Początek września 2004. Mam lecieć do Moskwy. Sprawa zawodowa, ważna.
Serwisy informacyjne przerywają standardowe nawijanie makaronu na uszy, i podają wiadomości o ataku na szkołę w Biesłanie. Potem, na czołówkach, rzeź zakładników i czeczeńskich porywaczy w wykonaniu akcja a la Teatr na Dubrowce(to 2002).
Rosyjskie media używają nowomowego skrótu „tier akty” zamiast zwyczajnie - akty terrorystyczne. Oni zawsze kochali się w skrótach. Specnaz to też skrót.
A rosyjskie oddziały specjalne się nie pieprzą: 100 ofiar w jedną – 100 w drugą stronę, ludiej mnogo!, jak wujaszek Stalin w przypływach dobrego humoru mawiał. A dobry humor miewał podobno często.
Jest jeden problem – moja noga. Połamana w kilku kawałkach, wewnątrz piszczeli tzw. gwóźdź śródszpikowy, przykręcony do tego, co z niej zostało śrubami. Na oko - kilkadziesiąt deko metalu. Dlatego chodzę o kuli. Po paru miesiącach – już tylko o jednej.
Ktoś w rozmowie rzuca, że teraz będę dzwonił na lotniskach podczas przechodzenia przez bramki antyterrorystyczne.
Ja mówię, że to chyba nie zadzwoni, bo wewnątrz kości i z pewnością nie z żelaza, tylko z jakiegoś szlachetnego stopu.
Nagle – niepokój: przecież jak im teraz na lotnisku Szeremietiewo zadzwonię, to mimo mojego świetnego rosyjskiego, nawet się nie zdążę wytłumaczyć, nim mnie zgarną. A najlżejsze potrącenie wystających z piszczeli śrub powoduje – no wiadomo, co powoduje.
OK, wezmę ze sobą zdjęcia rentgenowskie – na nich widać, że to moja piszczel dzwoni, a nie granat.
No tak – ale nim im zdążę zdjęcia pokazać…
To już chyba paranoja – jak jest po rosyjsku kula? Po angielsku crutch, ale po rosyjsku? Sięgam po znakomity, stary Wielki Słownik Polsko-Rosyjski Hessena-Stypuły i już wiem - kostyl’.
A jak będzie piszczel? A jak, połamana także, strzałka? Znów patrzę – jest: odpowiednio bolszaja i małaja borcewaja kost’ .
A, raz rodyła maty – raz nam umyraty – lecę!
Na Okęciu nie dzwonię – uff…
Na Szeremietiewie mnóstwo mundurowych, pasażerowie potulnie stoją w kolejce do prześwietlarki na bagaż podręczny. Przy prześwietlarce duuuuuży antyterrorysta i prawie tak samo duuuuża antyterrorystka.
Podchodzę i ta duuuża kobieta, patrząc na mój chwiejny chód, pyta, jakby lekko zakłopotana: wy biez pałoczki smożetie? Co znaczy, czy dam radę (zrobić te parę kroków - przyp. mój) bez... kuli.
Stres puszcza. Wybucham śmiechem – zdziwionej funkcjonariuszce tłumaczę, że specjalnie nauczyłem się, jak jest po rosyjsku kula, a ona użyła słowa pałoczka , co oznacza na przykład batutę.
Jak w przepięknej balladzie Okudżawy
„Jeszcze jeden romans”, w której jest fraza
I diriżor, łamajet pałoczku w rukach – tego, mam nadzieję, tłumaczyć nie muszę.
Ona też się śmieje, moja kula ląduje wewnątrz prześwietlarki, ja przechodzę przez bramkę NIE DZWONIĄC i zagłębiam się w Moskwę.
Dziś, komentator Polsat Sport, omawiając mecz Jastrzębski Węgiel – Delecta, rzucił, że (obecna na trybunach) rodzina Pawła Abramowa (znakomity rosyjski siatkarz, grający w Jastrzębiu) jakby nie zadowolona z przebiegu meczu.
Kocham siatkówkę, ale po takich komentarzach, zacznę ją chyba oglądać bez fonii.
Kopiowanie do użytku publicznego, zamieszczonych na tym blogu tekstów, możliwe jest tylko za moją zgodą.
Kamieniec Podolski - stąd pochodzi moja rodzina
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka