Wejście Polski do Unii pamiętam dość mgliście. Najpierw w mediach grzano „negocjacje” podawane w pakiecie z wyczynami Adama Małysza i tym że chyba będzie jednak wojna bo „Jankesi już płyną”. Odwiedzali nas komisarze, mądre głowy w telewizorze rysowały optymistyczne scenariusze, Wołoszański miał swoje telewizyjne wstawki i opowiadał jaka naprawdę jest ta Unia.
Potem nie wiedzieć kiedy referendum, sukces i euforia tłustym drukiem na pierwszych stronach gazet. Potem dźwięki poloneza, łzy w oczach prymasa Glempa, wjeżdżająca na maszt unijna flaga.
Sukces. Meta. Udało się. Ulga. Oficjalnie dołączyliśmy do Zachodu. Teraz to już będzie tylko lepiej.
Były oczywiście obawy - a to że Niemcy nas wykupią, a to że ceny wzrosną, a że to całe euro to nie takie fajne bo ludzie narzekają. Puszczaliśmy te fanaberie mimo uszu. My czyli „starsza młodzież” z małych ośrodków bujająca się między studiami, pośredniakiem a pracą w fabryce za 1200 zeta na rękę. Interesowało nas tylko jedno – czy Zjednoczone Królestwo od pierwszych godzin otworzy swój rynek pracy. Tak się akurat złożyło, że angielski był tym jedynym językiem jaki przyswoiłem sobie w stopniu dość solidnym. Każdy chciał uciec do przodu, aby dalej od postkomunistycznego bagna, którego symbolem był chwiejący się na nogach Kwaśniewski podczas oficjalnej delegacji. Chcieliśmy ucieczki od towarzyszącej nam na co dzień kreatywnej księgowości, od tego cholernego braku perspektyw. Młodzi, samotni faceci, dwadzieścia kilka lat – musiało się nam udać.
Pierwsi pionierzy ruszyli już w roku 2004, potem kolejne fale. Jechał jeden, znajdywał pracę, mieszkanie, a potem ściągał kolejnych. Przyjechało nas trylion – w pewnym momencie, w szczycie letniego sezonu na drzwiach agencji pracy wisiały karteczki w języku polskim informujące, że już nie potrzeba kelnerów, kelnerek, kucharzy, pomywaczy, sprzątaczek ani tym bardziej budowlańców.
Plan był prosty – zarobić kasę i wracać do domu. Postkomuna upadła, będzie POPiS, Unia zbuduje nam autostrady. Wracamy najpóźniej na Euro 2012.
Jak wyszło chyba wszyscy wiedzą – wojna PO i PiS, kryzys gospodarczy, potem Smoleńsk....Euro przegraliśmy nie wychodząc z grupy.
Minęło kilkanaście lat od naszych naiwnych marzeń. Kilkadziesiąt przelotów do Polski i z powrotem. Tysiące funtów wydanych na te przeloty. Kolejne tysiące odprowadzone do brytyjskiej skarbówki aby umocnić dobrobyt obywateli Zjednoczonego Królestwa.
Szkoda.
Przez te kilkanaście lat spotkałem tutaj wielu ludzi – ludzi wykształconych, zaradnych, utalentowanych i pracowitych. Nasi rodacy zakładają firmy, kupują domy i samochody, rodzą im się dzieci...Energia, przedsiębiorczość, pomysłowość. Potencjał bezpowrotnie stracony dla Polski.
Patrząc na nich nie potrafię myśleć o Unii inaczej niż o wentylu bezpieczeństwa.
Gdy widzę te liczne roczniki demograficznego wyżu jak chwytają życie za bary nie mam wątpliwości, że zamknięci w Polsce rozpieprzyli by w końcu jej patologie nie raz, ale ze trzy razy.
Oczyma wyobraźni widzę jak ta sfrustrowana fala wymiata wszystkie święte krowy czerwonej arystokracji i wywraca dawny porządek. Może mielibyśmy inną Polskę.
Ale przepadło....
Już za późno. Ugrzęźliśmy w biznesach, ciepłych posadkach, kredytach hipotecznych. Nie możemy już spakować swego życia w jedną walizkę i wsiąść, ot tak w samolot do domu. W wariancie optymistycznym wracają nasze dzieci. Jeśli przypilnujemy ich wychowania i edukacji. Jeśli będziemy pilnować języka, męczyć Trylogią i „Panem Tadeuszem” to może...może za kilkanaście lat będzie im się chciało wrócić do Polski. Może....
A najgorsze, że wentyl bezpieczeństwa działa nadal – ludzie emigrują. Przedsiębiorcy lamentują.
Płaćcie więcej, mówią ludzie. Przedsiębiorcy winią rząd i system podatkowy. Rząd sprowadza Ukraińców. Ludzie emigrują...
Inne tematy w dziale Społeczeństwo