Swego czasu pewna piosenkarka ogłosiła, że zamierza w razie wojny sp.....lać z kraju - a młodzi lekarze najwyraźniej uznają to za normę, naturalną także w czasach pokoju. Obejrzałem transmisję z podpisania porozumienia z protestującymi przedstawicielami służby zdrowia, na szczęście nie całej - i doszedłem do wniosku, że w taki właśnie sposób należałoby tę rzecz podsumować. Wszyscy odetchnęli z ulgą - bo dobrze, że ta żenująca impreza się skończyła; to jest chyba główna okoliczność pozytywna. Bo w istocie - co szczególnie pozytywnego udało się osiągnąć? Do 8% dojdziemy nie w osiem, a w siedem lat; nie jest to różnica powalająca na kolana - i skądinąd tak jest dobrze, bo zmiany w planach budżetowych nie powinny być wyszarpywane przez rozmaite grupy zawodowe przy pomocy szantażu. A co ustalono ponadto? Młodzi lekarze w trakcie rezydentury dostaną więcej pieniędzy i nie będą zmuszani do zbyt ciężkiej pracy, a za to godzą się nie wyjeżdżać z kraju przez dwa lata po zdobyciu specjalizacji. Co tu gadać - łaskawcy! Darmowe studia, dobrze płatna rezydentura - no, to można w ostateczności odpękać dwa lata w "tym kraju".
Żeby było jasne: nie twierdzę, że studia mają być płatne, a podczas rezydentury trzeba klepać biedę. Za granicę też można wyjeżdżać po uważaniu - jak kto chce; trudno też przypuszczać, że wyjedzie każdy. Ale to wyjeżdżanie wygląda chyba na sprawę systemową i w planach medycznej młodzieży jest zakładane, jako opcja podstawowa; ośmielam się tak domniemywać, bo jakże inaczej, skoro rzecz wymagała ułożenia oraz zapisania w porozumieniu? Poza tym - nie od dziś się mówi, że lekarzy mamy za mało między innymi dlatego, że masowo wyjeżdżają. No, to teraz będziemy usatysfakcjonowani - bo w razie czego, to oni, jako już pełnoprawni i w pełni wykwalifikowani aż przez dwa lata będą się kręcić koło naszych łóżek! Ale nie za bardzo, jako że jest ich mało - a teraz w dodatku mogą mniej pracować, bo na jednym etacie - a i z dyżurami też się zobaczy. Przedstawiciele rezydentów zadeklarowali, że poproszą kolegów, aby dali się trochę bardziej obciążyć pracą - ale zobowiązać ich do tego nie mogą. To na czym polegało ich pełnomocnictwo - żądać, to i owszem, ale podejmować zobowiązania - to już nie? Swoją drogą - wygląda na to, że ci reprezentanci zdążyli już pokochać swoją nową rolę i nauczyli się przemawiać na okrągło oraz przedstawiać sprawy nie całkiem tak, jak one faktycznie się mają: dobro pacjentów, troska o poziom itp. itp. Przyszłość może rysować się całkiem interesująco.
Cóż, że się skończyło - to dobrze. Ale tylko to. Bo zadbać o swoje - to nic złego, ale nie mogę odpędzić myśli, że nieźle byłoby też wiedzieć, jak daleko się w tym posuwać.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo