Jestem człowiekiem liberalnym. I tolerancyjnym.
Nie mam w zwyczaju narzucać innym ludziom swoich poglądów, opinii, a nawet upodobań.
I dlatego też kompletnie nie interesuje mnie sprawa, którą od tygodni żyje rząd, parlament, media, biskupi i kilkadziesiąt tysięcy bezpośrednio zainteresowanych obywateli Polski.
Nie interesuje mnie to, czy jakaś para będzie miała dziecko albo dwójkę, a może i dziesiątkę (nie żartuję- nawet to mnie nie interesuje) albo nie będzie mieć dzieci wcale.
To jest tej pary i tylko tej pary sprawa.
Oczywistym jest w tej sytuacji, że jeśli już się zdecydują mieć dziecko (albo dwójkę, trójkę itd.), to kompletnie mnie nie obchodzi, czy będą te dzieci mieli przy pomocy metody, jakby to rzec - standardowej, czy też zastosują z jakichkolwiek przyczyn rozwiązanie, nazwijmy je tak – technologiczne.
To mnie kompletnie nie obchodzi, ponieważ jestem, jak na wstępie napisałem, i liberalny i tolerancyjny.
Myślę zatem, że ktoś tak liberalny i tolerancyjny, jak ja, ma pełne prawo, żeby mu się inni obywatele w jego, najbardziej prywatne sprawy nie w...trącali.
I żeby na przykład nie żądali ode mnie, żebym im fundował spełnienie ich marzeń, potrzeb, a nawet zachcianek.
Bo ja nie mam ochoty nabijać kabzy prywatnym firmom, specjalizującym się w zapłodnieniu technologicznym, podobnie, jak nie mam zamiaru opłacać zatrudnionych w szpitalach (jeszcze publicznych) lekarzy, którzy się tą technologią mają parać w ramach tzw. kontraktów z NFZ.
To by przecież znaczyło, że mój liberalizm i tolerancję, różni cwaniacy traktują jako zwykłe frajerstwo,
Na rozmnażaniu się metodą technologiczną, gigantyczne pieniądze zarabiają prywatne firmy, pracujące na sowitych marżach i wykorzystujące niedostatek realnej konkurencji w tej dziedzinie biznesu w Polsce.
Fakty są, jak to fakty, bezlitosne: jeśli plany rządu i parlamentu, wspieranych przez media i potężne lobby prokreacji technologicznej, zostaną wprowadzone w życie, czeka nas wzrost podatku, nazywanego składką zdrowotną.
I proszę mi tylko nie mówić, że nie: ja, cytując mojego ulubionego barda przedwojennego Czerniakowa: za stary wróbel jestem, żebym się dał na byle g... posadzić.
Chyba, że zgodnie z argumentacją, którą przez wiele lat ze wszystkich mediów słyszałem żeby komuś dać – komuś innemu trzeba będzie zabrać:
Na przykład, żeby dosypać nauczycielom – trzeba by zabrać górnikom.
Usatysfakcjonowanie policji – proszę bardzo, ale ze stratą dla celników i tak dalej w te, przepraszam, klocki.
Bo już Milton Friedman powiedział, że nie ma czegoś takiego, jak darmowa flaszka (to wersja nadwiślańska).
Komuś trzeba będzie zatem zabrać:
chorym na nowotwory, których kolejka po ratunek wydłuży się o kolejne miesiące? Dzieciom, wymagającym terapii hormonem wzrostu albo cierpiącym na choroby genetyczne? Staruszkom, którzy i tak już nie są objęci niektórymi formami terapii ?
Albo temu siedmioletniemu Arturowi z Legnicy, któremu bandzior złamał kość udową i na którego rehabilitację pooperacyjną... NFZ nie ma pieniędzy do końca tego roku.
Jeśli tak – to ja się nie wtrącam, bo jak już zaznaczyłem czterokroć, jestem tolerancyjny i liberalny.
I postępowy.
PS. Ponieważ od młodości jestem łysy i marzy mi się moja dawna, blond czupryna, czy ja, podobnie jak inni pozbawieni wbrew swej woli owłosienia, mogą się od Parlamentu spodziewać zasponsorowania restauracji włosów a la Berlusconi ?
Kopiowanie do użytku publicznego, zamieszczonych na tym blogu tekstów, możliwe jest tylko za moją zgodą.
Kamieniec Podolski - stąd pochodzi moja rodzina
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka