Było i podniośle - i zabawnie, a nawet zaskakująco. Zabawnie - od samego początku, kiedy tylko z zięciem postanowiliśmy machnąć się do Warszawy. W piątek zacząłem kombinować, z czego by tu zrobić pokrowce, żeby się nam flagi w podróży nie wyszargały - i trafiłem do sklepu z tkaninami. Tam mi zaproponowano kawałek ortalionu, a ponieważ jakoś zgadało się, do czego to ma służyć - młoda sprzedawczyni podsumowała rozmowę: - no tak, pan to pamięta, jak odzyskiwaliśmy tę wolność! Trochę zmarkotniałem, bo mimo czającej się na nieodległym horyzoncie osiemdziesiątki przywykłem uważać siebie za wyglądającego czerstwo, a tu - proszę ... Ale zaraz spłynęło na mnie pocieszenie, bo być uznanym za weterana...? Nawet, jeśli niesłusznie - to fajnie.
A podniośle zaczęło być już w pociągu, do którego na sopockim peronie wsiadło więcej takich, jak my - z flagami; na kolejnych stacjach jeszcze dosiadali. Kiedy o 12 z głośników zabrzmiał hymn - cały wagon stanął na baczność i wszyscy zaśpiewali; coś zaczęło chwytać za gardło, a co konkretnie? Pojęcia nie mam - może nagłe uświadomienie, że choć się nie znamy, to o niektórych przynajmniej sprawach myślimy to samo. Zresztą, człowiek wzrusza się z różnych, nie zawsze uświadomionych przyczyn - i może tym razem tak właśnie się zdarzyło. I od tej pory podobnie było przez cały czas. Na Rondzie, do którego doszliśmy z nieodległego Dworca był już tłum z flagami i gęstniał przez godzinę, którą trzeba było odczekać do rozpoczęcia Marszu. Było wspaniale - z głośników szły dawne żołnierskie piosenki, z których wielu nie słyszałem od lat; trochę podśpiewywaliśmy i czas przeleciał nie wiadomo kiedy. Zanim ruszyliśmy, zobaczyłem kilkanaście - może dwadzieścia? - flag ONR w zwartej grupie; potem straciłem ich z oczu. Byli - no i co? Polacy tacy sami, jak ja - tyle, że o niektórych sprawach myślę inaczej, niż oni. W wyborach nie zagłosuję na nich - i to wystarczy, ale żebym miał ich odpędzać od wspólnego świętowania? Gdzieś tam na poboczu Marszu stali "obrońcy Konstytucji", którzy chętnie by takiego odpędzenia dokonali nie bacząc na to, co w tej sprawie mówią przepisy zawarte w służącej im do ciągłego wycierania gęby książeczce. Na nich też w życiu nie zagłosuję - i to wszystko; po prawdzie w marszu tez wolałbym ich nie widzieć - zresztą sami się nie pchają, wybierając raczej przeszkadzanie. Zarzuty, że Prezydent maszerując na czele firmuje idących z tyłu narodowców są niedorzeczne: dlaczego miałby odpychać życzących Ojczyźnie dobrze, choć na sposób nie koniecznie przez większość akceptowany? Jak służą Polsce rozmaici pałętający się po Brukseli osobnicy, których nazwisk wolę przy święcie nie wymieniać - wiadomo, a nie są ze wspólnoty narodowej wykluczani.
A w ogóle - to nie było tak, żebym nie chciał wiedzieć, z kim maszeruję. Od pani Kluzik Rostkowskiej dowiedziałem się, że faszystów można poznać po wytatuowanych na karku swastykach; dyskretnie zerkałem sąsiadom za kołnierze - i jakoś nic.
Marsz trwał co nieco - były m.in. flary, które raczej podnosiły nastrój, niż groziły czymkolwiek. Było też skandowanie haseł. Co głównie wołano? -" Cześć i chwała bohaterom! - Bóg, honor i Ojczyzna! - Duma, duma, narodowa duma!" Czy są względem tego jakieś zastrzeżenia? To dominowało, ale były i inne okrzyki - choćby te o sierpie i młocie, na co później poskarżył się Ikonowicz. Dlaczego się poskarżył? - można przecież być lewicowcem bez odwoływania się do duchowego pokrewieństwa z tym, co symbolizują te pożyteczne skądinąd narzędzia.
Tyle przed Marszem mówiono o możliwych zagrożeniach - a było bezpiecznie; kibic Zawiszy Bydgoszcz maszerujący obok na widok policjantów zawołał: - j...ć policję! - pewnie z przyzwyczajenia wyniesionego z meczowych burd; ja spytałem - dlaczego, a on nie dość, że nie dał mi w zęby - to się speszył i zaczął bąkać jakieś usprawiedliwienia. Było bezpiecznie!
Sąsiedztwo rodziny przybyłej, sądząc po wymowie, ze Śląska - rzuciło być może nieco światła na nadspodziewaną liczebność Marszu: - nie bydzie mi jako baba godoć, czy jo moga spacyrować po stolicy - czy nie moga! To powiedział szacowny pater familias.
Co tu gadać - wypadło dobrze, choć Ewa Kopacz zatroskała się w związku z dotyczącymi Marszu uzgodnieniami między rządem a narodowcami - i wyraziła to przy pomocy zdania o nader oryginalnej konstrukcji: -" ile w tym było upokorzenia dla rządu siadając do stołu z tymi ludźmi!" A co do Donalda Tuska, to właśnie on zaskoczył - pod pomnikiem Piłsudskiego (gdzie też go zaniosły nogi?) powiedział: _ kochamy cię, Polsko! To jak to - już nie nienormalność i i nie obciążające barki brzemię, którego nie chce się nosić? No, niby tylko krowa nie zmienia zdania - to prawda, poza tym - nie można wykluczyć łaski poznania, która czasem na człowieka spływa. Może więc uwierzyć w szczerość deklaracji? To już, jak kto chce - wypada jednak pamiętać, że nie należy mieć do nikogo pretensji o własną naiwność i łatwowierność.
Inne tematy w dziale Polityka