Nie jestem politykiem i o tej materii myślę raczej po dyletancku. To mnie nie martwi, gdyż tak chyba o polityce myśli większość współobywateli - w tym całkiem niemało takich, co się nią zajmują zawodowo. Bronię dyletanctwa, bo ono pozwala rozmaite sprawy zobaczyć i ich oceny wyartykułować w sposób, jakiego się od profesjonałów nie da doczekać. Ot, choćby na przepychanki na linii PiS - Pałac spojrzeć tak oto: powtórzył nam Prezes to, co mu oświadczył Prezydent - że, mianowicie, jesteśmy w jednej rodzinie. Powtórzył, bo co miał zrobić? Ale pan Prezydent powinien był dla uspokojenia mnie wymyślić coś lepszego. Bo tak: skoro chce się mnie przekonać, że pozostawanie z Prezydentem w jednej rodzinie jest dla mnie dobrodziejstwem - to chciałbym, aby z tego wynikało szybkie i łatwe dogadanie się nawet przy różnicy zdań. Dogadali się, jak w rodzinie! - ot, co; tego bym oczekiwał. Nic takiego jednak nie nastąpiło i chciał, nie chciał - nasuwa się człowiekowi myśl, że w rodzinie bywa różnie; ostatnio co rusz słyszy się, że mąż zadźgał żonę albo syn zaciukał oboje rodziców.. Tak też bywa - i w takim kontekście to, co nam Prezydent postanowił zakomunikować, nie wydaje się całkiem jasne.
Upierając się przy swoim - a na to wydaje się wskazywać dotychczasowa i nadal nie dająca się określić ilość spotkań - Prezydent wydaje się zmierzać do udowodnienia, że PiS nie ma racji - czyli, że się myli; PiS - a więc Prezes, bo nie ma potrzeby ukrywać, że tak myślimy. Prezes nieomylny nie jest, ale jeśli tak na sprawę patrzeć - to może uprawnioną powinna okazać się myśl, iż pomylił się także podejmując swego czasu decyzję co do wiosennych wyborów w 2015; gdyby była inna, to niewykluczone, że teraz nie czekalibyśmy tak długo.
A czekamy za długo. Jest wprawdzie taki wiersz o sięganiu po jabłko, w którym poeta zachwala wrażenia związane z trwaniem tego wyciągania ręki, a mające się nieodwołalnie i ku smutkowi sięgającego zakończyć z chwilą znalezienia się jabłka w garści. Wynikałoby z tego, że powinienem się rozkosznie ekscytować oczekiwaniem na to, co też Prezydent w końcu postanowi i nie narzekać na to przedłużające się czekanie - ale jakoś mi się nie udaje; poezja - poezją, a życie ... Zresztą, inny poeta napisał opowiadanie, którego bohater próbuje spotkać się z dziewczyną i to mu ani rusz nie wychodzi; w mieszkaniu ani jej, ani koleżanki po wielekroć nie zastaje, telefony wtedy były rzadkością, a komórek - o zgrozo! - wcale nie było; wyobraźnia podsuwa różne obrazy, w tym - oczywiście innego faceta. Męczarnia! Kiedy wreszcie spotkana koleżanka oznajmia, że dziewczyna wyjechała do rodziców, ale już jutro wraca - bohater ma dość. Dość czekania i mąk niepewności - wszystko to trwało za długo i było grubo ponad wytrzymałość; niby mogłoby wrócić do normy, ale nie - teraz on wyjeżdża. Nie wiem, czy Prezydent to czytał - ten poeta ze swymi piosenkami i opowiadaniami był na fali w latach mojej młodości, wcześniejszej o dobre trzydzieści lat od prezydenckiej.
I jeszcze taka opowiastka o srebrnej łyżeczce, zaginionej po kolacji spożytej z zaproszonymi przyjaciółmi. Podejrzenie wobec przyjaciół okazało się bezpodstawne, bo łyżeczka się odnalazła. To jednak stosunków nie ociepliło, bo "niesmak pozostał"! (tak się kończy ten dowcip). Wszyscy zapewniają, że Prezydent podpisze - sympatyczny prawnik, pan Tomczyński powiada, że może stanie się to po szóstym czy siódmym spotkaniu i że pewnie będzie to bez szkody dla reformy. Daj Boże! Tylko co z moim niesmakiem?
Inne tematy w dziale Polityka