i działań „Solidarności” jako czegoś, co mogłoby przynieść szybki skutek.



Czy dziwił pana wtedy fakt, że „Solidarność”, w końcu ruch robotniczy, walczy z komunizmem?


– Z akademickiego punktu widzenia jest to dość zaskakujące, ponieważ cały ruch związkowy wyrósł na gruncie teorii marksistowskiej. Niemniej jednak nie byłem tym zdziwiony, gdyż komunizm nie uratował robotników, wręcz przeciwnie, zniewolił ich. Zabrał władzę i pieniądze z rąk bogatej i potężnej kapitalistycznej mniejszości i przekazał je silnej i bogatej mniejszości politycznej. Zwykli ludzie w ogóle na tym nie skorzystali. Krótko mówiąc, komunizm nie zdołał zapewnić lepszego życia szerszej rzeszy ludzi. Zniszczył gospodarkę nie tylko w krajach okupowanych przez Związek Radziecki, ale nawet w samej Rosji i przyniósł korzyść jedynie partyjnym magnatom.



Czym był dla RPA koniec komunizmu?


– Upadek komunizmu był dla mnie – ówczesnego prezydenta – niezmiernie istotny. Zagrożenie komunizmem w południowej Afryce było realne, nie wymyśliliśmy go sobie. Jego zniknięcie pozwoliło mi na podjęcie większej inicjatywy. Mogłem ponownie zalegalizować komunistyczną partię ANC i zaprosić ich do współpracy w procesie zniesienia apartheidu. Nie mógłbym tego zrobić w czasach, kiedy wspierał ich Związek Radziecki, dostarczając im broń i pieniądze, i ingerując w naszą wewnętrzną politykę. Upadek komunizmu był więc dla mnie niepowtarzalną okazją, którą wykorzystałem, zanim bezpowrotnie przeminęła.



Czy sądzi pan, że można w jakiś sposób porównać przemiany demokratyczne, które zaszły w Polsce i w RPA?


– Jednym z podobieństw jest fakt, że w obu systemach większość ludzi była pozbawiona pełnych praw obywatelskich. W przypadku RPA biała mniejszość, której byłem członkiem, sprawowała niepodzielnie władzę, zaś czarnoskóra nie miała pełnych i równych praw politycznych. Niemniej jednak, sam proces wyzwolenia przebiegł zupełnie inaczej w Republice Południowej Afryki i w Polsce czy innych krajach Europy Środkowej i Wschodniej. W RPA wyzwolenie zostało zainicjowane przez nas, czyli przez ciemiężycieli. To my wystąpiliśmy z inicjatywą rozpoczęcia dialogu i zaproponowaliśmy wspólne szukanie rozwiązania.


Porzuciliśmy apartheid i zaakceptowaliśmy nową wizję polityczną jeszcze przed uwolnieniem Mandeli i zanim zalegalizowaliśmy ponownie ANC 2 lutego 1990 roku. Przeciwnie niż mój przyjaciel Michaił Gorbaczow, nie staraliśmy się zreformować i ulepszyć teorii osobnego rozwoju społeczności różnych ras, uczynić jej bardziej łagodną i ludzką. Rząd RPA starał się bezskutecznie prowadzić tę politykę przez wiele lat. Kiedy ja zostałem przewodniczącym partii, doszliśmy do wniosku, że czas z niej zrezygnować. W połowie 1986 roku przyjęliśmy nową wizję, która zakładała ustanowienie pełnej demokracji, równe prawo głosu dla wszystkich obywateli, zniesienie wszelkich form dyskryminacji i uchwalenie nowej konstytucji będącej najwyższym prawem w kraju. Ta konstytucja miała umacniać rządy prawa, gwarantować ochronę ważnych mniejszości oraz wprowadzenie systemu wzajemnej kontroli między władzą wykonawczą, ustawodawczą i sądowniczą, aby zapobiec nadużyciom.



Czy ten proces przebiegł zgodnie z pana oczekiwaniami i dzisiejsze RPA jest krajem, o jakim pan marzył?


– Nie jestem zadowolony ze wszystkiego, co się dziś dzieje w RPA. Stoją przed nami ogromne wyzwania. Przez ostatnie dziesięć lat kolejne rządy zaniedbały walkę z przestępczością i nie podjęły żadnych działań, aby walczyć z plagą AIDS. Z drugiej strony, przez wszystkie te lata prowadzono bardzo dobrze zrównoważoną politykę gospodarczą i trzy razy odbyły się wolne i uczciwe wybory. W tej chwili mamy w RPA trzeciego prezydenta od 1994 roku i przekazanie władzy odbywało się spokojnie i bezproblemowo, co jest rzadkim zjawiskiem w Afryce.


Ogólnie rzecz biorąc, gdybym miał moją dzisiejszą wiedzę i zrozumienie rzeczywistości w czasie, kiedy byłem prezydentem, postąpiłbym tak samo. To, co dziś się dzieje w RPA, jest bardzo zdrowym procesem. Doszło do podziału w rządzącej koalicji ANC; ludzie, którzy zdecydowali się odejść, założyli nową partię. To doprowadzi do bardziej dynamicznego procesu demokratyzacji, stworzy konkurencję na polu partii politycznych i uczyni w efekcie demokrację w naszym kraju zdrowszą. Na papierze nasza demokracja była wspaniała, ale w praktyce przypominała bardziej jednopartyjne państwo. Dziś się to zmienia i ja się z tego cieszę.



Blisko 25 procent białej populacji od 1995 r. wyjechało z RPA, między innymi z powodu eskalacji przemocy. Na dodatek większość emigrantów to ludzie młodzi i dobrze wykształceni. Co pan o tym sądzi? Czy jest możliwe, że RPA zmierza dziś w stronę podobnej sytuacji, jaka ma miejsce w Zimbabwe?


– To poważny problem. Zresztą nie tylko biali wyjeżdżają. Mamy też do czynienia z emigracją dobrze wykształconych i wykwalifikowanych ludzi z innych grup rasowych, np. Hindusów, osób z mieszanych rodzin, czy nawet młodych zdolnych czarnoskórych. Dokładnie 20 procent białych wyjechało z RPA. Jednak, jeśli przyjrzeć się danym statystycznym, większość ludzi, którzy wyjechali, pochodzi z byłych społeczności imigrantów, a nie z zakorzenionych tu od stuleci białych południowoafrykańskich rodzin. Dla przykładu, zamieszkała w RPA społeczność portugalska kiedyś liczyła 600 tysięcy osób, dziś zmniejszyła się o dwie trzecie. Z liczącej 130 tysięcy osób społeczności greckiej dziś pozostało tylko 25 tysięcy. Wyjechało również trzy czwarte społeczności żydowskiej.


Tymczasem przeważająca większość Afrykanerów, do których ja przynależę, oraz anglojęzycznych Południowoafrykańczyków obecnych tu od 1820 roku została w kraju. Poza tym, obecna sytuacja gospodarcza na świecie powoduje, że wielu młodych ludzi, którzy wyjechali, skuszeni możliwością dobrego zarobku i ofertami pracy w Anglii czy Australii, zaczyna powoli wracać do RPA. Również rząd zdał sobie sprawę, że popełnił błąd, prowadząc zbyt agresywnie politykę pozytywnej dyskryminacji. Zrozumiano, że zastępując białych czarnymi, powołując się na upośledzenie gospodarcze czarnoskórych, straciliśmy wielu doświadczonych pracowników. W związku z tym zaczęto teraz podejmować kroki, między innymi kampanie społeczne np. w Londynie, zachęcające białych do powrotu.



A więc akcja afirmatywna nie odniosła skutku?


– Dokładnie tak! Niemniej jednak teraz sytuacja się diametralnie zmieniła i wydaje mi się, że dążymy w stronę bardziej zrównoważonej polityki i powrotu białych na większą skalę.



Frederik Willem de Klerk, w latach 1989–1994 ostatni prezydent RPA ery apartheidu, laureat Pokojowej Nagrody Nobla w 1993 (razem z Nelsonem Mandelą)

2 i 3 strona gazety. Zespół Opinii: Anita Sobczak (szef), Sonia Termion, Jakub Biernat, Marcin Herman

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Kultura