Wypowiedzi obarczonych niedostatkiem sensu - to u naszych polityków pod dostatkiem i wcale w ich poszukiwaniu nie trzeba się natrudzić. Ot, Grzegorz Schetyna buńczucznie ostatnio zapowiedzial, że nie pozwoli, aby Jarosław Kaczyński wyprowadził nas z Unii. Czemu się chłopiny czepiam? Bo, po pierwsze - nikt nie słyszał, żeby się Jarosław do tego zabierał, a po drugie - Prezes PO Prezesowi PiS niewiele, a właściwie nic zgoła nie ma do pozwalania albo i nie pozwalania. Tak się jakoś składa - i to może skutek mojej wrednej pisowskiej stronniczości (tak przynajmniej widzą mnie moi nowocześni z kropką znajomi) - że takie i podobnie pozbawione sensu głosy dostrzegam po jednej tylko stronie naszej głęboko podzielonej tzw. sceny. Niedaleko szukając, weźmy takiego na przykład Ryszarda Petru; komentując tydzień temu poznańskie orędzie Prezydenta zgłosił pretensję, że ten nawet nie zająknął się na temat Trybunału. Co ma niby piernik do wiatraka, a Mieszko i jego chrzest do jednego z organów naszej władzy sądowniczej? Tak by należało zapytać, bo bezsens na oko oczywisty - ale ta właśnie oczywistość każe się na wszelki wypadek zastanowić, o co też może liderowi opozycji chodzić. Ten "lider", to może trochę na wyrost - ale skoro nawet Paweł od JOWów zaczyna uzgadniać z nim taktykę sejmowych przepychanek, to kto wie? Zastanowić się, o co wspomnianemu liderowi może chodzić - warto, bo on nieraz już zaskakiwał nieortodoksyjnym podejściem do ogólnie przyjętych wyobrażeń historycznych i korektami utwierdzonych wydawałoby się faktów. Na przykład - uściśleniem ilości królów w Betlejem czy powiązaniem losów Cezara nie z jakąś tam rzeczką na R, a ze ssakiem kopytnym też na tę literę, o którego istnieniu nikt dotąd nie miał pojęcia. Co więc z tym Mieszkiem i Trybunałem? Ano, Mieszkowi, kiedy się chrzcił - to, według pana Ryszarda nie o taką Polskę chodziło, jaką mamy; taką, w której Trybunału trzeba bronić. A że trzeba, to o tym byli najwyraźniej przekonani między innymi faceci, którzy mnie przemierzającego w ubiegłym tygodniu trasę między Dworcem Centralnym a ulicą Miodową nagabywali co parę kroków, abym się podpisał w obronie TK. W jakiej obronie - pytałem - i przed kim? Ale bezskutecznie, choć pytania były serio. Obrona? Trybunał istnieje w najlepsze i o ile wiem, nikt nie zabiera się, aby go likwidować czy poddawać represjom poszczególnych jego członków. Prezes zwołuje posiedzenia w składzie, jaki uzna za słuszny; ustawy widzi albo nie; uchwały sejmu traktuje według swego widzimisię. Pełna swoboda, żeby nie rzec - bezkarność. Swój zawód uprawiałem w pełni akceptując zasadę, że wynagrodzenie otrzymuje się w wyniku prawidłowo wykonanej pracy; wobec tej zasady Prezes wydaje się być doskonale obojętny. Może na pewnych szczeblach nie ma już zwyczaju dostrzegania tej zależności? Ja bym o niej na miejscu władzy przypomniał w sposób możliwie najprostszy, to jest - odcinając pieniądze aż do pierwszych objawów opamiętania. Tak bym zrobił - ale przecież nie władza, która tym między innymi różni się ode mnie, że ma obowiązek być odpowiedzialną. A takiego obowiązku najwyraźniej wydaje się nie uświadamiać sobie Prezes TK; jemu chyba odpowiadałoby raczej coś w rodzaju pozycji całkowicie nadrzędnej, czyli samowładztwa. To ani chybi poparłby Petru, bo tak pewnie należałoby rozumieć to odwoływanie się do Mieszka i szukanie w odległej historii wsparcia pozycji szefa Trybunału. Wypada czekać na logiczny dalszy ciąg Petrowego nawiązywania do pierwszego historycznego Piasta - a może to wyglądać tak: czy w nazwisku Prezesa nie pobrzmiewa dalekie echo imienia legendarnej matki Piastów - Rzepichy? No - pobrzmiewa i się kojarzy. Ale kojarzy się też historia rzepki, co urosła ponad wszelką miarę i nie dawała się wyrwać. Tyle, że jak się w końcu wszyscy zebrali - to dali radę.
Inne tematy w dziale Polityka