Nie jest źle zaglądać do Pisma; uczyniwszy to ostatnio stwierdziłem, że pojęcia "prawo" i "sprawiedliwość" trafiają się tam nie raz i nie dwa, w dodatku - pisane łącznie. Nie bez powodu, jak sądzę; najwyraźniej nasi praszczurowie (no, nie w prostej linii wprawdzie) uważali, że dopiero razem nabierają one prawdziwego sensu i istotnego znaczenia. Osobno jest to wszystko słabsze, a dotyczy to w szczególności prawa, bo w oderwaniu od swej podstawowej funkcji, jaką jest pomoc w wymierzaniu sprawiedliwości traci ono mocno na wadze. Ze sprawiedliwością jest nieco inaczej - choć korzysta z prawa, to od biedy można sobie wyobrazić jej istnienie i bez niego - przynajmniej w postaci spisanej. Tak zapewne traktowali te sprawy rozliczni rozsiani na przestrzeni wieków autorzy Pisma, bo "sprawiedliwość" pojawia się tam o wiele częściej sama, niż w połączeniu z "prawem". Jasne, że do wymierzania jej potrzebny był ktoś - władca, czy sędzia, co zresztą w tamtych czasach rozumiane bywało wymiennie. W każdym razie - ktoś sprawiedliwy, co się mocno podkreślało - czyli umiejący stosować prawo, rozważny, obdarzony zdolnością dokonywania ocen oraz prawy, a to się rozumiało jako uczciwy i postępujący wedle powszechnie przyjętych zasad.
Nie ma powodu, aby w naszych czasach tę właśnie sprawę widzieć inaczej; od wymierzających sprawiedliwość mamy jak najpełniejsze prawo oczekiwać tego, co wyłuszczono powyżej. I pewnie w wielu przypadkach te oczekiwania bywają spełniane - sędziowie umieją stosować prawo i są, ogólnie rzecz biorąc - ok. Sam wyniosłem z kontaktu z sądem doświadczenie pozytywne: pani sędzia w krótkich abcugach rozprawiła się z naciągaczem, który nie chciał mi zapłacić za wykonana pracę i próbował kręcić. Podchodzę więc do rzeczy bez uprzedzeń mogących brać się z poczucia krzywdy. Wypada powtórzyć: pewnie w większości przypadków sprawy w sądach idą, jak należy (no, może tylko ten czas!), a sędziowie działają, jak trzeba. Że tak jest - zakładam bez pewności, bo trudno o wszystkim wiedzieć. Ale co się tyczy najwyższych szczebli drabiny wymiaru sprawiedliwości, to i owo się czyta i słyszy; czy to może upewniać, że jest dobrze - i uspokajać?
Nie miałbym nic przeciwko nazywaniu sędziów kastą, gdyby to rozumieć jako określenie grupy ludzi poniekąd wyselekcjonowanych dla spełnienia wysokich wymagań co do walorów ducha i intelektu, niezbędnych do wykonywania powierzonych im zadań o charakterze szczególnym. Obawiam się jednak, że tego terminu użyto na opisanie grona wybrańców (nawiasem mówiąc - przez kogo wybranych?) cieszących się pewnymi prawami i przywilejami niejednokrotnie przyznawanymi przez siebie, polegającymi m.in. na praktycznej bezkarności; także - gremium wyznaczającego sobie granice działania daleko szersze, niż mówi prawo.
Przykłady? Wszyscyśmy przecież jako, tako oczytani i zorientowani; prezes TK np. pisze projekt ustawy, choć wiadomo, czym się sędzia TK winien zajmować - i kształtowanie prawa nijak się w tym nie mieści. Że robi to po godzinach? Ależ on sędzią być nie przestaje - chyba, że akurat idzie na kręgle; jeśli w jakiś sposób zabiera się za prawo - to tak, jakby z powrotem wkładał togę. Tenże osobnik oświadcza, że będzie działał w "stanie wyższej konieczności"; sam sobie to uprawnienie przyznaje - i niech mu ktoś podskoczy! Poza tym wszystkim - wypowiada się, jak polityk - czego mu faktycznie nie wolno. Ale, jak mawiał Szwejk: - nie wolno, ale ostatecznie można. Wspominać jeszcze o pieniądzach za urlopy; których można było nie wykorzystywać, skoro latem TK i tak odpoczywa?
Żeby pozostać na szczycie tej drabiny - Sąd Najwyższy: czy w głowie się mieści, aby mogły w tej instytucji zaistnieć okoliczności uzasadniające wszczęcie dochodzenia prokuratorskiego w sprawie korupcji? A jednak. Przy okazji dowiadujemy się, jak sędzia SN instruuje kolegę z NSA na okoliczność skutecznego załatwienia sprawy w SN i pomaga w tym prosząc kogo trzeba o przychylność. Jednocześnie zostaje uchylony rąbek tajemnicy dotyczącej tych wspomnianych "walorów ducha": sędzia NSA, określony przez kolegę z SN jako "byk rozpłodowy", czuje nieodpartą potrzebę zwierzenia się, jak wspaniale czuje się post coitum. Jasne, to nie jest zabronione; szczęśliwy ten, czyja sprawa będzie rozpatrywana post, a nie ante. A co powiedzieć o tym, że jakiś (no, nie byle jaki - bo z KRS) sędzia aż do Sądu Najwyższego zawędrował, aby nie płacić najoczywiściej należącego się mandatu - i faktycznie, nie musi? Ja moje mandaty płaciłem.
No i to, co ostatnio: łaska. Coś, co nie budziło dotąd wątpliwości i jest explicite wyłożone w podręczniku - raptem okazuje się kompletnie niezgodne z konstytucją, w dodatku - w stopniu uzasadniającym oskarżenie Prezydenta o łamanie prawa. Nawiasem mówiąc, autor podręcznika kombinuje teraz, jak koń pod górę próbując przekonać, że coś tam napisał - lecz nie to, co mu się przypisuje. Odpowiedź z prezydenckiej strony wywołuje pełne grozy oburzenie: "Wchodzimy w sytuację braku szacunku dla wymiaru sprawiedliwości. To anarchia!" (prof. E.Łętowska). A co z szacunkiem wobec głowy państwa - nad tym zatroskani o swój prestiż i swoją pozycję sędziowie nie muszą najwyraźniej zastanawiać się ani trochę. Nie trzeba chyba przekonywać, że gdyby w tej sprawie chodziło o coś choćby w najmniejszym stopniu innego, niż o to, co w istocie - sędziowie mogli byli powiedzieć: - nie mająca dotąd precedensu decyzja Prezydenta przekonuje nas o potrzebie rozważenia i doprecyzowania odnośnych przepisów - tak, aby odtąd przestały one budzić wątpliwości. Prezydentowi ufa ok. 60% obywateli; wiem, sędziowie nie muszą brać tego pod uwagę - w końcu ostatnio pouczono nas, że suwerenem nie jest naród, lecz jakieś znane wtajemniczonym wartości - a te najwidoczniej pozwalają sędziom to zaufanie do głowy państwa podważać. Ten powyższy pomysł pokazujący, jak sędziowie mogli byli się zachować jest chyba rozsądny - ale przecież nie w warunkach prowadzonej przeciw władzy wojny; że to wojna - widać gołym okiem. Bo te głośne wprawdzie ostatnio sprawy - złodziejstwa, korupcja, pijaństwo itp. pojawiające się na szczeblach powiatów i województw - to w gruncie rzeczy banał, z którym, rzecz jasna, trzeba się surowo rozprawić. Ale na szczeblu najwyższym trwa wojna; sędzia TK w stanie spoczynku grzmi, że "liczy się teraz naga siła!" - a basuje mu odstawiony na bok polityk: "trzeba walić dechą!" Do tego całkiem niemało luminarzy prawa nawołuje, żeby nie oglądać się na to, co Sejm uchwali - tylko działać po uważaniu. Czy do takich sędziów wystarczy apelować cytatem z Księgi Mądrości: - "umiłujcie sprawiedliwość, sędziowie ziemscy"? Wątpię - nie wiem też, czy wystarczy reforma ministra ZZ. Na nagą siłę i dechę trzeba odpowiedzieć mocniej.
Inne tematy w dziale Polityka