31 sierpnia 1980 roku wracałem z piotrkowskiego cmentarza.
Stare drzewa w Alejach Cmentarnych, leniwy, ciepły dzień, a w pewnej odległości, na skarpie, panorama średniowiecznego miasta, z renesansowym Zamkiem Królewskim i licznymi wieżami gotyckich i barokowych kościołów.
Cmentarz w Piotrkowie Trybunalskim, choć już wtedy okrutnie przez zarządzającą nim parafię zdewastowany – to była nieustająca lekcja historii, tradycji i polskości, szczególnie silnie na młodego człowieka oddziałująca.
Tu, w alei głównej, grobowce ziemian, kupców, adwokatów, nauczycieli, urodzonych już pod zaborem i zmarłych nie doczekawszy odzyskania niepodległości.
Rodzina Reymonta, powstańcy styczniowi, cała kwatera prawosławna, z grobami okupacyjnych, rosyjskich urzędników, ich rodzin, oficerów carskiej armii.
Za murem – cmentarz ewangelicki; takie same, stare drzewa, tylko pustka, cisza, spokój, i ten idealny porządek, utrzymywany przez staruszkę-dozorczynię , Panią Semperową.
Tuż przy grobie moich dziadków , grób z 1849 roku: Władysław Christoph. Zginął, bo był szlachetnym i prawym człowiekiem, pokonała go moc obcoplemienna.
Ilekroć przychodziłem na grób dziadków – tylekroć widziałem ten napis.
Nie wiem, kim był, nie wiem, jak i dlaczego zginął.
31 sierpnia, z otwartych okien domów na Starówce, niósł się w kierunku cmentarza odgłos transmisji z podpisania Porozumień Gdańskich.
Szedłem z tego cmentarza, i smutny, bo to ledwie 2 tygodnie po śmierci babci i oszołomiony finałem tego, co się działo przez ostatnie tygodnie na Wybrzeżu.
Dokładnie dwa lata później, już byłem w areszcie śledczym
Czynna napaść na funkcjonariusza MO. Tryb doraźny, od 3,5 roku w górę , bez możliwości zawieszenia.
Nawet nie bardzo się przejąłem - cóż, taka, cholera rodzinna tradycja.
Odsiedzę, może wcześniej wypuszczą, szlag trafi i tak nielubiane studia – trudno.
„Jeszcze nie wieczór”, jak śpiewał Wysocki.
Taki zupełny irracjonalizm młodego, idioty-idealisty.
Wyszedłem szybko – pomogli wspaniali, dzielni lekarze, profesorowie z mojej Uczelni, której prawdziwą wartość poznałem właśnie wtedy, pomogli inni, bezimienni, zwykli ludzie.
Ale gdybym nie miał tego fartu, to posiedziałbym do amnestii i nie jako „internowany”, a zwykły kryminalista.
A tak, mam zaświadczenie z IPN „o byciu poszkodowanym”.
Za to moja prokurator (wyjątkowo podła baba) jest dziś radcą prawnym na Żoliborzu. No tak to jest.
Dziś śmiać mi się chce, z mojej młodzieńczej naiwności. Z tej niezachwianej wiary w heroizm głównych twarzy tamtego Sierpnia.
Zdjęcia generała Kiszczaka z ludźmi, za których jeszcze niedługo przedtem dałbym się pokrajać, po chwilowych mdłościach, wywarły na mnie wpływ ozdrowieńczy.
Przecież to proste, jak konstrukcja cepa: „Solidarność” to miliony zacnych ludzi, a na górze, na czele – zestaw firmowy, z kapustą , jako daniem głównym.
Taka ta polska historia.
Męczy mnie tylko ten Władysław Christoph.
Czy był sam, czy walczył z opresją w jakimś związku tajnym? – kto na niego doniósł, kto go sprzedał?
Nawet Google nie zna odpowiedzi na to pytanie.
Kopiowanie do użytku publicznego, zamieszczonych na tym blogu tekstów, możliwe jest tylko za moją zgodą.
Kamieniec Podolski - stąd pochodzi moja rodzina
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka