Miało być zupełnie inaczej. Miało być o czymś innym.
W głowie układałem sobie tekst okolicznościowy pod tytułem „Cud Niepodległej”.
Miał to być efekt ostatnich świadomie zaplanowanych lektur ( „W polu” S. Rembek, „Lewa Wolna”
J. Mackiewicz). Miałem pisać o tym jakie to wielkie mieliśmy szczęście, jak to wszystko się cudem ułożyło. Bo i Daszyński (rząd lubelski, 6 listopada 1918) i Piłsudski, i Dowbor-Muśnicki, i Dmowski z Paderewskim na konferencji w Paryżu, i Witos i Korfanty, i Haller i Żeligowski. Wszyscy jak klocki jednej układanki powskakiwali na właściwe miejsca w odpowiednim czasie.
I nie dość, że Polska powstała z popiołów to jeszcze obroniła swą niepodległość przed bolszewicką zarazą, a przecież już było krucho. Bo gdyby Stalin odesłał na czas Budionnego, gdyby Gaj Chan zawrócił ze swym korpusem i zwinął lewe skrzydło 5 Armii...Strach pomyśleć.
Ale oto wczoraj pękła pierwsza bomba.
Pani Hanna Gronkiewicz-Waltz, jak to ona potrafi, ogłosiła, że Marszu Niepodległości nie będzie, że „nie ma i nie potrzeba”. Na forach i w mediach słuszne oburzenie. Zjednoczenie ponad podziałami, fala krytyki i deklaracje uczestnictwa w wydarzeniu pomimo zakazu. Tu jeszcze nie było źle, było wręcz dobrze.
Potem pęka bomba druga.
Pan Prezydent nie czekając na wyrok sądu wyskoczył z pomysłem „ratowania” Marszu Niepodległości. No i zaczyna się jatka.
Musiałem odczekać kilka godzin, aby się uspokoić i pozbierać myśli bo targały mną bardzo negatywne emocje, pomieszanie gniewu, wstydu, smutku i zażenowania.
Oto mamy setną rocznicę odzyskania niepodległości. Miał być to rok uroczystego jubileuszu, rok obchodów, wydarzeń, festiwal patriotyzmu tonący w biało-czerwonych barwach. A tymczasem mamy pokaz kompletnej amatorszczyzny, chaosu i organizacji „na wariata”. I to wszystko w wykonaniu opcji politycznej deklarującej się jako patriotyczna.
Dostaliśmy jacht „I love Poland” i samolot w barwach narodowych za jakieś ciężkie pieniądze, a na dobitkę „za pięć dwunasta” dzień wolny w poniedziałek 12 listopada. Sam nie wiem głupota czy sabotaż....
Był cały rok. Cały rok aby dogadać się w sprawie Marszu Niepodległości, aby wypracować jakiś kompromis. Ale oczywiście nic z tego nie wyszło. Władza bała się flag ONR i gęby faszystów dorabianej w mediach, organizatorzy „zawłaszczenia” budowanej od lat inicjatywy.
I stan na chwilę obecną jest po prostu dramatyczny. Prezydent zaprasza na Marsz o godzinie piętnastej, a Stowarzyszenie Marsz Niepodległości na godzinę czternastą.
Oto zamiast radości, dumy i wielkiego święta mamy festiwal niezgody, niechęci i wzajemnych pretensji. Wielkie Podzielenie. Taki oto prezent sami sobie zgotowaliśmy na nasz jubileusz.
Jak to wróży na kolejne sto lat?
Gdzie w tym wszystkim jest pamięć o naszych poległych? O naszych bohaterach?
O żołnierzach, powstańcach, strajkujących uczniach, o nauczycielach, o tajnych kompletach, o tych wszystkich „Siłaczkach” i „Judymach”? Co oni wszyscy powiedzieliby widząc nasze polskie piekiełko?
Inne tematy w dziale Społeczeństwo