Kiedy różnym nieudacznikom, którym nie było dane zarobić dobrych pieniędzy w trudnej, acz fascynującej dziedzinie, jaką jest marketing dóbr i usług, zaczęło brakować na opłatę rachunków za światło, gaz, telefon itp., wymyślili sobie coś, co zostało przez nich nazwane marketingiem politycznym.
Rynkiem pionierskim, na którym marketing polityczny zakwitł, jak brudne jezioro w czasie upałów, są podobno Stany Zjednoczone, ale to jest prawda dla dyletantów i innych lemingów, którzy nigdy historii marketingu nie tylko nie poznali, ale nawet nigdy się jej nie uczyli.
Wszak już zsyłani na przepadłe do łagrów. tzw. ideowi komuniści, swoimi połamanymi podczas przesłuchań w NKWD palcami, pisali do Stalina, pełne uwielbienia i zapewnień o swej (nomen omen) dozgonnej wierności, listy.
Pisali nie dlatego, że ktoś to na nich wymusił, ale z najczystszego przekonania, o swojej i wysypanych w czasie przesłuchań krewnych, znajomych i nieznajomych winie i braku jakiegokolwiek związku ze swoim upodleniem, ukochanego towarzysza Soso.
I to jest najwcześniejszy przykład, skuteczności marketingu politycznego w kreowaniu wizerunku, która to kreacja nosi nazwę kultu jednostki.
My, Polacy nie od macochy i też swoją cegiełkę, do rozwoju marketingu dołożyliśmy i to zupełnie niedawno.
Tą polską nowinką stał się od kilku dni marketing pogrzebowy.
Jak sama nazwa wskazuje, do marketingu pogrzebowego, komponentem niezbędnym jest pogrzeb właśnie.
A żeby był pogrzeb – najpierw musi być czyjaś śmierć.
Ale to akurat daje się załatwić w dzisiejszej Polsce bez większego problemu.
W Łodzi udało się wszystkie niezbędne składowe skoordynować i jutro będziemy mieli kampanii punkt kulminacyjny, czyli pogrzeb.
I to jutro marketing pogrzebowy będziemy mogli oglądać jako case study, na którym powinni się uczyć wszyscy adepci nowego kierunku studiów.
Choć szczerze mówiąc, niewiele jest do uczenia, bo przebieg zdarzeń jest tak przewidywalny, jak prognoza pogody na dzień właśnie miniony:
* Idę o zakład, że podczas mszy, Bronisław Komorowski, spróbuje podać rękę Jarosławowi Kaczyńskiemu, na – jak to się w takich okolicznościach mawia – znak pokoju.
Przecież nie po to się z Warszawy fatygował, żeby jakiemuś pisowskiemu urzędnikowi hołdy pośmiertne składać. Aż tak naiwny, to ja nie jestem.
* Kontynuując konwencję zakładową, idę o zakład, że Jarosław Kaczyński, tej na znak pokoju wyciągniętej ręki Bronisława Komorowskiego nie przyjmie.
Z przyczyn, nazwijmy to - niemarketingowych, a nawet marketingowym rekomendacjom wbrew.
* I stawiam każde pieniądze na to, że niezależne media obsobaczą Jarkacza za opętanie nienawiścią, której nawet mury świątyni nie są w stanie usunąć.
A że pan Pieronek ( bo biskupem, to ten pan jest dla mnie tylko w kwestiach religijnych), spuentuje to apelem, o skierowanie Jarkacza na leczenie, zakładać się nie będę, bo pan Pieronek już to wczoraj zrobił.
No dobrze – co dalej?, ktoś z młodych adeptów marketingu pogrzebowego zapyta.
Jak to co? Dalej, jak opisałem powyżej: kolejny trup, pogrzeb, teatrum itd. itp.
Kopiowanie do użytku publicznego, zamieszczonych na tym blogu tekstów, możliwe jest tylko za moją zgodą.
Kamieniec Podolski - stąd pochodzi moja rodzina
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka