To pytanie warto stawiać sobie zawsze, a ostatnio, wobec rozlicznych nie koniecznie najwyższego lotu wydarzeń, ono samo się narzuca. Młoda dziennikarka oznajmia, że kalkulacja zestawiająca życie kilku Polaków z możliwością przyjęcia siedmiu tysięcy obcych wydaje się rozsądna i warta pozytywnego rozpatrzenia. W tym samym mniej więcej czasie stary i doświadczony (żeby nie było, że tylko młodzi gadają głupstwa!) polityk PO oświadcza, że po Smoleńsku najlepszym rozwiązaniem, niestety - nie zastosowanym, mogło było być urządzenie pochówku we wspólnej mogile, co uchroniłoby nas od kłopotów w postaci sporów i podziału; wtóruje mu, choć nie wprost były minister obrony. Ten ma na oko trochę więcej lat, niż pani dziennikarka - a mniej , niż ten doświadczony; wszystkie grupy wiekowe są tu więc reprezentowane i jasno z tego wydaje się wynikać, iż poziom mądrości (czy też głupoty) nie jest wprost uzależniony od tego, ile się przeżyło. Jak w kontekście tych wypowiedzi należałoby odpowiedzieć sobie na tytułowe pytanie?
Bywają jednostki o procesach myślowych sytuujących się na poziomie od biedy dającym się uznać za podstawowy - i ani ciut ciut wyżej; trafiają się osobniki o zdolności odczuwania ograniczonej do rozróżnień w rodzaju: ciepło - zimno, syto - głodno i nie sięgającej wrażeń nieco bardziej złożonych i subtelnych. To wydaje się wystarczać za odpowiedź, z kim mamy do czynienia - czy trzeba ja formułować dobitniej? Ewentualna argumentacja, że to niby walka polityczna - niczego tu nie tłumaczy.
Z Ewą Kopacz sprawa jest nieporównanie bardziej złożona, a odpowiedź na tytułowe pytanie - niełatwa. Ona do Moskwy poleciała na własną prośbę - zgłosiła się, a premier ją wysłał; pomińmy na razie, w jakim charakterze i czy gdzieś to zapisano. Dlaczego się zgłosiła? - tłumaczy, że taki mus wynikający z poczucia obowiązku. Tak, tak - znamy to: "Silniejszy jestem - cięższą podajcie mi zbroję!" Czy tę zbroję udźwignęła, to nawet nie warto dyskutować - chyba, że ten mus i obowiązek, o którym mówi, miałby polegać nie na tym, co nam naiwnym mogłoby się wydawać. Zastanówmy się: na samym początku jeden minister ogłasza winę załogi; potem następny(a) rwie się na ochotnika, żeby w efekcie w jak najlepszym świetle przedstawić empatię, otwartość, profesjonalizm i chęć współpracy ze strony sąsiada; czy to nie składa się w zborną całość? Taką mianowicie, że z tamtej strony wszystko ok. Nie sposób nie pomyśleć, że gdyby do Moskwy przypadkiem poleciał ktoś inny, to jego ocena nie musiałaby wypaść tak korzystnie; być może, nie potrafiłby minąć się z prawdą aż w takiej odległości. Ale w wyniku poczucia obowiązku poleciała pani minister; na czym ów "obowiązek" polegał i z kim w jej osobie mamy do czynienia, to na razie pytanie bez odpowiedzi. Podobnie, jak pytanie o to, czy Donald Tusk nie miał na podorędziu nikogo lepiej nadającego się do takiej misji - chyba, że wiedział kogo i po co posyła; w końcu - premier. Wiem, wiem - teorie spiskowe i tak dalej... Ale nie można chyba nie zadać pytań o to, dlaczego osoby kierujące państwem robią to, czego nie powinny i nie czynią tego, co należy - a to wszystko przecież się zdarzyło. To w końcu - z kim mamy do czynienia?
Inne tematy w dziale Polityka