W mojej branży zapanowało szaleństwo na punkcie tzw. marketingu miejsca.
Każde miasto, powiat, województwo czy region chcą się promować i to z rozmachem.
Szczerze mówiąc, to szaleństwo ma związek z potężnymi budżetami, pozostającymi w gestii samorządów, których to budżetów efektywności wydania, w przeciwieństwie do różnych proszków do prania, szamponów czy innych majonezów – nikt nie kontroluje.
Mazury są cudowne, kto był – ten wie. I zdobywają sobie kolejnych, często zagranicznych, a nawet egzotycznych fanów.
Bo widoki, że w ekstazę popaść można, a i kuchnia miejscowa, pomijając wietnamską masówkę czy kebaby – że palce lizać.
Są tez Mazury, Mekką (nomen omen) miłośników wszelkich sportów wodnych.
Bo można się na Mazurach wyżyć na żaglówce i na sporym jachcie, i kajakiem popływać , i łódką wiosłową, nawet i skuterem wodnym czy motorówką, do tego kite surfing, zwykłe narty wodne i nurkowanie oczywiście też.
A i tak, pewnie nie wszystkie sporty wymieniłem.
Ostatnio , jak donoszą (zagraniczne, bo nasze , jak zwykle nieco spóźnione) media, na Mazurach spopularyzowano kolejną dyscyplinę sportową, waterboarding się nazywa.
Z USA pochodzi i jest wyjątkowych wręcz wrażeń dostarczająca.
Ale to podobno sport dla bogatych ludzi – jeden szejk (a szejkowie są przecież bogaci), tak sobie ją upodobał, że, jeśli BBC wierzyć, to aż
183 razy spróbował!
Myślę, że waterboarding z szejkiem w roli głównej, bardziej się może do popularyzacji Mazur przyczynić, niż wszystkie kampanie promocyjne tej cudownej krainy, razem wzięte.
Nikt rozsądny wątpliwości mieć nie powinien, że amerykańskie wzorce są w dziedzinie promocji, PR i reklamy niedoścignionymi.
Kopiowanie do użytku publicznego, zamieszczonych na tym blogu tekstów, możliwe jest tylko za moją zgodą.
Kamieniec Podolski - stąd pochodzi moja rodzina
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka