Szumek wokół Gdańskiej Fety Trybunalskiej nie cichnie - co i nie dziwota, zważywszy, że jest tam o czym pomyśleć i pogadać; nie koniecznie z pozycji profesjonalisty-konstytucjonalisty, ale szeregowego obywatela - to na pewno. Ot, choćby o tym, czy to istotnie okrągła rocznica? Przez pierwsze parę lat Trybunał miał przecież działać wyłącznie w celu dowodzenia, że PZPR Konstytucji nie łamie; potem, jak sądzę, ponieważ to i owo się zmieniło - podstawową cechą jego działań powinna była się okazać bezstronność w orzekaniu o zgodności stanowionych praw z Konstytucją. Cele całkowicie odmienne, więc chyba i okrągła rocznica funkcjonowania TK wedle zasad rozumianych tak, jak obecnie powinna wypaść dopiero za jakieś trzy lata? Tak by się wydawało, tymczasem - nie: prezes i zjednoczeni z nim sędziowie najwyraźniej przyznają się do ciągłości funkcjonowania tego organu obejmującej czas i warunki od demokracji odległe. Ha, może nie należy się dziwić, skoro i teraz prezes, odłożywszy bezstronność na bok, dmie w tę samą dudkę, co jedna ze stron sporu politycznego; jeśli tak na to patrzeć, to rzecz jest chyba w porządku.
Tyle, co do rocznicy - ale czy są powody, aby świętować w ogóle? Rozumiem uroczysty jubileusz szacownej uczelni, której absolwenci od lat są rozrywani na rynkach pracy, a profesorowie dokonali tylu odkryć i napisali tyle mądrych ksiąg, że tę wybitną ponadprzeciętność w funkcjonowaniu trzeba jakoś zaznaczyć i uczcić; ale banalna, choć wymagająca wiedzy praca jakiegoś organu państwa, sprowadzająca się w gruncie rzeczy do sprawdzania zgodności jednego przepisu z innym - ważniejszym? Toć przecie przeszczepienie serca czy operacja na mózgu są czynnościami trudniejszymi i bardziej odpowiedzialnymi, a nie sadzę, aby jakoś szczególnie fetowano związane z nimi rocznice.
No, dobrze - skoro jednak potrzeba celebrowania i czczenia jest przemożna i uznaje się jej realizację za niezbędną, to niech tak będzie, tylko może nie za publiczne pieniądze - z powodów wyżej wyszczególnionych. Najstosowniejsza chyba w tej delikatnej sytuacji byłaby ściepka dokonana przez zainteresowanych; przecież i urodziny wyprawia się za swoje. Ulegających tej silnej potrzebie sędziów było tylu, że - doliczywszy jeszcze paru w stanie spoczynku - wypadłoby na kieszeń po parę tysiaków, co na tym poziomie nie jest wielkością przekraczająca możliwości. Nie byłoby się do czego czepiać: i wilk byłby syty - i owca, jak to mówią, w ciąży. Rozwiązanie, które wybrano, jest chyba najgorsze z możliwych: i jakieś publiczne, bo miejskie pieniądze - i tajemnicze wpłaty od nie wiadomo kogo, a do tego jeszcze - forsa od obcej instytucji. Co myśleć o organie wymiaru sprawiedliwości przyjmującym darowizny - podpowiadac nie trzeba. To przecież to samo, co sędzia nie stroniący od brania prezentów; niezależnie od tego, czy ma to wpływ na wyroki - zaufanie i wiarygodność diabli wzięli. I słusznie, choć pewnie nie z punktu widzenia prezesa, który dowodził, że oni oraz ich goście nie mogli przecież jeść na gazecie i przy pomocy wyłącznie rąk - ktoś więc musiał na to wyłożyć kasę; ja tam uważam, że na gazecie nie powinien jadać nikt, ale czy za każdego należałoby pokrywać koszty tej elementarnej elegancji? I czy w tym przypadku te koszty w części powinno było pokryć miasto Gdańsk, bo na czym miałby polegać jego interes w finansowaniu imprezy odległej od poletka samorządowego - to trudno dociec.
Prezydent Adamowicz wyjaśnił, że "tam, gdzie rząd niedowłada - musi go zastąpić inny organ" - czyli, jak wypada rozumieć - on, Adamowicz. Objawiona w ten sposób gotowość do zastępowania najwyższych organów władzy musi imponować, ale bardziej chyba odwagą czy raczej bezczelnością w ocenie własnych możliwości - niż trzeźwością w rozeznaniu, co na jakim szczeblu można. To nie nowość: jakiś czas temu tenże prezydent niezadowolony z zapowiedzianych przez Ministerstwo Kultury zamierzeń dotyczących Muzeum II Wojny ogłosił, że odbierze działkę, którą wcześniej dla budowy tego obiektu przydzielił. Do tego, jaka będzie formuła organizacyjna tej instytucji - prezydent miasta nie ma nic zgoła, ale akceptować tego najwyraźniej nie zamierza. Wszystko wydaje się wskazywać na to, że aparycja mogąca wskazywać na charakter jowialny i dobroduszny jest w jego przypadku myląca: to wojownik i właśnie wybrał się na wojnę z rządem. Bywało w historii, że władze Gdańska stawiały się Rzeczypospolitej; za Batorego na dobre im to nie wyszło - ale może przy Adamowiczu będzie inaczej? Istnieje opinia - nie wiem, czy słuszna - że mając na karku wymiar sprawiedliwości uznał on za celowe wdać się możliwie głęboko w politykę i tam szukać schronienia; może tak, może nie - nie wiadomo. Pamiętam, że w czasie dość już odległych utarczek związanych z przywróceniem przez niego "im. Lenina" na bramie Stoczni Gdańskiej był brany w obronę przez lokalną dziennikarkę przy pomocy argumentu, że "za komuny rozrzucał w liceum ulotki". Było to nie całkiem do rzeczy, ale wiadomo: w braku lepszych argumentów bierze się byle co. Może tak będzie i teraz.
Inne tematy w dziale Polityka