Boję się, że z rozpędzenia nic nie będzie, choć się z początku na to zanosiło; boję się - i to dosłownie, bo bez tego może się okazać, że nie wiadomo, po co było wygrywać wybory. Niby jeszcze nic nie zapadło ostatecznie - wrzesień dopiero się zaczyna i co tam się w prezydenckich projektach ustaw pichci, pewności nie ma. Ale to i owo się słyszy lub czyta - i stąd te moje lęki. A to, że SN należy rozpędzić - wydaje się oczywiste i wcale nie idzie mi o to, że to gremium o szacownej nazwie walczy z popieraną przeze mnie władzą - choć, na dobrą sprawę, mam prawo uznać to za powód całkowicie wystarczający; rzecz przede wszystkim w tym, że wśród sędziów wchodzących w skład tego sądu ani jeden - w moim najgłębszym przekonaniu - nie budzi wystarczającego zaufania i nie może być uznany za dostatecznie przyzwoitego, aby dalej swą funkcję pełnić.
Przesadzam? - ani trochę: co do sędziego, którego rozmów telefonicznych mogliśmy nasłuchać się do woli - wątpliwości chyba nie ma; powinien był wylecieć na zbitą twarz, a co do ewentualnej odpowiedzialności karnej - nie wypowiadam się, ale bym jej nie wykluczał. Dobra - powie ktoś - to jeden sędzia, a reszta - o.k. No, nie bardzo - bo wyżej wspomniany informował kolegę z NSA, że w rozpatrywanej sprawie zapewnił przychylność dwóch sędziów; przychylność - to brzmi łagodnie, a znaczy tyle, że ci dwaj warci są tyleż, co on - i ani ciut ciut więcej. Trochę to zaczyna przypominać targi Lota z Jahwe, ale niech będzie: może wśród pozostałych znajdzie się choć kilku sprawiedliwych? Delikatnie mówiąc, śmiem powątpiewać; żaden, o ile wiadomo, nie zgłosił obiekcji na okoliczność ewentualnej konieczności orzekania w jakiejś sprawie do spółki z którymś z tych skompromitowanych, a to może oznaczać jedno: niewykluczone, iż w zbliżonych okolicznościach zachowywaliby się podobnie. No, to może przynajmniej jedna bez zmazy - mianowicie pani Prezes? A juści - pomijając to, co prawdopodobnie sama ma za uszami - pamiętamy jej odpowiedź na prośbę o komentarz w sprawie tego stronniczego sędziego: - to się już przedawniło! Według niej - to nieważne, że się sprzeniewierzył podstawowym zasadom swej funkcji; nie można go skazać, więc jest czysty niczym łza i nadal może uprawiać to samo poletko. Byle - ostrożniej.
A dlaczego uważam prawnicze wykształcenie Prezydenta za okoliczność w naszej sytuacji niefortunną? Wiedza fachowa, będąca z natury błogosławieństwem - bywa nierzadko obciążeniem utrudniającym spojrzenie na rzecz z ludzkiego punktu widzenia. Pamiętam osłupienie, które mnie ogarnęło, gdy dowiedziałem się , że decyzja podjęta z naruszeniem prawa może pozostać wiążącą - bo nie ma sposobu, aby ją unieważnić; prawnik mojego wzburzenia nie rozumiał. Ja opierałem się na moim sposobie widzenia sprawy i próbowałem szukać sposobu zaradzenia oczywistemu bezsensowi - on widział odnośne przepisy, lub ich brak. Podejrzewam, iż stosunek Prezydenta do tego, co zaproponowały ustawy w odniesieniu do SN jest nadmiernie obciążony uwarunkowaniami wynikającymi z jego zawodu. Są wątpliwości - to wiemy: jedni twierdzą, że SN nie można ruszyć, bo kadencja - rzecz święta i utrwalona w Konstytucji; inni - że jednak da się, bo ta sama Konstytucja przewiduje w pewnych okolicznościach taką możliwość. Jest spór - i tyle; przyjmijmy, że z równymi argumentami z obu stron. To według zdania której z nich winna zapaść decyzja, kiedy - jak to wynika z wcześniejszego opisu - działanie jest konieczne, a znalezienie czegoś po środku wydaje się niemożliwe? Rozsądek podpowiada, że przecież nie po myśli mniejszości, która nie rządzi i za prowadzenie państwa nie odpowiada.
Nie jestem pewien, czy tak na rzecz patrzy Prezydent; pewnie nie - i być może, jego prawnicza natura podsuwa mu nie całkiem trafnie starą zasadę, że wątpliwości należy rozstrzygać na korzyść... no właśnie, czyją? Oskarżonego, oczywiście - i choć tutaj takiego nie ma (chyba, żeby przyjąć, iż opozycja łacno może się w takiej sytuacji znaleźć) - podejrzewam, że Prezydent wzdraga się przed przyciśnięciem słabszego obcasem. Właściwie - to nie tak; jakie tam przyciskanie? Po prostu - decyzja nie po myśli, ale bez odbierania czy ograniczania czegokolwiek istotnego; to się według szarego człowieka mieści w ramach demokracji - ale co ja wiem o meandrach prawniczego myślenia? Tyle wiem, że się pewnie w tych sprawach z Prezydentem różnimy - i w tym cała bieda.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo