Dzień nie zaczął się najlepiej. Od wczoraj miałem przed oczami obejrzane na pasku liczby, z których wynikało, że wzrost gospodarczy będzie w najbliższych latach malał; żadna tam katastrofa - wcale nie, ale jednak... A rano - wychodzę z domu i co widzę na stacji paliw? Benzyna podrożała o 10 gr. Co jest - myślę - i zaczyna mnie męczyć coś w rodzaju deja vu; nie całkiem to jasne, ale dokuczliwe - droższa benzyna, spadek wzrostu... o co chodzi? Potem, już w domu włączam telewizor, a tu Grzegorz Schetyna grzmi: - wygramy wybory te i następne! Wszystko naraz stało się jasne: droższe paliwo, słabszy wzrost, władza Platformy - tak, to już przerabialiśmy; czy zmierzamy do powtórki? Po Schetynie przez mównicę przeszło wielu i wszyscy zapowiadali zwycięstwo; brzmiało to trochę tak, że zwyciężymy - bo zwyciężymy, ale zasumowałem się mocno, bo trudno byłoby rzec, że to po mojej myśli. I może nadal bym trwał w tym stanie, gdyby nie przyrodzona skłonność do dzielenia włosa na czworo i oglądania spraw i rzeczy ze wszystkich dostępnych stron. Wygrają wybory? - myślę sobie - a z czego wynika ta pewność? Najlepiej byłoby ją uzasadnić tym, czego się dokonało w przeszłości, co się prezentuje obecnie i na ile nęcącą przyszłość jest się w stanie namalować. Ale pewnie nie bez kozery dość popularny swego czasu ekonomista z drużyny Balcerowicza w wystąpieniu telewizyjnym, odwołując się do Marka Aureliusza zachęcał kiedyś, żeby skupiać się na tym, co teraz - bo przeszłość już za nami, a przyszłość jest niepewna. Przypominania ośmioletnich dokonań opozycja bardzo nie lubi, a jak się spełnią składane obecnie obietnice - nie wiadomo, choć jakie takie wnioski można wyciągnąć z tego, że co się kiedyś obiecywało, to potem bywało realizowane na abarot. A jak wyglądają te obecne, dające niezachwianą pewność zwycięstwa deklaracje? Z konkretów zapamiętałem, że do 2030 zlikwidują piece na węgiel, dokonają 100 000 zapłodnień in vitro i wyleczą chorych na raka; to pierwsze już się w ramach programu rządowego realizuje poprzez dopłaty do pieców gazowych, a co do ostatniego - to daj Panie Boże. No i do tego - sprawy najważniejsze: w Europie zaprzyjaźnimy się z powrotem, z kim trzeba i zasiądziemy przy pierwszym stole, a nie w kącie - nikt nie będzie pluł na Niemców i Żydów, a prowadzać się za rączkę będzie można z kim kto tylko zechce; Polska nie wyjdzie z Unii i nie podąży na wschód. Było też coś o dzieciach z Niemiec, Francji i Hiszpanii, ale o co chodziło - nie skumałem. Powtarzane przez wszystkich hasło przewodnie brzmiało: - Wielki Wybór! Włodzimierz Czarzasty też to mówił, ale próbował swemu wystąpieniu nadać coś w rodzaju rysu indywidualnego przez wielokrotne powtarzanie, że "dom jest jeden" ; czekałem, kiedy poleci Ewangelią - "a w nim mieszkań wiele", ale skończyło się na oczekiwaniu. Przyznać trzeba, iż próbował być barwny, ale jakoś nie szło - najwyraźniej luz - blues związany z kolorowym sweterkiem lepiej mu służy niż konieczność wbicia się w garniak. Średnio też wypadło przyznanie się, że mądrość pobierał u Aleksandra Kwaśniewskiego; wyglądało to trochę, jak próba samobójcza. Do tego - wcale wiarygodnie nie wyszło zapewnianie, że ma w sobie żar - bo ani skrami z nozdrzy nie sypał, ani dymem nie popuszczał. Ale jedną z myśli sformułował nad wyraz celnie: - jeśli wygramy, kraj będzie miał, na co zasłużył! (czy jakoś podobnie). Bez wątpienia - i to choćby najmniejszego.
A ogólne wrażenie z dzisiejszego zgromadzenia? Obecni, to Grzegorz Schetyna, niegdyś chłopak z NZS - i Czarzasty oraz Cimoszewicz - wiadomo, skąd; pomiędzy nimi sporo rozmaitych. Wszyscy podkreślali wartość zjednoczenia, jakie się przy ich udziale dokonało; brakowało tylko, aby Włodzimierz Czarzasty powtórzył swoją niegdysiejszą ocenę, która przez to zjednoczenie nabrała pewnej świeżości : - wyście nas nie pokonali, wyście się z nami, k...a, dogadali!
Inne tematy w dziale Polityka