Stocznia Gdańska, 1981r. – w odpowiedzi na wprowadzenie stanu wojennego, 13 grudnia, rozpoczyna się strajk okupacyjny. Od początku oddziały ZOMO i wojska – w tym aktywnej grupy komandosów i czołgów - usiłują spacyfikować zakład. Złamanie tego strajku ma znaczenie symboliczne, zwłaszcza, że niemal od początku, wśród strajkujących przebywają członkowie KKS – Krajowego Komitetu Strajkowego (nieraz zwanego Ogólnopolskim Komitetem Strajkowym). Po dniach (i nocach) kolejnych szturmów, komuniści przejmują kontrolę nad stocznią. Rozprawa z uczestnikami strajku następuje częściowo na miejscu - ścieżki zdrowia - a częściowo jest odroczona do dyspozycji usłużnych kolegiów d/s wykroczeń oraz sądów - a te na Wybrzeżu były i wciąż pozostają szczególne. Podczas pacyfikacji w ręce bezpieki wpadła też część przywódców strajku - członków KKS, między innymi Jan Waszkiewicz, naukowiec z Wrocławia.
Proces aresztowanych członków KKS odbył się w maju. Profilaktycznie, chcąc uchronić przed karą, rodzina Jana Waszkiewicza wystarała się dla niego o terapię psychiatryczną. Przymusowy pobyt - internowanie w zakładzie psychiatrycznym w Lubiążu - ostatecznie uchronił przed długoletnim więzieniem.
Dolnośląskie środowisko było jednak zgorszone
- Janek nie powinien dać się tak potraktować,
- przecież SB zrobi z niego idiotę, nie powinien chować głowy w piasek,
- wykorzystają to przeciw niemu, przeciw Kolegom i Związkowi,
- pzpr-owska propaganda, tv i prasa - zrobią świrów ze Związku i próbujących oporu,
- mając nazwisko, piastując odpowiedzialne funkcje, tak nie wolno;
to tylko niektóre z padających wtedy zarzutów.
Wiedza o fortelu Jana była, mimo wszystko, hermetyczna - ograniczała się do tzw. dawnej opozycji i niedużej części działaczy związkowych. Zatem zagrożenie propagandowe rzeczywiście istniało a jednak komuniści nigdy nie sięgnęli po taki oręż - "(...) jednak dochowano jakiejś kultury w tym całym zdarzeniu" - Adam Mazguła (trep z prl, KOD).
Rzecz przysycha i to po obydwu stronach - wszyscy zapominają, nie ma tematu i sprawy. Po kilku miesiącach nikt nie widział problemu, a i Jan mógł szczęśliwie zakończyć "terapię".
Nadszedł rok 1989, a wraz z nim wybory kontraktowe. Nie wchodząc w motywacje napiszę tylko, że Jan Waszkiewicz próbuje, co wtedy było rzadkością, uzyskać mandat posła jako kandydat całkowicie niezależny. Różnie to interpretują - najchętniej niechętnie, Jan znowu jest na językach:
- rozbijacka robota,
- właściwie to wspiera komuchów,
- agent, wrogi 'S',
- zwyciężyły osobiste ambicje.
I rozpowiadają to znający go tylko z tego, że kandyduje albo ze słyszenia. Głosy takie słychać zarówno po stronie zwolenników układów okrągłostołowych jak i sceptyków; nierzadko też wśród wrogów porozumień.
Tymczasem Waszkiewicz, bez zdjęcia z Wałęsą, bez wsparcia działaczy 'S', bez grup kolportażu i drukarni, próbuje. (A ukazuje się już "nasza" gazeta - wyborcza, znaczy się.) Opiera się na pomocy bliskich sobie ludzi. Czasami nawet udaje się zorganizować spotkanie na terenie parafii. Tak było i wtedy - gdzieś u schyłku maja - u wrocławskich o.o. kapucynów, na ul. Sudeckiej. Spora grupa zainteresowanych wysłuchuje czegoś w rodzaju manifestu "dlaczego kandyduję", potem jest czas na zadawanie pytań. Wśród pytających pojawia się człowiek-legenda, nie tylko wrocławskiej, 'S' - Władysław Frasyniuk (aktualnie kolega cytowanego wcześniej Mazguły). Zgłasza problem - nie może dłużej milczeć i dusić tego w sobie - musi wyrazić oburzenie, bo nie rozumie jak człowiek, który miał kłopoty ze zdrowiem psychicznym, którego zamknięto w zakładzie, w ogóle śmie kandydować do sejmu (kontraktowego) - przecież to niedopuszczalne.
Właściwie to tyle Legendy ('S') - o pamięci, zapamiętaniu i pamiętliwości.
Inne tematy w dziale Kultura