Tak się zapętliliśmy, że wyjścia nie widać, bo to przerzucanie się argumentami prawnymi, z których każdy kolejny jest słuszniejszy od poprzedniego staje się powoli nudne - głównie dlatego, że nie przynosi ostatecznego skutku. Ale ponieważ nie ma sytuacji bez wyjścia, bo ogólnie wiadomo, że gdy nawet tak się wydaje, to można wyjść przez wejście - to i z tym zapętleniem może uda się coś sensownego zdziałać. Rzecz w tym, że kiedy zaczynają zawodzić: największa mądrość, profesjonalizm na najwyższym poziomie i najtęższe głowy, wypadnie chyba zwrócić się do czegoś naturalnego, na przykład - zdrowego rozsądku czy chłopskiego rozumu; jak kto woli. Jednym słowem - spojrzeć na rzecz oczyma szeregowego obywatela nie próbującego udawać, że swobodnie porusza się w prawniczych zawiłościach - a za to uważającego, że myśleć w zgodzie ze zdrowym rozsądkiem potrafi. A co ten zdrowy rozsądek podpowiada? To mianowicie, że skoro doszliśmy do tego, iż jakaś decyzja podjęta w kompletnej niezgodności z prawem (myślę o niby-orzeczeniu TK) może być, zdaniem niektórych prawników obowiązująca, bo nie ma jej kto unieważnić - to ja bardzo przepraszam: nic, tylko o tzw. kant to rozbić. A skoro tak, to zacznijmy mówić nie o tym, co nam do wierzenia podają jakieś wysoce pokrętne i wypaczające sens czegokolwiek przepisy - a o tym, co zgodne z powszechnym poczuciem sprawiedliwości; w końcu to ono było pierwotną podstawą spisywanych praw. "Oko za oko" - tego nie wymyślono ot, tak sobie; uważano to za sprawiedliwe.
Do czego miałoby doprowadzić odwołanie się do zdrowego rozsądku? Do ustalenia tego oczywiście, po której stronie racja. Strony są, jak wiadomo, dwie i każda na poparcie swojego stanowiska przytacza wagon argumentów - a każdy zgodny z prawem, jak wszyscy diabli. Jasne jest jednak, że dwa stanowiska - oba oparte jakoby o to samo prawo, a całkowicie przeciwstawne - nie mogą w tym samym stopniu rościć sobie pretensji do słuszności; jedno odpada. Które - sprawa wydaje się oczywista: ponieważ nie ma nikogo, kto mógłby to orzec - bo jedyny uprawniony, zamiast bezstronnie orzekać, wplątał się w działania jednej ze stron - trzeba się cofnąć nieco w czasie i przypomnieć, komu "my, naród" (przynajmniej w wystarczającej większości) zleciliśmy zarządzanie państwem. No, to niech spokojnie zarządzają - a skoro nie widać, aby zabierali się do naruszania praw kardynalnych: nie zamierzają rozstrzeliwać przeciwników politycznych czy choćby zamykać w więzieniach - a poza tym nie likwidują prawa własności czy innych zdobyczy cywilizacyjnych, to opozycja nie ma o co podnosić szumu, bo z tego wynika, że tzw. prawa mniejszości też będą respektowane; one przecież nie mają chyba polegać na tym, aby władza tańczyła, jak jej opozycja zagra. Tak ja to widzę - i chyba nie tylko ja, bo jakoś Schetynie ciągle daleko do miliona i będzie pewnie coraz dalej, jako że w narodzie nie widać ducha rewolucyjnego: niby skąd miałby się brać? Nawet wtedy, gdy władza grabiła ludzi z oszczędzanych pieniędzy i skracała wolną od pracy starość, nie wyszli na ulice - tylko spokojnie poczekali do wyborów. I tak jest w porządku. Teraz, zdaniem podskakujących, pójdą bić się o Trybunał? W sytuacjach beznadziejnych złudzenia bywają krzepiące.
Powiadają niektórzy: kompromis. Jaki znowu kompromis? - pozwolę sobie na zdziwienie. Skoro strona, po której zresztą i ja się lokuję, jest w prawie - to z jakiejś części składowej tego prawa musiałaby zrezygnować, żeby zadowolić przeciwnika; zgodzić się na odejście od prawa? Niewykonalne - także i z jego strony - bo, jak widać, nie zamierza kontentować się częścią, a próbuje iść na całość. No i dobrze.
A wracając do poczucia sprawiedliwości: wielu w mediach i tu, w Salonie, odwoływało się do przykładu ze złodziejem kradnącym portfel. Ja to widzę tak: istotnie, Platforma próbowała do spółki z Prezesem TK dokonać przekrętu zmierzającego do tego, aby ukraść przeciwnikowi skutki wyborczego zwycięstwa. Nie udało się - i na tym miałby być koniec? Bloger Obłok sugerował ostatnio, że owszem - tak: PO postąpiła brzydko, ale to sprawa zamknięta. Zamknięta? - to niby jak: nic niezwykłego się nie stało, a Prezydent potem nie wiadomo czemu nie przyjął przysięgi - i Sejm także ni z gruchy, ni z pietruchy odwołał tę piątkę? Wolne żarty. Ze złodziejem sprawa nie kończy się na odebraniu tylko portfela - dopiero później zaczynają się prawdziwe nieprzyjemności. Toż to byłby raj dla przestępców, gdyby ich niegodziwości nie miały pociągać za sobą konsekwencji! Muszą beknąć - i na to nie ma rady. Sprawiedliwość - jak ja ją rozumiem - wymaga, aby i Platforma poniosła konsekwencje; jeśli nie jakieś konkretne, bo nie można jej przymknąć - to niech się przynajmniej zamknie i przestanie stawiać bezczelne, a w jej sytuacji kompletnie już nieuzasadnione żądania i warunki. A co z Prezesem TK? Dobrze byłoby odświeżyć i na potrzebę chwili odpowiednio zmodyfikować, a następnie doprowadzić do urzeczywistnienia popularne niegdyś hasło: - Rzepliński musi odejść!!! - i to przed grudniem. Swoją drogą - czy to się nie zgadza z prawem? Nie sądzę.
Inne tematy w dziale Polityka