Miesiąc temu napisałem, że po eurowyborach się rozstrzygnie, czy w kwestii budżetu będziemy dalej mieć serwowany
nawijany na uszy makaron (wariant włoski) czy też
bryndzę, ewentualnie
kaszanę (warianty swojskie).
Wyszło na to, że wygrała kuchnia dietetyczna, czyli mizeria: Pan Minister, którego niezmiennie lubię, za imię prawie tak oryginalne jak moje, ogłosił - deficyt wzrasta do 27 miliardów, czyli, o 50% (!) , co jest bardzo dobrze, bo przynajmniej w tej materii możemy odnotować wzrost.
A za poczucie humoru – kolejny plus, wszak jeszcze w maju twierdził: "Nie widzę żadnej możliwości bezpiecznego zwiększenia deficytu budżetowego. Taka próba może doprowadzić do utraty wiarygodności Polski i znacząco zwiększyć koszty obsługi długu".
Zapowiedział też wzrost podatków w roku przyszłym – i proszę nie obrażać inteligencji czytelników, że tylko nie wykluczył.
Zresztą to też jest bardzo dobra koncepcja, bo słowo spadek w (kolejnym) roku wyborczym źle by się kojarzyło.
No, to na dietę!
Kopiowanie do użytku publicznego, zamieszczonych na tym blogu tekstów, możliwe jest tylko za moją zgodą.
Kamieniec Podolski - stąd pochodzi moja rodzina
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka